Brak kontroli wyborów problemem w USA

Dla Stanów Zjednoczonych rozpoczęła się nowa batalia o zmianę ustroju. Sprowadza się do podstawy demokracji, czyli zmiany metody wybierania głosów. Tym razem nie jest to manipulacja granicami okręgów wyborczych, czy przyjęcie innego sposoby wybierania reprezentacji. Sprowadza się do formy głosowania.
Obserwacja akcji zmierzającej do ustanowienia głosowania w domu jest istotną dla Polski informacją, co jest szykowane dla nas. Ordynacja wyborcza określa w jaki sposób będą przekształcone głosy wyborców. W naiwnym rozumieniu ludzi jeden głos oznacza jedno poparcie. Tak jednak nie jest. Metoda przeliczania głosów d’Hondta służy do usuwania słabych graczy ze sceny politycznej. Dzięki niej kto ma władze i pieniądze, lub media ten uzyskuje miejsca w sejmie i senacie. Sens stosowania tej metody sprowadza się do sposobu zaokrąglania liczb. Jest to matematyczny zabieg w celu unikania ułamków, aby na przykład na jedną osobę nie przypadło osiem dziesiątych miejsca, a jedno. W praktyce część głosów idzie w gwizdek, bo wskutek tych operacji nie mają one przełożenia praktycznego. Metoda Sainte-Lague w porównaniu do d'Hondta oznacza, że generalnie utrzymuje się układ głównych partii, ale pojawia się drobna różnica na korzyść mniejszych. Silniejsi mają mniej, a słabsi więcej. Dla Polski różnice są na poziomie około dwudziestu pięciu głosów jeśli partia uzyskała dwieście siedem głosów (o tyle będzie miała mniej miejsc). Bliżej w tej metodzie realnemu poparciu w ramach wyborów.
Obok tego jak się liczy głosy ma znaczenie ile ich oddano. Jeśli tylko dwie piąte mieszkańców kraju głosowało oznacza to, że ich głosy mają pięciokrotnie większą siłę. Umożliwia to przechylanie szali zwycięstwa. Głosowanie domowe w Stanach Zjednoczonych jest projektem wymierzonym nie w nierówność, chociaż takim hasłem się firmuje, ale w zmianę struktury demograficznej głosujących. Socjalizm lepiej trafia do osób mniej zarabiających. Wedle amerykańskiego biura wyborczego w 2014 roku osoby z przedziału od piętnastu do dwudziestu tysięcy dolarów głosowały w trzydziestu jeden procentach. Z kolei posiadający ponad sto pięćdziesiąt tysięcy uczestniczyli w blisko pięćdziesięciu siedmiu procentach. Dane te są używane do udowodnienia w Stanach Zjednoczonych, że istnieje problem nierównej reprezentacji. Sprowadza się ona do forsowania tezy, że bogaci ustalają kto będzie rządził krajem.
Senator Ron Wyden zaproponował w Kongresie projekt ustawy włączającej taką metodę podejmowania decyzji politycznych. Wedle obliczeń dla Utah oznacza to zwiększenie do ponad siedemdziesięciu dziewięciu procent osób z dochodami mniejszymi niż trzydzieści tysięcy dolarów. Sam fakt oddania głosu również jest tu podnoszony w dyskusji, bo blisko trzydzieści cztery procent osób po sześćdziesiątym piątym roku życia nie oddało głosu z powodu choroby, lub niepełnosprawności. Już teraz Amerykański Związek Zawodowy Listonoszy popiera oddawanie głosów za pomocą poczty. Na tym jednak nie koniec, bo mówi się już o pełnym głosowaniu za pomocą sieci Internet.
Środowiska marksistowskie w USA odwołują się do języka nierówności, a także rasizmu. Za dyskryminacje z powodu rasy uważają wymóg okazania dowodu osobistego podczas głosowania. Ukazuje to o ile różni się nasza i amerykańska mentalność. Protestancki duchowny William Barber II zasiadający w Kampanii Biednych Ludzi domaga się równości prawa, a także zablokowania zmian granic okręgów wyborczych (tak zwanyego gerrymandering).
Obok listonoszy na znaczeniu zyskuje włączanie do grona głosujących osób z terenów wiejskich, aby to nie tylko miasta decydowały. Zdaniem reprezentanta Minnesoty Steve’a Simona system wyborczy USA przekłada się na segregacje ludzi względem miejsca zamieszkania. Uważa się, że miasta są bardziej robotnicze i zasobniejsze w to grono wyborcze. Tym samym zmiany mają być sposobem na odzwierciedlenie większej liczby osób o potencjale wsparcia dla lewicy.
Wnioski te są pewnym uproszczeniem. Również bowiem dochodzi do sytuacji w której sympatie wyborców zmieniają się i nagle te same osoby wybierają inaczej niż sugeruje podział. Głosowanie domowe jest niczym innym, jak kwestią wprowadzenia osób oddających głosy chętniej według klucza. Różnice w infrastrukturze, w tym dostępie do sieci bezprzewodowych również mają tutaj zastosowanie jako element dyskusji.
Za pomocą analiz danych i statystyki szuka się kolejnych sposobów na ustalanie kto zostanie wybrany. Tego jednak nie uważa się za nierówność, że w imię demokracji przy użyciu matematyki ludzie tracą głosy. Zwraca się jednak uwagę, aby wynik był prawidłowy.
Źródło: Jacek Skrzypacz