Likwidacja irańskiego generała. Czy wojennym tradycjom amerykańskich prezydentów stanie się zadość?

Na rozkaz prezydenta Trumpa we czwartek w godzinach wieczornych zabici zostali Kasem Sulejmani, dowódca elitarnej jednostki Al Kuds i jeden z dowódców irackiej milicji Abu Mahdi al-Muhandis. Atak był odpowiedzią USA na atak na ambasadę USA w stolicy Iraku Bagdadzie, która z kolei została zaatakowana w odwecie za amerykański atak na bazy Kataib Hezbollahu w Iraku na skutek których śmierć poniosło 25 osób, a kolejnych 55 zostało rannych.
Światowe agencje prasowe donoszą, że Kasem Sulejmani był dowódcą Al-Kuds - irańskiej jednostki specjalnej Gwardii Rewolucyjnej, natomiast skrzętnie pomijają, że to on, nadzorował wojsko syryjskie w bitwie o Aleppo oraz operacje odbicia Faludży z rąk Państwa Islamskiego w Iraku. Trump, który podkreśla często, że jest chrześcijaninem likwiduje człowieka, który szedł w Aleppo z pomocą również mordowanym tam bestialsko chrześcijanom. Kasem został zaproszony do Iraku przez Muktada As Sadra, który wygrał demokratyczne wybory w tym kraju czego najwyraźniej nie jest wstanie przełknąć ekipa Trumpa. As Sadr od początku swoich rządów nie ukrywał swojej niechęci do amerykańskiej polityki wobec jego kraju, polegającej na ordynarnym traktowaniu Iraku, jako swoistej amerykańskiej półkolonii na Bliskim Wschodzie.
Rejwach zapanował wśród izraelskich agencji prasowych, które cieszą się na myśl o potencjalnej wojnie z Iranem, w której ochoczo wezmą udział. Inicjatywę tę wspierają środowiska żydowskie w Europie i obu Amerykach.
Minister spraw zagranicznych Iranu Mohammad Dżawad Zarif za pośrednictwem Twittera oświadczył dziś, że dokonane przez siły USA zabójstwo dowódcy elitarnej jednostki Al Kuds Kasema Sulejmaniego było "wyjątkowo niebezpieczną i fałszywą eskalacją".
Trump rozpoczął swoją prezydenturę od ataku rakietowego na wojska syryjskie, które w tym samym czasie walczyły z Państwem Islamskim, odpowiedzialnym za masowe zbrodnie na ludności cywilnej, w tym syryjskich chrześcijanach, a kończy ją jak na prawdziwego amerykańskiego prezydenta przystało wojną. Wojna staje się już pewną formą tradycji w systemie sprawowania rządów w tym kraju. Każdy kolejny prezydent czuje się niejako zobowiązany do wywołania choć jednego konfliktu, oczywiście w imię demokracji i obrony wartości bliskich obywatelom USA i tzw. Wolnego Świata. Od czasów rozpadu ZSRR i zakończenia zimnej wojny Stany Zjednoczone okazują się być największym agresorem w świecie. Dzięki przewadze technologicznej i gospodarczej dotychczas bezkarnie prowadzą swoją agresywną politykę wciągając w nią kraje pełniące rolę ich watażków i mające za zadanie uwiarygadniać politykę hegemona w świecie. Iran może być jednak pierwszym państwem na którym Stany połamią sobie zęby, co zmartwić może tylko jego wyżej rzeczonych watażków, bo reszta świata ma już serdecznie dość pustych frazesów o obronie demokracji i praw człowieka. Na to się już nikt nie nabiera poza samymi obywatelami USA, z których część rzeczywiście wierzy, że Ameryka ma szczególną misję do odegrania, ta misja nazywa się „Strażnik Ameryka”.
Źródło: Arkadiusz Miksa