Źle się dzieje w służbie zdrowia (FELIETON)

0
0
/

Już poprzednie rządy starały się coś zrobić, aby poprawić funkcjonowanie służby zdrowia. Niestety natrafiały na piętrzące się trudności, na których połamały sobie zęby. Służba zdrowia funkcjonowała cały czas źle i tak się dzieje do dzisiaj. Rząd PiS-u mówił o znacznych funduszach na służbę zdrowia, podniesiono nam składki zdrowotne. Nieuczciwe było by mówienie, że nic się nie dzieje. Zmieniło się wyposażenie szpitali w sprzęt medyczny, wyremontowano szpitale, leki w pewnych grupach zostały zrefundowane. Nadal jednak pozostał palący problem dla pacjentów – brak specjalistów, stosunek lekarzy do pacjentów. W przychodniach, gdyby nie stara kadra lekarska, nie miałby kto leczyć.

Młodzi kończą drogie studia medyczne, odbywają staże, robią specjalizację. I tak dobrze przygotowani do zawodu wyjeżdżają za granicę, w poszukiwaniu większych zarobków. Aby zwiększyć liczbę lekarzy na rynku, poszerzano i otwierano nowe wydziały lekarskie na uniwersytetach. Zresztą i to nie przebiega tak idealnie, bo korporacje lekarskie nie podchodzą do tego zbyt entuzjastycznie, bo większe ilość lekarzy na rynku oznacza automatycznie niższe dochody dla tych, którzy są już w zawodzie.

Od zawsze są ciągłe lamenty lekarzy na zarobki. Kiedyś, gdy nie istniała jeszcze prywatna służba zdrowia, gdy dostało się do specjalisty, przynosiło się kopertówkę, aby pomógł nam w dalszym leczeniu w publicznej służbie zdrowia. Teraz miało się to zmienić. Powstały prywatne placówki i w nich lekarze „ratują” swój budżet. Przyjmując w różnych Medicoverach i Luxmedach rozmieniają na drobne swoją wiedzę, bo prywatne placówki nie są zainteresowane leczeniem skomplikowanych przypadków. Liczy się tylko duży przepływ pacjentów. W jednej z tych placówek przyjmuje doskonała lekarz kardiolog, która miała zawsze czas dla pacjenta. W gabinecie stwarzała przyjazną atmosferę dla zestresowanego chorego, miała czas na rozmowę z nim, na dokładne rozpisanie leków i rozmowę z pacjentem o ich dozowaniu. Tak było jeszcze do niedawna. Dziś pani doktor została obłożona medycyną pracy. Przepływ pacjentów olbrzymi, ale wizyty już króciutkie i pacjent nie czuje się już tak zaopiekowany jak niegdyś.

Zresztą praca w prywatnej służbie zdrowia nie wszystkim odpowiada. Chcą zarabiać więcej, dlatego tam idą, ale nie chcą rezygnować ze swoich ambicji zawodowych, które mogą realizować jedynie w publicznych placówkach, bo tylko tam rozwiązuje się skomplikowane problemy medyczne. Tyrają więc od rana do nocy, aby tylko zarobić więcej. A apetyty finansowe lekarzy są bardzo duże. Młoda lekarka Anna Bazydło znana jako wiceprzewodnicząca Porozumienia Rezydentów i uczestniczka protestów płacowych, twierdzi że zarabiają mniej niż hydraulik, bo jej zdaniem, wypominanie lekarzom specjalistom zarobków rzędu 30-50 tys. zł. to żart. Uważa, że satysfakcjonujące zarobki powinny rozpoczynać się od kwoty 1 mln zł. rocznie. Oficjalna średnia płaca lekarzy w III kwartale 2022 r. wynosiła 185 zł. brutto za godzinę, w niektórych regionach jak w Małopolsce (224 zł.) i na Mazowszu (210 zł. ).Pielęgniarze dostają 22 zł. brutto za godzinę. Tak, że lekarze nie mogą aż tak narzekać na zarobki. Ale apetyt rośnie.

Nadal dramatycznie brakuje specjalistów w stolicy. W świetnie wyposażonym oddziale kardiologicznym w szpitalu na Woli doświadczonych lekarzy dotkliwy (dla pacjentów) brak. Chorymi zajmują się młodziutkie lekarki dopiero po specjalizacji, które jedynie konsultują się z doświadczonymi kolegami. Podczas wizyty przy łóżku pacjenta ciągle biegają, aby się z konsultować z doświadczonym lekarzem. W rezultacie pacjent opuszczający szpital jest zdezorientowany i pozbawiony jakiegokolwiek kontaktu z oddziałem w wypadku koniecznych konsultacji. Dwa telefony istniejące na wypisie pacjenta milczą przez cały dzień.

Jakieś dziwne przeobrażenia przeszedł także szpital ginekologiczno-położniczy św. Zofii w Warszawie. Jeszcze kilka lat temu na wizytę w poradni przyszpitalnej do lekarza z ramienia NFZ można się było dostać w krótkim czasie. Tak było kiedyś. Dziś jest to niemożliwe. Na wizytę u lekarza trzeba czekać pół roku. Chyba, że zapłacisz 300 zł. Wtedy zostaniesz przyjęta w krótszym terminie, co nie znaczy, że natrafisz na dobrego, odpowiedzialnego lekarza. Ockniesz się dopiero w szpitalu przed zabiegiem, gdy zobaczysz, że lekarz z którym w przychodni się umawiałaś na przeprowadzenie zabiegu w ogóle o tobie zapomniał i jest nieobecny.

Dawniej lekarzy ginekologów było bardzo dużo. W każdej niemal publicznej przychodni była tzw. poradnia ‘K” w której przyjmowało kilku lekarzy. Teraz zlikwidowano te placówki i szybka wizyta do lekarza o tej specjalności graniczy z cudem. Nie jest nawet lepiej w placówkach prywatnych. Na szybką wizytę nie ma szans, bo lekarz przyjmuje raz na dwa tygodnie.

Schorowana pacjentka w starszym wieku trafia do szpitalnego SOR z krwiomoczem. Po zrobieniu standardowych badań i skierowaniu na oddział urologiczny w innym szpitalu zostaje wypisana do kilku godzinach do domu. Dalej niech radzi sobie sama, bo w najbliższym czasie nie ma co liczyć na wolne miejsce w warszawskich szpitalach na oddziałach urologicznych.

I tak jest w wielu wypadkach w naszej służbie zdrowia. Brak lekarzy, jakieś dziwne zmiany w przyjmowaniu za pieniądze w szpitalnych przychodniach i pogoń lekarzy za większymi zarobkami. Społeczeństwo nam się starzeje, kto ma leczyć starszych pacjentów, gdy w publicznych przychodniach królują lekarze emeryci?

Czyżby znowu kolejny rząd miał połamać sobie zęby na służbie zdrowia? Jak do tej pory wszystko na to wskazuje.

Maria Górzna

Źródło: MG

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną