Dr Gunnar Beck: Nie dać się! (OPINIA)

Środki karne, które były planowane przez UE wobec Węgier i Polski rodzą pytanie, czy UE powinna być unią wartości podstawowych, czy też unią wartości użytkowych. Otwarty pozostaje również stary konflikt pomiędzy zrzeczeniem się suwerenności niektórych państw członkowskich a zobowiązaniem do suwerenności innych państw członkowskich. Punktem krystalizacji obu kwestii jest tzw. „mechanizm praworządności”, a dyskusja na jego temat blokowała przez wiele tygodni przyjęcie aktualnego budżetu UE.
Idea praworządności pochodzi z końca XVIII wieku i została opracowana między innymi przez Immanuela Kanta jako kontrprojekt oświeconego absolutyzmu. Postuluje powszechność prawa, które wiąże nie tylko obywatela, lecz również rząd (bez względu na to, czy jest monarchiczny czy republikańsko-demokratyczny), a nawet parlament, który może uchwalać ustawy tylko na ogólnych zasadach, na ogół określonych w konstytucji. Praworządność stoi więc przede wszystkim w sprzeczności z zasadą arbitralności, ale nie więcej. To, czy społeczeństwo ma być rządzone liberalnie czy konserwatywnie, czy ma pozostać w dużej mierze jednorodne etnicznie, czy też ma być celowo kształtowane wielokulturowo, to kwestie polityczne, które nie mają nic wspólnego z praworządnością. Takie rozumienie pojęcia praworządności nadal odbijało się szerokim echem w Niemczech w okresie powojennym i nadal w dużej mierze pokrywa się ze znaczeniem pojęcia „rule of law” w anglosaskim obszarze językowym i prawnym.
W traktatach UE pojęcie praworządności pojawia się dopiero od lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Termin ten nie jest jednak nigdzie zdefiniowany – to raczej nie przeoczenie w traktatach UE, ponieważ Komisja Europejska i Europejski Trybunał Sprawiedliwości używają mętnych i niejasnych terminów, aby przyśpieszyć proces integracji nawet bez reformy traktatu. Praworządność służy obecnie również integracji, ponieważ od czasu wejścia w życie traktatu lizbońskiego Komisja UE w coraz większym stopniu rozszerza pierwotnie neutralną politycznie koncepcję praworządności o poszanowanie niezliczonych praw podstawowych i konkretnych wartości politycznych. Zasadniczo praworządność na poziomie UE nie ogranicza się już do ochrony przed arbitralną władzą państwową, lecz staje się wręcz przeciwnością, ponieważ praworządność, w rozumieniu Komisji, odnosi się obecnie do konsekwentnie postępowo-liberalnego i internacjonalistycznego politycznego programu wartości, w którym interesy dużej liczby mniejszości etnicznych i seksualnych oraz tak zwane prawa migrantów, które nie mają podstaw w prawie międzynarodowym, są egzekwowane w całej UE przy oporze konserwatywnie rządzonych państw członkowskich. W ten sposób praworządność przekształca się z ograniczenia władzy państwowej w upoważnienie instytucji ponadnarodowych do przymusowej interwencji w demokratyczne podejmowanie decyzji na szczeblu krajowym pod przykrywką prawa i centralnie utworzonej unii wartości.
Tak więc nawet wykorzystanie środków budżetowych UE (tj. łączonych opłat krajowych, które są następnie rozdzielane przez Brukselę na poszczególne kraje za pośrednictwem określonych funduszy) ma być powiązane z przestrzeganiem politycznie określonych zasad praworządności. Takie podejście stawia de facto kluczowe pytanie ostatecznego zrzeczenia się suwerenności przez państwa członkowskie. Niemcy, które do niedawna organizowały negocjacje w ramach przewodniczenia Radzie, są niezaprzeczalnie wzorowym uczniem w temacie „zrzeczenia się suwerenności”. Jednak niektóre inne państwa członkowskie, takie jak Węgry i Polska, obstają przy swojej suwerenności wobec Brukseli i nie uznają integracji gospodarczej wspólnego rynku wewnętrznego (unia użytkowa jako pretekstu do określenia programu wartości państw członkowskich z Brukseli w sposób wiążący dla wszystkich kultur związku państw (unia wartości).
Polska i Węgry znajdowały się w centrum tego konfliktu o mechanizm praworządności, który ma fundamentalne znaczenie pod każdym względem. Blokowały decyzję w sprawie budżetu, ponieważ widzieli powiązania: Mechanizm ten został stworzony w celach politycznych, ponieważ lewicowo-liberalnym decydentom w Brukseli nie podoba się polityka konserwatystów na Węgrzech i w Polsce. Być może pewną rolę odgrywa tu zazdrość starych partii ludowców w Europie Zachodniej o znaczne poparcie dla Viktora Orbana na Węgrzech i partii PiS w Polsce, które od lat znajduje odzwierciedlenie przy urnach wyborczych, i to pomimo powracających przepowiedni o porażce. Pani Merkel i pan Macron oraz ich europejskie partie partnerskie mogą jedynie marzyć o takiej większości, która umożliwia rządzenie bez zawiązywania kłopotliwych koalicji. Dlatego dyskredytują Orbana i Morawieckiego. Zazdrość ta jest niekiedy spotęgowana z Brukseli za pośrednictwem fal radiowych publicznego nadawcy niemieckiego Deutschlandfunk, kiedy to na przykład była nieszczęsna niemiecka minister sprawiedliwości Katarina Barley (SPD), obecnie przebywająca w Brukseli jako wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego, wzywa do finansowego zgładzenia Węgier i Polski, porównuje oba kraje członkowskie z Europy Środkowej do reżimów totalitarnych, a ponadto używa języka, który sama krytykuje jako skrajnie prawicowy (30.09.2020 r.). Nawiasem mówiąc, te gafy Katariny Barley nie zostały potępione przez konferencję przewodniczących grup w Parlamencie Europejskim, mimo wielokrotnych protestów polskich posłów.
Jednakże ani Komisja Europejska, ani Europejski Trybunał Sprawiedliwości nie zdołały dotychczas udowodnić żadnych naruszeń praworządności na Węgrzech czy w Polsce, które mogłyby uzasadniać blokowanie środków budżetowych. Najwidoczniej ich nie ma. Zatem lewicowo-liberalna większość w Brukseli domaga się wprowadzenia nowych procedur politycznych, które zastąpią proces sądowy. Czyniąc to, robią dokładnie to, o co oskarżają Polskę i Węgry, czyli obchodzenie i upolitycznienie sądownictwa.
Zarzuty wobec Węgier i Polski nie wytrzymują porównania z „normalnymi” demokracjami zachodnioeuropejskimi. Porównanie z Niemcami pokazuje na przykład, że mechanizm praworządności należałoby zastosować również wobec Niemiec. Wówczas Niemcy otrzymywałyby jeszcze mniej pieniędzy z Brukseli (obecnie wkład netto Niemiec do samej UE wynosi co najmniej 14 mld euro, a od 2021 roku wzrośnie o wiele miliardów w wyniku Brexitu). Również w Niemczech „niezależność mediów” jest wątpliwa, ponieważ na przykład publiczna radiofonia i telewizja ma misję polityczną, która jest określona w mandacie programowym w ustawie o radiofonii i telewizji, a której nadawcy muszą przestrzegać i której przestrzeganie jest z kolei zapewnione przez rady radiofonii i telewizji, w których zasiadają politycy partyjni, rządy krajów związkowych, a czasami rząd federalny. Prowadzą tam politykę partyjną dzięki środkom budżetowym pochodzącym z abonamentu radiowo-telewizyjnego, od którego nikt nie może uciec. Premier Bawarii Söder (CSU) wezwał niedawno publiczne stacje radiowo-telewizyjne do zniszczenia AfD poprzez doniesienia. SPD utrzymuje partyjne imperium medialne, Deutsche Druck- und Verlagsgesellschaft, w celu wentylowania socjaldemokratycznych treści pod pretekstem dziennikarskim. Przynosi to nie tylko wpływy dziennikarskie, lecz również dodatkowy dochód SPD w wysokości 3 mln EUR rocznie (2018 r.). Albo kwestia „niezawisłości sądownictwa”: w orzeczeniu w sprawie stosowania europejskiego nakazu aresztowania (C-508/18 i C-82/19, 27 maja 2019 r.) ETS skrytykował istniejące w Niemczech prawo ministrów sprawiedliwości do wydawania poleceń prokuratorom i wezwał do jego zmiany. W odpowiedzi FDP wprowadziła w Bundestagu odpowiedni „Projekt ustawy o wzmocnieniu niezależności prokuratorów”, który został jednak odrzucony 28 maja 2020 roku. Innymi słowy, ETS krytykuje brak niezależności sądownictwa w Niemczech, natomiast Bundestag zbytnio się tym nie przejmuje. Ponadto szesnastu sędziów Federalnego Trybunału Konstytucyjnego jest nadal mianowanych odpowiednio przez Bundesrat (Radę Federalną Niemiec) i Bundestag, tzn. przez polityków partyjnych, którzy spotykają się na tajnych spotkaniach partyjno-politycznych w Komisji Sędziowskiej. To, co zarzuca się Polsce i Węgrom, jest powszechną praktyką w Niemczech. Nawiasem mówiąc, kanclerz Angela Merkel może również skorzystać w Niemczech z prawa do odwołania prawidłowo przeprowadzonego wyboru premiera Turyngii w drodze konferencji prasowej i zlecić ponowne głosowanie do czasu, aż wynik będzie jej odpowiadał.
Podobne przykłady braku praworządności można by wymieniać również w przypadku innych państw członkowskich UE. Można by na przykład przypomnieć, że wszystkie państwa członkowskie zgodziły się na złamanie traktatu w celu zaciągnięcia wspólnego zadłużenia na rynkach finansowych, aby sfinansować UE. Sporo państw członkowskich, dużych i małych, ignoruje po prostu kryteria z Maastricht. We Francji, na początku epidemii koronawirusa, wprowadzono do prawa karnego rodzaj prewencyjnej autoamnestii dla mandatariuszy. Na Słowacji i na Malcie dochodzi do zabójstw dziennikarzy, a wszelkie wyjaśnienia dotyczące kontekstu politycznego są opóźniane przez przyjaciół partii w Brukseli po zwyczajowych wyrazach współczucia i zmianach nazw sal posiedzeń. Belgia jest zazwyczaj pozbawiona rządu przez ponad rok kalendarzowy po wyborach, niczym Afganistan. Dla wszystkich jest jasne: przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli. Ale jest to także kwestia mediów i sieci politycznych, a Węgrzy i Polacy w Brukseli są pod tym względem stosunkowo słabi. Fakt, że obecnie słusznie blokują budżet UE, jest widocznym wynikiem konfliktu dotyczącego tego, jak dalece UE powinna mieć możliwość ingerowania w sprawy państw członkowskich. To, że Parlament UE, obecnie zamknięty dla gości i większości pracowników z powodu koronawirusa, domaga się głośno tego mechanizmu, nie powinno oznaczać, że prawda zależy od decybeli lub nie zawsze rozstrzygających rezolucji tego wieloetnicznego zgromadzenia.
Zamiast tego można by zastosować jako ogólne kryterium godności otrzymywania środków unijnych z Brukseli liczbę toczących się obecnie postępowań w sprawie naruszeń traktatów w przeliczeniu na państwo członkowskie: im większa liczba postępowań w sprawie naruszeń umownych, tym mniej środków byłoby przekazywanych z Brukseli. W końcu postępowania w sprawie naruszeń umownych wskazują na brak poszanowania dla obowiązującego prawa unijnego. Takie podejście pokazałoby jednak, że najbardziej dotknięte zostałyby właśnie te państwa członkowskie, które głośno sprzeciwiają się Polsce i Węgrom i pobierają najwięcej pieniędzy z budżetu UE: Włochy, Grecja i Hiszpania. Nawiasem mówiąc, Niemcy, których nieszczęsna prezydencja w Radzie ma się wkrótce zakończyć, zajmują czwarte miejsce wśród państw członkowskich, w których toczy się najwięcej postępowań w sprawie naruszeń umownych.
Spory pojawiają się w Brukseli raz po raz również dlatego, że wielu dobrodusznych ludzi prześciga się w swoich propozycjach ratowania świata w kwestii trzeciej płci. Propozycje te opierają się na starym fundamencie liberalnej demokracji w postzachodnim świecie. To, czy ta libertariańska podstawa jest nadal aktualna w świetle etycznej arbitralności, która się z nią wiąże, nie interesuje decydentów w Brukseli, choćby dlatego, że to właśnie ta arbitralność stanowi podstawę tak wielu wątpliwych zmian w UE. Jak dotąd stowarzyszeniu państw udało się uniknąć otwartych konfliktów i osiągnąć porozumienie nawet w podstawowych kwestiach spornych. Często zdarzało się to dopiero w 25. godzinie dnia negocjacji. Pomogły w tym bogate w słowa formuły kompromisowe, a przede wszystkim fikcyjne bogactwo związku państw, na które składają się krajowe pieniądze podatkowe przekazywane przez państwa członkowskie do Brukseli i stamtąd redystrybuowane. Do tej pory możliwe było kupowanie zgody i ustępstw, a planowana zasada unii długów ma to jeszcze ułatwić w przyszłości. W końcu rachunek zapłaci dopiero następne pokolenie. Jednakże – co jest oburzające dla głównego nurtu libertariańskiego w Brukseli – istnieją granice arbitralności: puste kasy. A także inne wartości. Nie ma woli zaakceptowania obu tych kwestii. I tak na przykładzie Węgier i Polski krystalizuje się głęboki konflikt pomiędzy „unią wartości użytkowych” a „unią wartości podstawowych”, między poddaniem suwerenności a wyznaniem suwerenności. Dla dobra wszystkich obywateli UE, którzy w dalszym ciągu pozostają przy zdrowych zmysłach, należy mieć nadzieję, że Węgry i Polska zdołają oprzeć się próbom szantażu ze strony Brukseli i Berlina i będą nalegać na ścisłe przestrzeganie istniejących traktatów – w rozumieniu pierwotnego znaczenia pojęcia praworządności nie jako rozszerzenie władzy, lecz jako ograniczenie władzy rządów, jak również niekontrolowanych demokratycznie instytucji ponadnarodowych.
To właśnie Węgry i Polska bronią praworządności w jej pierwotnym znaczeniu przed ingerencją z Brukseli i Berlina. Praworządność w sensie unijnym lub nowoniemieckim nie ma już nic wspólnego z praworządnością w jej podstawowym znaczeniu jako mur ochronny przed arbitralnymi rządami.
Gunnar Beck
Członek Parlamentu Europejskiego i frakcji „Tożsamość i demokracja” w Parlamencie Europejskim
Źródło: prawy.pl