Wielka feta roku 2050

Od tygodni cały kraj żył wielką fetą: powołaniem na wysoki urząd nowego Sędzioprezydenta. Nazwisko kandydata znano jak Polska długa i szeroka. Była to osoba ze wszech miar zasłużona, którą mogło na tej najwyższej funkcji podziwiać czwarte już pokolenie rodaków. Podziwiać i wielbić za jej niezłomność i wytrwałość. Wszyscy zgadzali się, że musi na tym stanowisku trwać dożywotnio, aż do kresu swoich dni. A kres ów nieubłaganie nadchodził. Wkrótce, bo w roku 2052 na karcie jej losu zostanie wpisana liczba stu przeżytych lat. Pięknych lat, których lwią część wypełniło szefowanie specjalnej kaście, tej najważniejszej grupie obywateli, a poprzez nią - całemu społeczeństwu.
Huczne uroczystości nie powinny trafić na żadną przeszkodę. Wszak od niemal trzech dziesiątków lat wszelkie zakłócenia ustalonego porządku były skutecznie anihilowane przy pomocy odpowiednich orzeczeń wiernych sądów. Niepokorni pyskacze, poddani dosadnej resocjalizacji też w końcu ucichli, licząc na zmniejszenie wyroków albo szybsze wypuszczenie z aresztów wydobywczych, w których rekordzista przebywał już 22 lata. Jednak słyszało się tu i ówdzie, że w dołach społecznych podnosi się niepojęty opór przeciwko ustanowionej konstytucyjnie sędziowskiej władzy absolutnej. Podobnież odkryto transparenty o treści: „Kruk krukowi oka nie wykole”, „Ćma ćmę ćmi” a nawet obrazoburcze i wstrętne „Kurwa kurwie łba nie urwie”. Z tym zmartwieniem powinny uporać się bez trudu Sądowe Odziały Dyscyplinowania Obywateli, które umiały przeciąć w zarodku każdy wrzód sprzeciwu.
Dzień uroczystości był ciepły i słoneczny. Na głównym placu stolicy, otoczonym strefami relaksu pomysłu niezapomnianego prezydenta miasta, Trzaskowskiego, naprzeciw Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, stanęła wysoka trybuna. Furkotały w letnim wietrzyku flagi w barwie czerwieni a obok te tęczowe, od ćwierć wieku symbolizujących Unię Europejską. Gdy dano znak, że zbliża się orszak, zagrały fanfary a gdzieś z dali doleciał nikły, ani chybi lizusowski dźwięk dzwonu z ostatniego w mieście kościoła – reliktu minionej epoki.
Na trybunę wniesiono sędziwą damę. Była to sama Sędzioprezydentka, która dziś zostanie znów formalnie mianowana na dożywotnie stanowisko. Tak nakazywał demokratyczny protokół, chociaż był on zbędny, bowiem innych kandydatur nie przewidziano. Ten obyczaj utrwalił się przed laty, po klęsce ugrupowania określanego obozem dobrej zmiany. Mimo że zwycięstwo nad nim spowodowalo brak więziennych cel, jednak od dwudziestu lat sporo ich zdołano dobudować. Siedziała tam skazana na dożywocie resztka przedstawicieli dawnych rządów, z których większość wymarła z powodu wieku albo z przyczyny niestrawności. Bo o chlebie i wodzie trudno dłużej zachować zdrowie.
Sędzioprezydentka, która karierę zaczęła w pierwszych dziesięcioleciach wieku jako prezeska Sądu Najwyższego, dała znak. Uroczystość mogła się rozpocząć. Jako pierwszy wystąpił zasłużony twórca bajek dla dzieci, niegdyś premier kraju, robiący potem karierę w Unii. Mówił długo i na jednej nucie, zachwalając własne dokonania. Na szczęście ktoś litościwie ujął go pod ramię i zaprowadził na fotel w głębi. Po nim głos zabrał kwiat sądownictwa. Już zwyczajowo stanął na wysokości zadania, wznosząc strzeliste mowy ku czci Sędzioprezydentki.
Po odczytaniu nazwiska kandydatki zerwała się burza oklasków. Tak właśnie, przez powszechną akceptację, dokonano kolejnego wyboru Sędzioprezydentki. Teraz mogła w imieniu narodu dokonać dekoracji orderem Nieomylny 2050. Początek temu dał przed 30 laty sędzia Juszczyszyn, którego zwano wówczas Niezłomnym. Tym razem tytuł przypadł wielce zasłużonemu dla idei nietykalności sędziów, choć już starszemu wiekiem sędziemu Tulei.
Uroczystość zakończył hymn państwowy „Wyklęty powstań sędzio tej ziemi. Powstańcie których dręczył łotr…”
Potężna pieśń nagle się urwała. Ciszę rozdarł terkot budzika. Sędzia Tuleja zerwał się z łóżka. Co to? Gdzie ja jestem? Podbiegł do okna. Nad miastem wstawał ponury grudniowy poranek roku 2019, kolejnego roku straszliwego terroru.
Zuzanna Śliwa
Źródło: Zuzanna Śliwa