Casus Iraku. Czy nam też grozi to, że ktoś ostrzela bazy naszych sojuszników?

Przykład Iraku pokazał, jak niebezpiecznie jest mieć bazy wojsk sojuszniczych we własnym kraju, zwłaszcza jeśli są to bazy Amerykanów, którzy mają wielu wrogów i sami prowadzą agresywną politykę.
Do tej pory przeważa argumentacja, że obecność wojsk amerykańskich na terytorium Polski jest gwarancją, że nikt nas nie zaatakuje. Tymczasem Iraku to nie uratowało, co więcej – to ta obecność ściągnęła na ten kraj rakiety i siłą rzeczy wciąga go w konflikt zbrojny. Już wiadomo, że Iran ostrzegł Irak, że dojdzie do ataku. Teoretycznie więc władze Iraku wiedziały, że to nie Irakijczycy są celem ataku, ale przecież nie wszystkie rakiety trafiły w cel, a sama wiedza na ten temat też może być źródłem potencjalnych problemów – dlaczego Irakijczycy nie ostrzegli swoich sojuszników i w ten sposób im się narazili? A jeśli ostrzegli (co jest raczej wątpliwe), czy nie narazili się w ten sposób Iranowi? Każde rozwiązanie wydaje się nieść poważne konsekwencje i groźbę potencjalnego konfliktu.
Przykład Iraku pokazuje, że Donald Trump nie jest zwolennikiem unikania konfliktu za wszelką cenę, a nawet można odnieść wrażenie, że do niego dąży. Jego spór z Rosją może przerodzić się w kolejny konflikt zbrojny, a polem walki będzie oczywiście Polska, bo tutaj są bazy Amerykanów.
Bazy te niestety działają raczej jak wabik niż jak straszak.
Źródło: Michał Krajski