Stanisław Michalkiewicz: Koniec świata

0
0
Prawy.pl
Prawy.pl /

Jeden z widzów oglądających nagrania na moim kanale na Youtube, zapytał mnie, jak sobie wyobrażam koniec świata. Chodziło mu zwłaszcza o to, czy wyobrażam go sobie jako zagładę fizyczną, czy też raczej jako koniec cywilizacji i czy podzielam opinię, że żyjemy w czasach ostatecznych. To bardzo ciekawe i inspirujące pytanie, bo z jednej strony nauka, a konkretnie – astrofizyka – dość dokładnie przebadała zarówno powstawanie gwiazd, jak i ich ewolucję.

Zgodnie z tymi ustaleniami, Słońce, a więc nasza gwiazda macierzysta, jest w wieku stosukowo średnim, bo liczy sobie około 5 mld lat od momentu zainicjowania w obłoku gazowym reakcji syntezy jądrowej. Polega ona na fuzji jąder atomów wodoru w jądro atomu helu, czemu towarzyszy wydzielanie się ogromnych ilości energii w różnych postaciach. Powiadają, że fotony, które docierają do Ziemi w postaci światła widzialnego, powstały wskutek fuzji zainicjowanej ok. 20 tysięcy lat wcześniej, chociaż samo światło dociera w ciągu 8 minut. Obecnie Słońce jest stabilne, dzięki temu, że grawitacja, która ok. 5 mld lat temu doprowadziła do takiego zagęszczenia obłoku gazowego, że temperatura i ciśnienie w jego jądrze umożliwiło zainicjowanie reakcji, którą ludzie stosunkowo niedawno odtworzyli w bombie wodorowej, jest równoważona ciśnieniem wywołanym właśnie jądrową fuzją, a skierowanym ku powierzchni gwiazdy. Ale w miarę powiększania się helowego jądra, reakcja fuzji przenosi się ku zewnętrznej warstwie gwiazdy.

Dalsze jej losy zależą od masy. Jeśli jest ona 2,5 raza większa od masy Słońca, to w jej jądrze rozpoczyna się synteza helu w kolejny pierwiastek – węgiel – i tak po kolei, aż do żelaza. Wtedy gwiazda wybucha jako Supernowa, dzięki czemu wytworzone w jej wnętrzu ciężkie pierwiastki, takie jak wapń, czy żelazo są z ogromną siłą wyrzucane w przestrzeń kosmiczną, stając się budulcem m.in, naszych organizmów. Można zatem powiedzieć, że nasze istnienie zawdzięczamy takiej właśnie katastrofie jakiejś gwiazdy – a więc świata, który wprawdzie gwałtownie zakończył swoje istnienie, ale dzięki temu umożliwił powstanie innych istnień.

Słońce z kolei w następstwie ewolucji stanie się tzw. “czerwonym olbrzymem”, który po kolei będzie pochłaniał krążące wokół niego planety; najpierw Merkurego, potem Wenus, a później – Ziemię. Zanim do tego dojdzie, najpierw na Ziemi wyparują oceany,  następnie zostanie zdmuchnięta atmosfera, wreszcie roztopiona kula zniknie w Słońcu – i taki będzie koniec świata. Oczywiście ludzi już wtedy na Ziemi nie będzie, co oczywiście jest plusem dodatnim wśród mnóstwa plusów ujemnych. Ale koniec świata nie musi oznaczać takiego kataklizmu, a tylko – zagładę ludzkości. Od tej ostatniej dzieli nas bardzo niewiele, a to dzięki rozbudowanemu w wieku XX I zwiększanemu obecnie arsenałowi jądrowemu. Zdetonowanie choćby części tego potencjału doprowadziłoby najpierw do niewyobrażalnych zniszczeń wszystkiego co zostało zbudowane i w ogóle – wszystkiego, co żyje – wskutek tzw. “nuklearnej zimy”, która zniszczyłaby na Ziemi również wszelką wegetację. Jak to śpiewał jeszcze w latach 60-tych Jan Pietrzak - “cisza nieznana, spokój odwieczny, kilka bakterii w głębi mórz – i nie stwierdzi nikt, że już rok dwutysięczny”. W tym sensie opinia, że żyjemy “w czasach ostatecznych” nabiera niepokojącej aktualności. W każdej chwili może się to okazać prawdą.


 Ale przez koniec świata możemy też rozumieć zagładę konkretnej cywilizacji. I również w takim znaczeniu opinia, iż żyjemy w czasach ostatecznych może okazać się trafna. Cywilizacje bowiem upadały, a chociaż taki upadek wywołuje tragiczne skutki, to poprzedzają go zwiastuny. Najlepiej opisanym procesem zagłady cywilizacji jest historia upadku Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego, które, jak wiadomo, zostało zlikwidowane w roku 476 przez germańskiego generała Odoakra, który usunął ostatniego cesarza Romulusa Augustulusa, ale nie zasiadł na tronie, tylko odesłał cesarskie insygnia do Konstantynopola w zamian za uznanie go przez tamtejszego cesarza za “patrycjusza” , to znaczy – zależnego od Konstantynopola króla Italii. Rzymskie Cesarstwo Wschodnie, jako cesarstwo bizantyjskie przetrwało jeszcze prawie tysiąc lat, ale “pałeczkę” po nim przejęła Moskwa, czego wyrazem jest współczesne godło Rosji w postaci dwugłowego orła.

Wzięło się to stąd, że moskiewski książę Iwan III Srogi ozenił się z wnuczką ostatniego cesarza bizantyjskiego Zofią Paleolog i z tego tytułu uznał się za spadkobiercę obydwu Cesarstw – Zachodniego i Wschodniego – bo Odoaker odesłał insygnia cesarskie do Konstantynopola i poddał się zwierzchnictwu ówczesnego cesarza Zenona.

Wróćmy jednak do zwiastunów upadku Cesarstwa Zachodniego. Pierwszym symptomem był – jak pisze w swojej monumentalnej “Historii chrześcijaństwa” Warren H. Carroll -  powolny lecz systematyczny spadek liczby ludności – podobny do obecnego kryzysu demograficznego. Czym był spowodowany – to osobna sprawa, chociaż warto przypomnieć, że ówczesne Cesarstwo było państwem rozbuchanego fiskalizmu, a podatki - “jeśli tylko można było je narzucić – były właściwie konfiskatą własności”. Towarzyszyły temu rozpaczliwe próby ugruntowania dziedziczenia pozycji społecznej, to znaczy – przypisania człowieka i jego potomstwa raz na zawsze do jednego zawodu. Większość skonfiskowanego bogactwa trafiała do ludzi, których dzisiaj nazwalibyśmy “oligarchami”, którzy swobodnie manipulowali kolejnymi rządami. Poczucie obywatelstwa w tych warunkach zanikało, Rzymianie nie chcieli już stawać do obrony swojego państwa, tylko woleli wynajmować barbarzyńców.

“Najgorsza była jednak – pisze Carroll – moralna degrengolada. (…) Społeczne przyzwolenie i nieustanna promocja najbardziej zdeprawowanych rozrywek (…) otwarte oddawanie się wszelkiego rodzaju seksualnym perwersjom, czy regularne uczestniczenie w przyjęciach typu “wielkie żarcie”, gdzie istniała potrzeba vomitoriów, miejsc, gdzie goście mogliby zwymiotować jeden posiłek po to, by powrócić do stołu i spróbować następnego.” A tymczasem na granice napierali jak nie Hunowie, to  Goci, jak nie Goci , to Alanowie, jak nie Alanowie, to Wandalowie, jak nie Wandalowie, to Swetonowie, jak nie Swenowie, to Wizygoci, jak nie Wizygoci, to Frankowie, jak nie Frankowie, to Anglosasi, jak nie Anglosasi, to Burgundowie, jak nie Burgundowie, to Ostrogoci – i tak dalej - co sprawiało, że do Cesarstwa napływało coraz więcej uchodźców, podobnie jak teraz do Europy. W roku 406 Germanowie przeszli granicę Cesarstwa po zamarzniętym Renie i zatarli ją na zawsze. 40 lat później Hunowie  pod wodzą Attyli przekroczyli Dunaj i tak upadła kolejna granica Cesarstwa, a Attyla po serii zwycięstw wymusił na Rzymie, by płacił mu daninę. W tej sytuacji coraz więcej ludzi od tego zdeprawowanego świata uciekało do życia mniszego i w ten oto sposób Kościół katolicki, który stopniowo coraz bardziej odcinał się od upadającego państwa, przeniósł przez “wieki ciemne”, w jakich pogrążyła się Europa po upadku Zachodniego Cesarstwa, wszystko to, co było w nim najlepsze, a w każdym razie – wartościowe.

I podobnie, jak dzięki eksplozji Supernowej możliwe jest powstanie nowego życia, tak na gruzach Zachodniego Cesarstwa wykształciła się cywilizacja łacińska, która obecnie, pod naporem swoich wrogów, chwieje się w posadach.

Stanisław Michalkiewicz
                                                        
 

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną