Czy będziemy marzli tej zimy?

Gdyby ktoś kilkadziesiąt lat tremu powiedział, że zabraknie nam węgla na zimę, uważany byłby za wariata. Byliśmy bowiem potęgą węglową. Wszystkiego nam brakowało, ale nie węgla.
Niestety czas nie stoi w miejscu. Sytuacja zmieniła się radykalnie. Unia Europejska jest nastawiona na politykę klimatyczną, która stała się dla niej niemal ideologią. Żąda od poszczególnych państw zmiany w polityce energetycznej i to niezależnie od kosztów, jakie dane państwo, a co za tym idzie naród, będą musieli ponieść. Zasadnicze decyzje o likwidacji kopalń zapadły podczas rządów PO-PSL. Mówiono wówczas o marnotrawstwie, uleganiu górniczemu lobby, odwlekaniu w czasie decyzji, które są niezbędne. Doprowadziło to górnictwo na skraj bankructwa. A decyzje podsumowała ówczesna premier Ewa Kopacz, rezygnując z możliwości weta w Komisji Europejskiej dotyczącego spraw klimatycznych. Od tej pory decyduje większość. Spowodowało to różne dodatkowe podatki i opłaty za emisję CO2. W wyniku tych działań energia z węgla stawała się coraz droższa.
Obecne rządy odziedziczyły tę sytuację. W końcu pod presją KE zobowiązaliśmy się do całkowitego wygaszania wydobycia węgla do 2049 r. Ale rok 2022 przeniósł nas w inna rzeczywistość. Agresja Rosji na Ukrainę wymusiła zmiany również te dotyczące energetyki. Na razie nie ma mowy o wygaszaniu kopalni, które teraz pracują pełną mocą. Nie oznacza to jednak, że zdołają pokryć nasze zapotrzebowanie na węgiel. Wygaszonych kopalni tak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie da się uruchomić z tygodnia na tydzień. To wymaga potężnych inwestycji. Trzeba uruchamiać nawet nie nowe kopalnie, ale nowe ściany w istniejącej już kopalni. A to wymaga czasu do półtora roku. A pomimo istniejących dużych złoży węgla na naszym terenie nie możemy się przestawić całkowicie na politykę węglową. Nie wiemy, co będzie za kilka lat. Może dokonać się gwałtowny zielony zwrot, który pozostawi nas z niepotrzebnym węglem.
Na dziś zielona energia okazała się zbyt niestabilna, aby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne. Nie potrafimy jej magazynować, a postawienie na nią gwarantuje ogólny chaos w dostawach prądu. Jeszcze przed wojną na Ukrainie zdawano sobie z tego sprawę, dlatego stawiano na gaz, jako przejściowe paliwo transformacji. Gaz jako mniej emisyjny miał w finale dawać tańszy prąd. Już jesienią ub r. okazało się to fikcją. Ceny gazu wówczas gwałtownie skoczyły. W Polsce na szczęście gaz i ropę mamy zabezpieczoną. Bitwa toczy si o węgiel.
Problemem nie jest zakup węgla na świecie, ale jego transport najpierw do granic Polski, a potem rozwiezienie go w głąb kraju. Wąskim gardłem okazała się przepustowość portów, które są nadmiernie obciążone, bo musiały przejąć część ruchu, który szedł przez porty ukraińskie. Na szczęście ta bariera została pokonana. Trzeba się było również skupić na rozwiezienie węgla przez kolej w głąb kraju i dostarczyć go na składowiska. Stamtąd odbiorą go przedsiębiorcy zajmujący się dystrybucją węgla. To prawie 8 tys. podmiotów gospodarczych. Dużo też zależy od nich.
Wicepremier Jacek Sasin, minister aktywów państwowych wyraża w tej sprawie ostrożny optymizm. Wiadomo, że węgla nie zabraknie w dużych elektrowniach, które do wiosny maja zabezpieczone dostawy tego surowca.
Nasuwa się podstawowe pytanie – czy ten rząd potrafi obronić nas prze ubóstwem energetycznym? Rząd zapewnia, że robi wszystko, aby tak się stało. Ładuje się ogromne pieniądze na zmniejszenie dolegliwości kryzysu energetycznego. Wprowadzono specjalną taryfę dla wrażliwych odbiorców gazu, wcześniej istniały takie taryfy tylko dla prądu i tylko dla odbiorców indywidualnych. Mamy do czynienia z ogromnym szokiem cenowym. Rynkowa cena gazu poszła w górę 10-krotnie. Dlatego budżet państwa przeznaczył 10 mld zł. dla PGNiG, by zapobiec społecznej katastrofie. Teraz czeka nas wzrost cen prądu. Rachunki mówią, że bez działań podobnych jak na rynku gazowym, rachunki gospodarstw domowych za prąd mogą wzrosnąć o 100 -150 proc. Do tego rząd nie może dopuścić.
Gdyby nie działania rządu, za gaz płacilibyśmy trzykrotnie więcej. Za prąd kilkadziesiąt proc. plus szokowa podwyżka z początkiem nowego roku. Ważna jest też benzyna i olej napędowy. Tu również zmniejszono obciążenia podatkowe i akcyzę do najniższych możliwych poziomów. Do węgla i peletu też będą dopłaty. Wsparcie rządowe rozszerzono także o ciepłownictwo, aby odbiorcy indywidualni nie zostali zrujnowani.
Trzeba także pamiętać, że wdrożenie programu „Fit for 55” bez odpowiednich ogromnych funduszy na transformację, grozi nam cofnięciem się naszego rozwoju o dekady. Z wyliczeń ekspertów banku Pekao wynika, że koszt dekarbonizacji dla czteroosobowej rodziny wyniósłby do końca tej dekady ponad 0,25 mln zł. A koszt liczony na pojedynczego obywatela to ok. 64 tys. zł. Rząd nie może iść tą drogą, bo spotkałoby się to z oporem społeczeństwa. Bitwa, która się w tym zakresie rozegra w Brukseli będzie kluczowa, bo Niemcy proponują odejście od jednomyślności. Co faktycznie oznacza odebranie państwom narodowym ostatniej broni – weta. Nie możemy do tego dopuścić. Dlatego nadchodzące wybory są kluczowe dla nas. Jaką drogę wybierzemy – suwerennego państwa polskiego, czy landu zarządzanego z Brukseli czy Berlina.
Źródło: Maria Górzna