Zamaskowana codzienność

Dzisiaj przy ogrodzeniu osiedla znów pojawił się z towarem pan Władek i jego syn. Wyciągnęli z bagażówki dwa składane stoły pod warzywa i przetwory. Przyjechali już po raz czwarty. Wszystko zaczęło się od młodej energicznej sąsiadki, która zdobyła namiary na rolników, skrzyknęła kobiety z osiedla ( nazwały się nawet Zakupową Grupą Osiedlową) i ściągnęła tu producentów. Obie strony są z tego kontaktu bardzo zadowolone. Pan Władek, bo może sprzedać towar bez konieczności jeżdżenia na targ oraz okoliczne gospodynie, które bezpiecznie mogą zaopatrzyć rodzinę w niezbędne produkty. Do tego wszystko jest świeże i – wbrew pozorom – wcale nie droższe niż na bazarku rolniczym.
Stoimy w kolejce, jedna najmniej dwa metry od drugiej. Na twarzach maseczki, co nie przeszkadza nam trajkotać, dzielić się wrażeniami a nade wszystko wychwalać pana Władka i jego towar, ciesząc się, że jego gospodarstwa przynajmniej nie dotknie kryzys. Latają przepisy na rozmaite potrawy, które teraz, na przednówku, trudniej skomponować. Radośnie witamy pierwsze nowalijki, uprawianą pod folią botwinkę, jędrną pachnącą natkę pietruszki i rzodkiewkę. Dziś hitem są nad podziw świeże pieczarki oraz niedrogie jajka, o jedną trzecią tańsze niż te w sklepach. Bo pan Władek jest uczciwy, nie chce zarabiać na cudzej niedoli. Po kilku godzinach bagażówka pusta. Sprzedał wszystko. Opłaciło się być przyzwoitym.
Taka forma sprzedaży nie jest jakimś wyjątkiem, widokiem wyłącznie u nas. Potrzeba chwili zmiotła wszelkie urzędowe przyzwolenia. Naturalna wymiana jest teraz szczególnie cenna. W myśl zasady: jest kupiec, znajdzie się i towar. I odwrotnie. Ów drobny handel ma miejsce w całym kraju. Nawet w Warszawie, której władze przez lata - niestety skutecznie - zwalczały „pietruszkowe babcie”, przepędzając je za pomocą służb miejskich skąd tylko się dało. Wielkie w tym względzie „zasługi” położyła poprzednia prezydent stolicy H. Gronkiewicz-Waltz, chcąca uczynić z Warszawy „miasto europejskie”, któremu nie pasują te dziwne babiny oferujące drobny towar. O jej bojach z pietruszką, często przybierających dość brutalne formy, kiedyś już na prawy.pl pisałam. Oby podobnych głupków było coraz mniej...
Co jakiś czas korzystając ze słonecznej aury ruszam rowerem na objazd okolicy. Pusto. Tylko w przylegającym do wioski lesie widuje się matki prowadzące wózek z dzieckiem. Witamy się z daleka – wymóg chwili. Już nam weszła w krew ta zamaskowana codzienność. Ba, zdziwienie budzi ktoś bez zasłoniętej twarzy. Takiego reszta omija łukiem. Chociaż bywa z tym zabawnie. Pedałując wczoraj wzdłuż opłotków, spotkałam stojącą za ogrodzeniem sąsiadkę. Zanim zdążyłam jej powiedzieć „dzień dobry”, złapał mnie kaszel. I mimo że byłyśmy oddalone od siebie dobre dziesięć metrów, odskoczyła jak oparzona. Słusznie, no bo kto wie, czym taka cyklistka kaszle. Tym razem był to jakiś pyłek, który wpadł do gardła. Sądząc po zachowaniu sąsiadki najwyraźniej wyrobiliśmy w sobie nowe odruchy, którym na imię unikanie zagrożenia.
Podobne zachowania można zauważyć w miejscach, jakich uniknąć się nie da, czyli w sklepach.
Ten nasz wiejski też się przeobraził. Na całej szeroki lady właściciel ustawił wysoką zasłonę z pleksi a wchodzący do środka bardzo zważają na to czy nie ma tam więcej niż jedna, dwie osoby. Jeśli tak jest, czekają cierpliwie na zewnątrz. Oczywiście omaseczkowani. Na przysklepowym płocie wisi też spory pojemnik z płynem odkażającym; obok informacja wójta gminy, przypominająca o zasadach, jakie teraz obowiązują.
Częstym tematem rozmów stał się obecnie nie tylko sam wirus i związane z epidemią teorie, ale także postawa naszych rodaków. Nawet ci, co dotąd zachłystywali się koniecznością europejskości jako tym, co najlepsze, przyznają iż Polacy to jednak zdyscyplinowany, mądry naród. Cóż, niejeden dziejowy straszny wiatr wiał nam w oczy, toteż nauka nie poszła w las. Instynkt samozachowawczy mamy nieźle rozwinięty. I niech nam będzie na zdrowie!
Zuzanna Śliwa
Źródło: Zuzanna Śliwa