Kabaret językowy

Lewicę opanowała strategia walki o język. Gdy się słyszy o kabaretowych wystąpieniach lewicowych posłów, to mamy gotowy kabaret. Nic tylko usiąść i śmiać się z głupoty niektórych posłów, a potem machnąć na nich ręką. Wydawałoby się, że nie mają większych kłopotów niż walka o żeńskie końcówki. Ta humorystyczna odsłona jest jedynie pozorem większej strategii. Robert Biedroń, który obsesyjnie walczy o używanie podwójnych form – męskich i żeńskich, tak mówi: „Lewica walczy o żeńskie końcówki. Czy są ważne? Tak, bo zmiana zaczyna się od języka”. Tak, oni mają wolę podbicia świata przez swoją ideologię. Pewne jej odsłony już poznaliśmy – bezpardonowa walka z Kościołem, szerzenie gender, pochody pod tęczowymi flagami, wchodzenie do szkół ze swoją ideologią.
Najbardziej absurdalne, a w rezultacie skazane na porażkę są boje o żeńskie końcówki. Już pięć lat temu ówczesna poseł Wanda Nowicka podjęła tę walkę, wysyłając do Kancelarii Sejmu pismo, w którym domaga się umieszczenia żeńskich form na stronach parlamentu. Bez konsultacji z innymi posłami płci żeńskiej chciała arbitralnego wprowadzenia żeńskich form. I tak miały się narodzić takie potworki językowe jak ”filolożka”, „filozofka”, „polityczka”, „krytyczka”. Sławetna minister sportu w rządzie Donalda Tuska, Joanna Mucha chciała, aby mówić do niej „ministra”. Teraz w obecnym rozdaniu kart w Sejmie ta idea wraca ze zdwojoną siłą. 20 kobiet posłów lewicowych wysmażyło list do szefowej Kancelarii Sejmu. „My niżej podpisane posłanki-elektki na Sejm RP, wybrane z listy Komitetu Wyborczego Sojuszu Lewicy Demokratycznej, zwracamy się z prośbą o uwzględnienie naszej płci w nazewnictwie zarówno w dokumentach będących w obiegu Sejmu RP, jak i we wszystkiego rodzaju przedmiotach przeznaczonych do naszego użytku. Szczególnie zależy nam na takich przedmiotach jak: karty do glosowania czy tabliczki, które wskazują nasze miejsce na Sali plenarnej. Pragniemy, aby sformułowanie „posłanka” było tym, które na wspomnianych dokumentach się pojawi”. To już nie dobrowolność, ale dyktat. Na dodatek niezgodny z konstytucją. W artykule 96 jest wyraźnie napisane: „Sejm składa się z 460 posłów” i dalej ta forma męska jest nadal stosowana jako jedyna. W regulaminie Sejmu w artykule 2 jest napisane: „Posłowie na pierwszym posiedzeniu Sejmu składają ślubowanie według roty ustalonej w Konstytucji”. Nie ma więc podstaw, aby wprowadzać do Sejmu rozróżnienie na posłów i posłanki. Forma żeńska jest wprawdzie dopuszczona w słowniku poprawnej polszczyzny przez Doroszewskiego, ale nadal budzi pewne kontrowersje w sposobie jej używania.
Te problemy wystąpiły już w pierwszym Sejmie RP, który się zebrał po 1918 roku. Wówczas to osiem Polek wybranych do parlamentu też używało zabawnych form żeńskiej odmiany słowa „poseł’. Wyłoniły się wówczas „posełki”, „posełkinie”, „poślice”. Wszystko za sprawą ofensywy sufrażystek, które pod koniec XIX wieku rozpoczęły batalię o żeńskie końcówki. Były jeszcze one obecnie w pierwszych trzech dziesięcioleciach XX wieku, a potem poszły na szczęście w niepamięć. Teraz znów panie lewicy wróciły do tego. Widzimy to zwłaszcza podczas debat telewizyjnych. Zaraz po wyborach jedna z posłów lewicy zaproszona do studia nie dała nikomu dojść do głosu, żądając z uporem maniaka nazywania jej „posłanką”. Ostatnio Magdalena Biejat z partii Razem obwieściła na Twitterze, że będzie „gościnią” w TVP. Potem zmieniła swój wpis. „Dziękuję wszystkim za zwrócenie mi uwagi, że posłużyłam się niewłaściwą formą. Oczywiście powinnam była napisać, że będę gością programu TVP”. W swym uzasadnieniu przywołała słownik Doroszewskiego, w którym „gościa” występuje jako archaizm językowy. Czyli pomieszanie z poplątaniem. W walce o nowoczesność, sięga się do używania archaizmów słownych.
Z mównicy poselskiej pada narzucanie sztucznych form. Tak było z posłem Mieszkowskim, który z uporem maniaka zwracał się do marszałek Gosiewskiej, pomimo jej sprzeciwu, w formie „marszałkini”. Czasami bywa zabawnie. Umieszczone na Twitterze zdjęcie nowych parlamentarzystów zostało podsumowane takim podpisem: „Wszystko załatwione, podpisane, przyklepane. Razem ma sześć parlamentarzystek”. Szkopuł tylko w tym, że na zdjęciu jest Adrian Zandberg i Maciej Konieczny. Czyżby pod wpływem gender zmienili płeć? I mnożą się te potworki w rodzaju „polityczek”, „krytyczek”, „ kandydatki na premierę”, „ministerki” itp. itd. Ciekawe, do jakich absurdów językowych dojdziemy.
A co z rodzajem męskim, który ma końcówkę –a? Co zrobić z maszynistą, mężczyzną, traktorzystą, rewolucjonistą, poetą… Powinni zostać „maszynist”, „traktorzyst” i tak dalej, głębiej w językowy absurd. Na szczęście język wszystko zniesie i z czasem zrzuci z siebie te przebierańce, aby powrócić do normalności.
Źródło: Iwona Galińska