Oddawanie krwi w dobie koronawirusa to katorga? [RELACJA]

Wczoraj obchodziliśmy Światowy Dzień Krwiodawstwa i niestety tym razem łyżka dziegciu do tej beczki miodu. Pierwszy raz krew oddałem w swoje 19 urodziny, bo uznałem, że to dobry dzień, żeby zrobić coś pożytecznego. Od tego czasu oddałem łącznie około 15 litrów krwi pełnej więc jestem doświadczonym krwiodawcą. Ponieważ mamy pandemię i ludzie obawiają się oddawać krew 22 maja br. wybrałem się oddać krew w dobie koronawirusa.
Kiedy dotarłem na miejsce zastałem kolejkę pod budynkiem centralnego punktu krwiodawstwa w Warszawie na Saskiej Kępie, która mnie nie zaskoczyła, bo widziałem materiały w telewizji z kolejką oczekujących przed budynkiem ze względów bezpieczeństwa. Po chwili oczekiwania okazało się jednak, że to nie jedyny problem, otóż okazało się, że w środku krew mogą oddać tylko osoby wcześniej umówione, a ja mam się udać w kolejkę do mobilnego punktu oddawania w autobusie. Nie ukrywam, że poczułem się zirytowany ponieważ, za każdym razem kiedy oddaję krew pobierane są ode mnie szczegółowe dane teleadresowe: numer telefonu, adres e-mail i adres zamieszkania. Punkt krwiodawstwa miał więc pełne spektrum możliwości poinformowania mnie o tym, że się muszę wcześniej zapisać i myślałem, że te szczegółowe dane zbiera właśnie ode mnie po to, żeby w sytuacjach kryzysowych móc sprawnie mnie poinformować o bieżącej sytuacji w tym zakresie. Na tym jednak nie koniec mojej irytacji i delikatnie mówiąc rozczarowania, ale drogi czytelniku na tym nie koniec w tej historii niedorzeczności rodem z filmu Barei.
Poszedłem pod ten autobus, a tam stała już na świeżym powietrzu kolejka oczekujących. W niezbyt przyjemnych warunkach atmosferycznych jakie panowały w tegoroczne majowe dni spędziłem ponad półtorej godziny nim wszedłem do autobusu. Co ciekawe przed autobusem kilku szczęśliwców znajdujących się najbliżej wejścia na pokład mogło sobie usiąść a pani pilnowała żeby były między oczekującymi metrowe odstępy między krzesełkami, ale kiedy wszedłem do środka wszystko uległo diametralnej zmianie i czułem, że tego interesu dogląda Łukaszenka, który pilnuje żeby przypadkiem jakiekolwiek standardy bezpieczeństwa nie zostały zachowane.
W tym ciasnym autobusie krwiodawcy ocierali się dosłownie o personel jak również między sobą. Obsługa traktowała nas jak zło konieczne. W trakcie oddawania krwi nadzorowała mnie młoda pielęgniarka, która w przeciwieństwie do tych wszystkich, z którymi dotychczas miałem do czynienia, niezbyt miła ale jak to ja, w duchu ją usprawiedliwiłem wszak ma teraz robotę nie do pozazdroszczenia. Kiedy pani kuła moją żyłę próbując połączyć ją z system „wydobywczym” bolało jak cholera, dużo bardziej niż zwykle ale nie protestowałem. Po chwili jednak usłyszałem pytanie: Pan to pierwszy raz oddaje? Odpowiedziałem, że nie. Pani przeszła do ofensywy i zapytała ile dziś wypiłem płynów, powiedziałem że pół litra, a ona mnie zaczęła besztać, że powinienem wypić półtora litra i że jestem odwodniony, w efekcie czego krew nie chce płynąc i jeśli się zgadzam, to ona może spróbować pobrać z drugiej ręki. Pomyślałem sobie, że przecież zawsze tyle pije przed oddaniem i krew zawsze leciała, ale z drugiej strony zawsze wszystko to trwało około godziny, a teraz z dojazdem zajęło mi to blisko trzy. Zawsze krwiodawcy mieli też dostęp do wody, a teraz nie było takiej możliwości. Co zaskakujące przy oddawaniu z drugiej ręki krew jak za sprawą jakiegoś cudu mimo odwodnienia popłynęła bez problemu.
Kiedy wróciłem do domu po tym wyjątkowo niemiłym doświadczeniu i zdjąłem bandaże z przegubów moich rąk okazało się czemu krew nie chciała płynąć. Otóż po prostu pani pielęgniarka przebiła mi żyłę na wylot i krew zamiast do pojemnika płynęła pod skórę. Pani zamiast się przyznać do błędu wolała zbesztać mnie pozostawiając mi na dwa tygodnie siny ślad swojej działalności. Oddawanie krwi w dobie pandemii w Polsce nie jest według mnie bezpieczne natomiast obsługa robi łaskę więc jeśli nie musicie oddać dla kogoś bliskiego, to odradzam oddawanie przynajmniej w tym punkcie w Warszawie, do chwili w której wszystko wróci do normalności.
Nie ukrywam, że jeszcze nigdy nie byłem tak zdegustowany oddawaniem krwi jak ostatnim razem, i nie w tym problem, że pielęgniarka przebiła żyłę na wylot, ponieważ już dwukrotnie mi się to zdarzyło, tylko obsługa potrafiła się przyznać i przeprosić. Nie działa jak widać system alarmowy stworzony do informowania krwiodawców, a ktoś z pewnością wziął spore pieniądze za jego przygotowanie. Nie dziwię się, że w szpitalach jest tyle zakażeń skoro personel ma tak lekceważący stosunek względem zagrożenia epidemią. Tegoroczny Światowy Dzień Krwiodawstwa obchodziłem więc z poczuciem rozgoryczenia podejściem służby zdrowia wobec osób oddających krew, które narażają zdrowie zarówno własne jak i własnych rodzin aby pomagać potrezbującym.
Arkadiusz Miksa
Źródło: redakcja