„Przejęcie bez wystrzału”

Okres wyczekiwanej transformacji zastał mnie człowiekiem dwudziesto-paro letnim. W ramach postkomunistycznych upadłości nabyłem na wieloletnie raty ruinę węzła betoniarskiego. Kiedy w znoju i trudzie napełniałem, wiecznie psujące się, betoniary szarym budulcem, na terenie zakładu pojawił się rycerz w pięknej zbroi. Zajechał bezszelestnie swoim służbowym rydwanem na niemieckich numerach rejestracyjnych i wyłonił się w swoim dyrektorskim garniturze. Bez większego zainteresowania rozejrzał się wokół, po czym dziarsko pomaszerował w kierunku biura, z którego bacznie obserwowałem to marsjańskie zjawisko.
- Guten tag – wykrzyknął na powitanie, szeroko rozkładając ramiona w moim kierunku.
- Dzień dobry – odparłem zszokowany wylewnością gościa.
Po kilku kurtuazyjnych chwilach, śląską polszczyzną, wyjawił mi cel swojego przybycia. Otóż okazało się, iż jest Polakiem z Opola z niemieckim obywatelstwem. Jest także, co istotniejsze, prezesem na Rzeczpospolitą niemieckiej firmy zajmującej się produkcją cementu, jak również betonu.
Kiedy objawił, że reprezentowany przez niego koncern zajmuje trzecie miejsce w produkcji cementu na kilku kontynentach, rozparł się wygodnie w siermiężnym polskim fotelu biurowym. Odbierając echa wrażenia jakie miało uczynić wyartykułowane cv, sięgnął po czasopismo „Polski cement” , które leżało na stoliku kawowym. Wyniośle przewertował i odłożył z lekkim uśmiechem.
- Moja firma chciałaby z panem zrobić spółkę produkującą beton na terenie Brombergu.- oświadczył niespodziewanie.
- A gdzie to jest?- zapytałem lekko poirytowany.
- A sorry, na terenie Bydgoszczy. – poprawił się.
Następne pół godziny przeznaczył na roztaczanie świetlanych wizji przed branżą, naszą potencjalną spółką i mną samym. Oczywiście w podstawie propozycji leżała struktura, iż ja, jako strona polska, będę miał w całym przedsięwzięciu 51 procent udziałów, a posiadany koślawy majątek środków trwałych wniosę aportem do stanu posiadania nowej firmy. Gdy waga przyszłych cudowności stała się już nie do udźwignięcia, mój gość zaproponował kontynuację rozmów w bardziej sprzyjających okolicznościach. Jako miejsce popołudniowej zbiórki mój zacny gość zaproponował najlepszy bydgoski hotel.
Popołudniowe spotkanie było atmosferyczną kontynuacją porannych objawień. Nie do końca rozumiałem dlaczego strona niemiecka chce przekazać spółce, w której miałem mieć większość udziałową, najnowszy, komputerowy węzeł betoniarski, wart wtedy około dwóch milionów niemieckich marek. Ale pochłaniając te cudowności nie bardzo mnie to zajmowało, zwłaszcza że racjonalne myślenie nieco oddalało się, w miarę konsumpcji, dość nieskomplikowanych, trunków. Gdy biesiada miała się ku końcowi, a przynajmniej gdy tak mi się wydawało, rozochocony gość zażyczył sobie zasmakować w urokach jedynego, deficytowego w Niemczech, asortymentu czyli piękna polskich dzierlatek. Propozycja takiej pointy spotkania nieco mnie zaskoczyła, jednak w swojej dobroduszności spróbowałem sobie wyobrazić życie w samotności na Marsie, bo pod względem niewieściej urody było to bardzo podobne do życia w Niemczech. Dzięki Bogu do części artystycznej mogłem wydelegować mojego wspólnika, którego młodzieńcze kompleksy i wada widzenia, kazały mu korzystać z każdej okazji jakby była tą ostatnią.
Współpraca rozpoczęła się z przytupem. Na terenie Bydgoszczy pojawiły się nowe betonomieszarki, które swoim wyglądem zawstydzały rozklekotane „Jelcze”. Pojawiły się także zlecenia będące częścią wielkich budów wszystkich znanych dzisiaj zagranicznych marketów. Na hasło zjeżdżały się betoniarki ze wszystkich, podobnym mojej, spółek z całego kraju. Bydgoszcz jak i inne miasta zostały zawalone marketami, nie pominąwszy centrum żadnego z polskich aglomeracji. Przy tak rozległych zleceniach, w pewnym momencie procesu, zaczęło brakować płynności finansowej. Dostawcy piachu, żwiru i cementu także zależeli od płynności finansowej. Przypomnieć należy, iż na rynku obowiązywał wtedy, sztucznie i celowo kreowany, czterdziesto a nawet sześćdziesięcio dniowy termin płatności, łaskawych inwestorów. Siłą rzeczy blokady płatnościowe stawały się codziennością. Aby nie zalegać u dostawców zwróciłem się do niemieckiego wspólnika o pomoc. Ten sam folksdojcz przybył wtedy w jeszcze większej karocy i oświadczył, że pomoże, ale na zasadzie dopłaty kapitałowej. To co miało być równowartością dopłaty to – MOJE UDZIAŁY.
Następne lata niczego nie zmieniły. Na terenie kraju powstawały nowe budowlane gluty, współwłaściciele cudownych spółek, siłą rzeczy, gremialnie wyzbywali się swoich udziałów, a praca szła aż furczało. Pewnego pięknego dnia w środowisku polskich betoniarzy gruchnęła wieść, iż Niemcy pospołu z Francuzami wykupili największe polskie, cementownie. Zatem cały cykl został dopięty. Nie dość, że głównym odbiorcą byli nasi niemieccy „przyjaciele”, to także oni stali się głównymi dostawcami surowca. Nie będę wspominał, jak mi osobiście udało się uniknąć tego „martwego ciągu”, dość powiedzieć, iż z opisywanych spółek polsko-niemieckich została bodaj jedna, a po polskim cemencie nie zostało nawet czasopismo.
Kiedy okres rzekomej transformacji powoli ogorzał, wystarczająco pustosząc mój kraj, doszedłem do przerażającej konstatacji, iż tak działo się z każdą, polską branżą. Dzisiaj przysłowiowy Niemiec przemawia do mnie z większości mediów, handluje wszystkimi produktami na potęgę, prowadzi wielkie, swoje inwestycje na naszym terenie i nie ma to dla mnie znaczenia, iż skrywa się za spódniczką unii europejskiej czy innych sojuszniczych spędów. Ważne jest to, że mój kraj nie ma z tego całego gospodarczego bumu przysłowiowego kilograma smalcu.
Pocieszając się na siłę, patrząc na skalę wrogiego przejęcia, próbowałem się radować z faktu, iż Polska nie podzieliła losu Bałkanów, biorąc pod uwagę fakt, że pomysłodawca i sprawca zawieruchy był ten sam. Dziś jednak nawet tej pozornej radości mój „przyjacielski” sąsiad próbuje mnie pozbawić, prowadząc na kanwie sądowej rozpierduchy do niewyobrażalnej, bratobójczej zadymy. Lecz nawet bez masowego przelewu polskiej hemoglobiny na naszych oczach dokonuje się podskórny rozbiór Rzeczypospolitej. Szalejące koncerny, unikające wszelkimi sposobami płacenia podatków, antypolskie regulacje płynące masowo z nienawistnych, unijnych łbów, najwięcej w Europie ruskiej agentury na metr kwadratowy, nieuzasadnione roszczenia starozakonnych hord oraz sejmowe, wszechogarniające prostactwo – oto obraz w trakcie wrogiego przejęcia mojego kraju, a to na pewno jeszcze nie koniec.
Kiedy uzmysławiam sobie stan mojego państwa początków dwudziestego pierwszego wieku, dostrzegam jak skutecznym w swoim eksterminacyjnym działaniu był Hitler i Stalin, obcinając bez pardonu głowę tak zacnego narodu. Współczesny Polak stoi bezbronny, bez ochronnych gaci, bez możliwości przeciwwagi dla nikczemnych mechanizmów gospodarczych i finansowych. Może tylko bezsilnie przyglądać się jak nasi „sojusznicy” i sąsiedzi zupełnie nas nie potrzebują. Stanowimy dla nich niepożądany twór państwowy, z którym można uczynić wszystko dla własnych interesów. Nam łaskawie zostawią, jak mawia klasyk, nadętą piosenkę i dwukolorową chorągiewkę.
Źródło: Leszek Posłuszny