Szymowski o nowej wersji zabójstwa Jaroszewiczów: "piramidalny stek bzdur"

Leszek Szymowski opublikował w mediach społecznościowych obszerny komentarz do nowej hipotezy prokuratury na temat śmierci premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony w 1992 r. Nazwał ją "piramidalnym stekiem bzdur".
Jak stwierdził Szymowski:
Nowa oficjalna wersja zabójstwa premiera PRL, opisana w akcie oskarżenia, ubliża inteligencji tego, kto ze zrozumieniem czyta akt oskarżenia.
Gdy miałem 10 lat, w pierwszej prywatnej wówczas telewizji w Krakowie emitowano popularny wśród moich równolatków serial "McGyver" o amerykańskim fachowcu od zadań specjalnych. Przeżywał on różne przygody, z których wychodził cało dzięki temu, że w sytuacjach nadzwyczajnych potrafił coś zrobić z niczego (np. tratwę z iluś pudełek po zapałkach, albo płyn chłodniczy z białka jajek kurzych). Osobliwością przygód McGyvera było to, że zawsze znajdował to, co było mu potrzebne np. wiosło na dzikim stepie (gdy potrzebował przepłynąć przez rzekę) albo zapalniczkę w dżungli. Prokurator, który wczoraj wysłał akt oskarżenia w sprawie o zabójstwo Jaroszewiczów jest niewiele starszy ode mnie więc pewnie też oglądał serial o McGyverze. Taki wniosek mi się nasuwa gdy myślę o tym w jaki sposób skonstruował nową wersję morderstwa byłego premiera PRL i jego małżonki.
Przypomnijmy: w 2016 roku przestępca przyłapany w związku ze sprawą uprowadzenia dla okupu krakowskiego biznesmena postanowił pójść "na współpracę" i w zamian za niższy wyrok ujawnić szczegóły niewyjaśnionego zabójstwa. Opowiedział więc, że brał udział w zabójstwie Jaroszewiczów i wskazał swoich domniemanych wspólników. Gdy zostali oni aresztowani prokuratura pochwaliła się tym w mediach. Wtedy pojawiła się pierwsza wątpliwość: po co "skruszony" przyznawał się do tej zbrodni skoro grozi mu za nią dożywocie a za wcześniejsze przestępstwa 12 lat. Ryzykował więc dożywocie dla uniknięcia kary 12 lat więzienia - jest to zupełnie nielogiczne.
Jeszcze ciekawsze jest to, co działo się później. Prokuratura zatrzymała dwóch wskazanych sprawców i ku jej zdumieniu jeden z nich... też przyznał się do udziału w morderstwie byłego premiera. Był to precedens w historii kryminalistyki: do udziału w zabójstwie przyznało się dwóch spośród trzech domniemanych sprawców. Na miejsce zbrodni, na wizję lokalną prokurator zabrał jednak tylko pierwszego i nie konfrontował ich wersji. Czyżby chodziło o to, że nazbyt dociekliwe dochodzenie do prawdy mogłoby ujawnić wielki fałsz?
Dodał też:
Pierwszy podejrzany złożył obszerne wyjaśnienia, w których zeznał, że 31 sierpnia 1992 roku wraz z kolegami do Anina pojechał kolejką z "Dworca Głównego", choć taki dworzec od lat w Warszawie nie funkcjonował. Psu pilnującemu willę podał środek nasenny i ten pies (wcześniej świadkowie zeznawali, że był przeszkolony by od nikogo obcego nie brać niczego do jedzenia) zupełnie go nie znając i niczego nie podejrzewając zjadł truciznę. Bandyta musiał więc być jasnowidzem i przewidzieć, że w willi spotka psa i ten pies zje podaną mu truciznę więc się w tą truciznę zaopatrzył. Willa była dobrze zabezpieczona ale w ścianie, na piętrze, widoczne było uchylone okno. Postanowili wejść przez to okno. Nie było to możliwe, bo okno było umieszczone wysoko ale głowny podejrzany znalazł obok willi drabinę. Jego kolega - recydywista włamywacz nie chciał być gorszy więc też postanowił razem wejść przez okno i znalazł... drugą drabinę. Tak sobie razem weszli używając dwóch drabin i sforsowali okno od łazienki nie wybijając go i nie pozostawiając żadnych śladów. Między oknem a salonem, w którym Jaroszewicz oglądał telewizję, znaleźli nieoczekiwanie pistolet i tym pistoletem ogłuszyli byłego premiera. Po kilku godzinach uwolnił się on z więzów (82-letni staruszek) więc wtedy zabili i jego i małżonkę. Splądrowali dom i zabrali z niego cenne przedmioty, pozostawiając akurat najcenniejsze, które były najwięcej warte. O kopiach tajnych dokumentów dotyczących czołowych postaci polskiej polityki po 1989 roku, które właśnie zniknęły po zbrodni, "skruszony" recydywista nie wspominał ale to może kwestia niepamięci.
Kontynuował:
Inny element tej sytuacji: kilka lat temu ujawniłem w Tygodniku "Angora" pismo szefa Biura Ochrony Rządu do Piotra Jaroszewicza. Pisał on, że ochronę przedłużono na jego (b.premiera) prośbę do 31 sierpnia 1992. Jaroszewicz domagał się kontynuowania ochrony ale mu odmówiono. Ochroniarz z BOR opuścił "budkę" przy willi b. premiera przypadkowo kilka godzin przed zbrodnią a zatem karateka - zabójca był jasnowidzem - pojawił się wraz z kolegami pod willą zaraz po tym jak odeszli od niej funkcjonariusze BOR.
A teraz spójrzmy na tę sytuację oczami Jaroszewiczów. Były premier domagał się ochrony ale bezskutecznie i w końcu, na kilka godzin przed swoją śmiercią, stracił ją. Z tego strachu zostawił otwarte okno do łazienki a obok ściany zewnętrznej dwie drabiny, aby dwóch sprawców równolegle mogło się włamać. Zostawił też pistolet na podłodze obok łazienki aby włamywacz mógł go ogłuszyć i spuścił psa, by ten mógł zostać otruty.
Takie są wnioski z tej nowej wersji zbrodni opisanej na 420 stronach aktu oskarżenia. Jest to piramidalny wręcz stek bzdur.
Prokuratura "wyprodukowała" wcześniej wiele ciekawych wersji: o Olewniku, który się sam uprowadził, o Marku Papale zastrzelonym przez złodzieja samochodów, który nie umiał strzelać, o generale Petelickim, który popełnił samobójstwo, strzelając sobie dwa razy w głowę i Ireneuszu Sekule, który "samobójstwo" popełnił strzelajac sobie trzy razy w brzuch. Jednak wersja śmierci Jaroszewicza przebija to wszystko.
Na końcu zapowiedział:
Niebawem napiszę jak było naprawdę i dlaczego prokuraturze potrzebna była jakaś nowa oficjalna wersja zbrodni.
Źródło: Facebook