Był dyrektorem koncernu produkującego m.in. szczepionki. Teraz UJAWNIA PRAWDĘ o "pandemii" (WIDEO)

Dr Mike Yeadon, były dyrektor potentata farmaceutycznego Pfizer wyznał, że gdyby nie medialna propaganda, można by już uznać, że "pandemia się skończyła". Jednak "fałszywie dodatnie testy" wykorzystywane są do podkręcania narracji o "drugiej fali koronawirusa".
Dr Yeadon był wiceprezesem i dyrektorem naukowym koncernu farmaceutycznego Pfizer. Firma w zeszłym roku znajdowała się na pierwszym miejscu - utrzymując je po poprzedniorocznym - w rankingu koncernów farmaceutycznych świata przygotowanego przez PharmExec.com oraz wywiadownię gospodarczą Evaluate Ltd. Jednym z kluczowych produktów koncernu była szczepionka Prevnar 13.
Yeadon stwierdził, że połowa lub "nawet wszystkie" testy na obecność covid-19 są dodatnie w sposób fałszywy. Ocenił również, że tzw. próg odporności stadnej może być niższy, niż wcześniej sądzono i być może już został osiągnięty. W rozmowie z "Talk Radio" zaznaczył, że "pandemia zasadniczo się skończyła", biorąc pod uwagę wskaźniki np. hospitalizacji, wykorzystywania respiratorów czy też liczbę zgonów.
- Gdyby nie dane testowe, które cały czas dostajesz z telewizora, słusznie doszedłbyś do wniosku, że pandemia się skończyła, ponieważ nic się nie wydarzyło – mówił dr Yeadon. – Oczywiście ludzie trafiają do szpitala, wkraczamy w jesienny sezon grypowy, ale nie ma badań naukowych, które sugerowałyby, że powinna nastąpić druga fala - wyjaśnił.
W zeszłym miesiącu dr Mike Yeadon oraz prof. Paul Kirkham i epidemiolog Barry Thomas opublikowali badania "Na ile prawdopodobna jest druga fala?". Podkreślono, że w państwach Europy Zachodniej oraz w "kilku stanach [podkr. red. prawy.pl] USA "z dużą liczbą zakażeń, kształt krzywych dziennych zgonów jest podobny do naszego w Wielkiej Brytanii". - Wiele z tych krzywych jest nie tylko podobnych, ale można je wręcz na siebie nałożyć - stwierdzili lekarze w opublikowanych wynikach badań.
- Z danych dla Wielkiej Brytanii, Szwecji, Stanów Zjednoczonych i całego świata można zauważyć, że we wszystkich przypadkach liczba zgonów wzrastała od marca do połowy lub końca kwietnia, a następnie zaczęła się zmniejszać, wypłaszczyła się i trwa do dziś - zaznaczono.
Wprost też porównano współczynnik przeżywalności covid-19 do zwykłej grypy, gdzie różnica wynosi zaledwie 0,01 proc.!
- Wskaźnik przeżywalności COVID-19 został podniesiony od maja do 99,8 proc. infekcji. Jest to zbliżone do zwykłej grypy, której współczynnik przeżycia wynosi 99,9 proc.. Chociaż COVID-19 może mieć poważne następstwa, podobnie jak grypa lub każda choroba układu oddechowego, to obecny wskaźnik przeżywalności jest znacznie wyższy niż początkowe ponure przypuszczenia w marcu i kwietniu - stwierdzili eksperci.
Źródło: lockdownsceptics.org / politykazdrowotna.com / youtube.com