Niestety, jesteśmy szczerbaci, czyli o polskich problemach dentystycznych

Felieton ten należałoby rozpocząć od słowa „niestety”. Niestety, znacząca część Polaków nie powinna się uśmiechać ani szerzej otwierać ust. Czynności te odkrywają bowiem przed nami ponurą prawdę. Jesteśmy szczerbaci. Mamy paskudnie zepsute zęby, szczerzymy poczerniałe pieńki albo widoczne braki w uzębieniu. Szczerzymy je ku rzeczywistości. A ta jest, jaka jest. Gorzej niż fatalna. Szczerbatość zatacza szerokie kręgi – zamiast mniej, jesteśmy gębopaskudni bardziej.
Po tym wstępie mającym odcień horroru pora na pytania: Co się dzieje, że nawet młodzi i bardzo młodzi ludzie noszą w buzi połamane, krzywe, wyżarte próchnicą resztki? Wydaje się to dotyczyć nie tylko mniejszych ośrodków. Duże miasta też nie mają się czym popisać. I tu i tam na pierwszy rzut oka bardziej brzydko zębne są osoby w średnim wieku. Takie, których młodość minęła dekadę, dwie temu. Nie mówię o ludziach starszych; im zęby poniszczył upływ czasu, i jest to ogólnoświatowe naturalne zjawisko.
Czy przyczyną podobnego stanu jest niechlujstwo i zacofanie kulturowe? A może błąd tkwi w czymś innym? Chyba tak właśnie jest. Po pierwsze mamy za mało lekarzy – dentystów: wg. Naczelnej Izby Lekarskiej około 36, 5 tys. na kraj liczący 38 milionów ludzi. Po drugie: kto chce leczyć zęby, w zasadzie musi to zrobić w gabinecie prywatnym. Z tego wypływa trzecie: wysokie do przesady ceny tych usług, dla znaczącej liczby obywateli wręcz zaporowe. To powody aktualne. Ale istnieją też te, można rzec, historyczne, choć historia to nie tak odległa.
Starsze i średnie pokolenie zapewne pamięta, jak wyglądała opieka dentystyczna w szkołach te 25-30 i więcej lat temu. Jeśli nie było gabinetu stomatologa, co jakiś czas robiono przegląd uzębienia uczniów. Pomocą służyła tu szkolna higienistka. Jednak to już melodia przeszłości. Komu szkodził podobny rodzaj opieki? Uznano ją relikt komuny? Jeśli tak, trudno o głupsze podejście, wygenerowało bowiem wieloletnie zaniedbania, a nawet klęskę troski o zdrowie dzieci i młodzieży.
Rozmawiam o tym z nauczycielką szkoły podstawowej i gimnazjum w Gdańsku, panią Haliną W. (nazwisko znane Redakcji), od kilku lat na emeryturze. Pamięta dobrze, jakie zmiany w organizacji tej opieki zaszły w czasie jej 30-letniej pracy pedagogicznej. Przyznaje, że choć szkoły rozwijają się pod względem technicznym, są lepiej wyposażane w rozmaite nowoczesności, „padła na twarz opieka nad zdrowiem ucznia”. Wraz z wprowadzeniem gimnazjów w jej i w innych szkołach zniknął gabinet dentysty. Jeszcze przez czas jakiś przetrwała funkcja higienistki, lecz i ta w końcu „poległa”. Przez placówki oświatowe, podobnie jak przez inne sfery rzeczywistości lat 90-tych, przetoczył się walec zgniatania dawnego porządku. Przy okazji zgniótł bezmyślnie to co korzystne. Niestety, każda kolejna władza mało się tym problemem przejmowała. Priorytetem była wszak szkoła nowoczesna; kwestia kondycji uczniów spadła więc na plan dalszy. Bo sam sport uprawiany na boisku szkolnym i w salach gimnastycznych to jednak za mało, aby mówić o kompleksowej dbałości o zdrowie dzieci.
Wbrew pozorom owa poniekąd uboczna sprawa zębów jest ważna także z punktu widzenia kondycji materialnej państwa. Próchnica to nie tylko dziura w szkliwie. To siewca rozmaitych chorób wymagających interwencji lekarza, co w sumie pożera więcej pieniędzy niż jeden, dwa, trzy zabiegi stomatologiczne. Tym samym obciąża skarb państwa wydatkami na leczenie. Jeśli pomnożymy to przez ilość chorych, liczby mogą powalać. I koło się zamyka.
Osobną kwestią jest koszt usług stomatologicznych, który wymaga ściślejszej analizy i kontroli, co przydałoby się tym szczególnie rozpasanym w podnoszeniu cen. Mógłby to oczywiście regulować sam rynek usług, ale stanie się to możliwe tylko wówczas, gdy przybędzie dentystów. Zaś tu wyniki są bardziej niż znikome. Sam „import” specjalistów, choćby z Ukrainy, nie wystarczy. I kolejne koło się zamyka. Pewną, choć skromną nadzieję daje inicjatywa ministerstwa zdrowia, przy którym utworzono samodzielne stanowisko ds. kształcenia lekarzy dentystów. Czego uda im się dokonać - zobaczymy.
Tu mój apel do kandydatów na urząd prezydenta. W powodzi przedwyborczych obiecanek może ktoś z Was rzuci hasło „ Zdrowe zęby Polaków”. Bo jest to problem naprawdę dużej wagi.
Zuzanna Śliwa
Źródło: Zuzanna Śliwa