Moderatorzy YouTube mają traumę

0
0
/

Weteranów wojennych, zakłady psychiatryczne i moderatorów YouTube łączy zespół stresu pourazowego. Firma Alphabet w umowach z nowymi pracownikami zastrzega, że mogą stracić głowę i popaść w problemy.

Pracownicy firmy, jak wskazał redaktor Kari Paul, donoszą, że pracują w warunkach uderzających w osobowość człowieka. Tak samo cenzorzy Facebook donosili o kłopotach z psychiką po pracy dla firmy. Wedle ustaleń Paula zespół stresu pourazowego nie dotyka już tylko osób pracujących jako operatorzy dronów, czy żołnierzy z jednostek z pierwszej linii. Problem wynika ze sposobu pracy. Cenzurowanie wymaga pracy po kilka godzin bez przerw. Pracownicy firmy oglądają treści wypełnione seksualnością oraz przemocą. Teksańscy pracownicy YouTube podpisują klauzulę, że są świadomi z czym się zmierzą.

Wedle ustaleń The Verge wśród byłych pracowników wiele osób skończyło z tak zwanym PTSD. Firma broni się, że jej wytyczne służą wyjaśnianiu z czym spotka się w pracy zatrudniony. Dla YouTube stanowią oni, jak wskazał oficjalny rzecznik Google, firmy-matki: „Moderatorzy stanowią konieczną i życiodajną pracę do utrzymania cyfrowej platformy bezpiecznej dla każdego. Wybieramy współpracujące z nami firmy ostrożnie i wymagamy od nich, aby dostarczały stosownych zasobów do utrzymania dobrego samopoczucia operatorów i zdrowia psychicznego”.

We wrześniu 2019 brytyjski The Guardian ustalił, że pracownicy Facebook również mają problemy. Wedle amerykańskiej filii część z pracowników uległa przeobrażeniu w zastraszone osoby śpiące z bronią wskutek oglądania memów i nagrań jakie oglądali każdego dnia pracy. Twitter również wskazał, że jego moderatorzy mają ekspozycje na szkodliwe psychicznie treści, chociaż rzecznik firmy utrzymuje, że za pomocą „narzędzi ograniczamy i redukujemy ekspozycje naszych moderatorów na szkodliwe treści”.

Stan zdrowia psychicznego moderatorów oznacza problemy dla wolności slowa. Osoba zmuszana do oglądania treści skrajnych ulega przemianie. Zmęczenie pracą powoduje, że znikają opory przed cenzurowaniem nie tylko wynaturzeń takich jak treści erotyczne, czy przemoc, ale również informacje znajdujące się poza dozwolonym kluczem.

Dla redaktor Case Newton moderatorzy, czyli de facto cenzorzy, stanowią rodzaj bohaterów, bo chronią sieć. Jednym z głównym centrów Google w Austin znajduje się serce usuwanie obok pornografii szeroko pojętej nienawiści. Z tym, że pod hasłem „hate speech” kryją się nie tylko źle dobrane słowa, lecz i treści ideologiczne. Za osiemnaście i pół dolara za godzinę, czyli około trzydziestu siedem tysięcy rocznie imigranci z Bliskiego Wschodu cenzurują świat Zachodu. Tym samym w dużej mierze osoby spoza naszego kręgu kulturowego mają udział w kształtowaniu, jak postrzegamy rzeczywistość.

Pracownicy za swą pracę zyskują bezsenność, depresję, czy osamotnienie. Wszystko dla rozładowania kolejek, czyli rzek treści do przejrzenia (na przykład „VE queue” oznacza „kolejkę z ekstremalną przemocą”). Google wręcz zachęca, aby rezygnowali z urlopów. Nie każdy ma w firmie jednakową pomoc ze strony psychologa. Osoby na kontraktach zewnętrznych są jej pozbawieni. Stanowią pięćdziesiąt cztery procent zatrudnionych. Pomoc im zapewnia oglądanie video w odcieniach szarości i zasadniczo na tym koniec. Niektórzy nie wytrzymują i z wycieńczenia organizmu złą dietą trafiają w szpitalu, bo oglądali codziennie zabójstwa, czy ucinanie głów.

Pełnoprawni moderatorzy Google zarabiają z dodatkami około dziewięćdziesięciu tysięcy dolarów z opieką medyczną, dostępem do kuchni, masażu, czy pralni. Średnio blisko czterysta czterdzieści treści Google usuwa dziennie. Pracujący przy cenzurze emigranci z Bliskiego Wschodu trafiają tutaj przypadkiem. Nie mają przeszkolenia. W ciągu pięciu godzin przeglądają około stu dwudziestu nagrań. Dostają do tego dwie godziny płatnego, wolnego czasu i jedną bezpłatną na drugie śniadanie w teorii, bo jeśli kolejki są zapełnione liczbę wolnego czasu się redukuje.

Wskutek takiej formy organizacji pracy ludzie wypalają się i wychodzą ze szkodami psychicznymi. Rodzi się tutaj kwestia odpowiedzialności za pracowników. Dla ochrony części osób poświęca się innych. Również budzi obawy fakt, że nie ma na YouTube mechanizmu promującego Piękno. Dowolność w publikacji treści nie wymaga poziomu merytorycznego, lecz tylko przestrzeganie zasad. Nie istnieje system oceny przed publikacją budujący duszę człowieka o to, co istotne, czy rozwijające, co najlepsze. W efekcie cenzura usuwa to, co skrajne, ale pozostawia zalew miałkości. Trauma YouTube przechodzi na ich użytkowników zapatrzonych w trendy, a co za tym idzie mądrość liczoną na polubienia.

Jacek Skrzypacz

 

Źródło: Jacek Skrzypacz

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną