"Nie było policji, nie było dymu". Czy pożar mieszkania fotografa od Teatru Żydowskiego będzie "dowodem" na "odrodzenie się nazizmu" w Polsce?

Narrację buduje się na skojarzeniach. Nazizm kojarzy się z obrazami płonących książek i prześladowaniem Żydów. Nie da się ukryć, że do kreowania negatywnego wizerunku polskich nacjonalistów doskonale pasuje pożar drzwi balkonowych (zwany spaleniem mieszkania), do jakiego doszło w czasie Marszu Niepodległości.
Tak przypadkiem się złożyło, że ofiarą pożaru jest według portalu „Gazety Wyborczej" Stefan Okołowicz fotograf, niegdyś artysta złotnik. Szukając informacji o jego aktywności w Internecie, można znaleźć na stronie Teatru Żydowskiego fotoreportaż ze sztuki „Skrzypek na dachu", którego jest autorem.
Można więc spodziewać się, że światowe media obiegnie informacja, że nacjonaliści w Polsce w rocznicę Nocy Kryształowej (nazistowskiego pogromu Żydów) palą mieszkania Żydów i usiłują ich pomordować. Opinia światowa zapewne będzie się domagała, by PiS powsadzał do więzień wszystkich nacjonalistów w naszym kraju.
Z marszem niepodległości wiąże się kilka symbolicznych pożarów. W 2011 roku, kiedy po zakończonym Marszu Niepodległości odchodziłem z Placu na Rozdrożu, zobaczyłem jak tłum policjantów z prewencji (w zbrojach, z tarczami i długi pałkami) otacza i ochrania wóz transmisyjny TVN stojący w oddaleniu od zgromadzenia, za dużym kwietnikiem, nad aleją Armii Ludowej. Widok był symboliczny, więc postanowiłem zrobić fotkę. Niestety nie zdążyłem, policjanci z prewencji nagle wycofali się w kierunku Agrykoli. Równocześnie z krzaków od strony Parku Ujazdowskiego wybiegła zamaskowana osoba i zaczęła rozbijać szyby w samochodzie telewizji TVN i potem na oczach bezczynnej policji samochód ten podpaliła. Patrząc na wycofanie się policji, jej bezczynność wobec chuligaństwa, doszedłem do wniosku, że to prowokacja i należy jak najszybciej uciekać, by nie być wrobionym i zostać kozłem ofiarnym.
W 2013 roku podczas Marszu Niepodległości spłonęła sodomicka tęcza plugawiąca Plac Zbawiciela i plastikowa budka przed ambasadą Rosji. W trakcie afery taśmowej okazało się, że sprawcami podpalenia budki byli prowokatorzy ze służb, a nie uczestnicy Marszu. CBA zaprzecza autentyczności nagrania. W odpowiedzi Cezary Gmyz opublikował nagranie z podsłuchów w restauracji "Sowa i Przyjaciele". Męski głos wyraźnie mówi: "Widzisz, ale facet nauczył ich, że on dzwoni i on im rozkazuje. I tak samo poszli, spalili budkę pod ambasadą, bo minister osobiście wymyślił taką... wiesz z takiego...". [...] Do rozmowy szefa CBA Pawła Wojtunika z minister infrastruktury Elżbietą Bieńkowską miało dojść 5 czerwca 2014 roku.
Nie były to jedyne dziwne wydarzenia związane z Marszem Niepodległości.
Pierwszy Marsz Niepodległości 2010
Marsz miał przejść Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem pod pomnik Romana Dmowskiego. Wyjście z placu Zamkowego blokowali jednak lewicowi bojówkarze. Część z nich poprzebierana była w pasiaki więźniów obozów koncentracyjnych (zapewne udawali kapo). Blokada legalnego marszu narodowców była, zgodnie z prawem o zgromadzeniach, przestępstwem. Policja wobec tego przestępstwa pozostała bezczynna i jawnie akceptowała ordynarne łamanie prawa.
Marsz Niepodległości 2011
Marsz miał wyruszyć z Placu Konstytucji, jednak Marszałkowska, od Ronda Dmowskiego w kierunku placu Konstytucji, była zamknięta przez kordon policji. Patrioci przed samym placem mijali kilka samochodów policji, w tym jedną cysternę z armatką wodną i samochód z działkiem ultradźwiękowym, którego policja nie może legalnie używać. Po minięciu kilku policjantów z prewencji, patrioci idący na Marsz wpadali na nie zabezpieczoną przez policję blokadę lewicy. Taka sytuacja była albo spowodowana totalną amatorszczyzną w policji, albo specjalnie nie było kordonu policji wokół lewaków, by idący na Marsz natykali się na lewicowych ekstremistów, i doszło do zamieszek. Kolejny raz policja tolerowała i ochraniała sprzeczną z prawem blokadę legalnej demonstracji.
Kiedy Marsz ruszał z placu Konstytucji w kierunku Politechniki, coś dymiło na końcu pochodu od ulicy Pięknej. Mało który z uczestników zwrócił na to uwagi. Z relacji medialnych można było dowiedzieć się, że miały miejsce jakieś zamieszki. W odległości pięćdziesiąt metrów od zamieszek nie odnosiło wrażenia, że dzieje się na Koszykowej coś niedobrego. W telewizji pokazywano zdjęcia jak z działań wojennych. O tym, że zamieszki nie były spontaniczne świadczyć może to, że w kilku miejscach Placu Konstytucji był niedokończony remont nawierzchni składającej się z kostki brukowej — tak jakby ktoś specjalnie nie dokończył remontu chodnika w centrum miasta, by prowokatorzy mieli skąd brać kostkę. W najlepszym przypadku ludzie mający dbać o za bezpieczeństwo w Warszawie nie zadbali, by po placu nie walała się kostka.
Media wbrew prawdzie wmawiały, że za zamieszki odpowiadają uczestnicy Marszu. W rzeczywistości uczestnicy Marszu zachowywały się godnie i spokojnie. Film zrobiony przez portal Nowy Ekran ukazywał napad policjanta na przechodnia mający miejsce przed Marszem.
Marsz Niepodległości 2014
Według relacji TV Trwam marsz poprzedziły najścia policji, wypytywanie i konfiskaty komputerów i telefonów, których ofiarą stali się narodowcy. Tysiące patriotów nie mogło dotrzeć do Warszawy. Policja trzymała przez wiele godzin zatrzymywane po kilka razy samochody i autokary z uczestnikami.
Przeprowadzenie pełnej transmisji TV Trwam z Marszu uniemożliwiła policja, zatrzymując i przeszukując reporterów stacji.
Z powodu ataku bojówek niemających nic wspólnego z marszem na Straż Marszu i policję, policja zablokowała uczestników marszu na moście, co zagrażało ich zdrowiu i życiu. Po dotarciu na błonia Stadionu Narodowego jednostki policji kilkakrotnie zaatakowały uczestników marszu stojących na placu przed stadionem. Policja w ataku na pokojowych uczestników Marszu użyła gazu, granatów hukowych, strzelb i armatek wodnych.
Marsz Niepodległości 2015, 2016, 2017, 2018 – Nie było widać policji nie było dymu
Jan Bodakowski
Źródło: prawy.pl