Kozy, które jeździły tramwajem

Abdul Rustan Chajbulajew, pochodzący z Dagestanu, który wypożyczał miastu stołecznemu Warszawa, kozy, z których połowa (30 sztuk), nie przeżyła tego ekspetymentu, zwala całą odpowiedzialność na bezdomnego, którego zatrudnił na czarno.
Pan Abdul pobierał od 3 lat 12 tys. złotych miesięcznie za wynajem 60 kóz, które miały zjadać trawę na wyspie na Wiśle. Prawdopodobnie nie karmił ich, ani nie miały opieki weterynaryjnej. Mimo to miasto każdego roku przedłużało umowę płacąc po 96 tys. złotych za tę usługę.
Ostatnio wyszło na jaw, że połowa stada padła martwa i trwają sekcje zwłok, które mają ustalić dlaczego. Pan Abdul całą odpowiedzialność zrzuca jednak na bezdomnego, którego zatrudnił na czarno do opieki nad kozami za 50 zł miesięcznie plus parówki.
Pan Abdul mówił telewizji: "Ten człowiek zobowiązał się opiekować, źle się opiekował, doprowadził do tej sytuacji, nic nas nie poinformował i on dostanie zarzut za to, że zostawiał zwierzęta bez opieki, wyłączał pastuch elektryczny i szedł sobie w cholerę".
Zarzuca też bezdomnemu, że ten zabrał kozy tramwajem na Bulwary Wiślane: "Wziął kozy do tramwaju, pojechał na drugą stronę Wisły, zostawił kozy bez opieki, wyłączył pastucha, na bulwarach weszła koza do sklepu, zaczęła podjadać komuś bułki. Ten idiota za kozą, zamknęli ten sklep, te kobiety zadzwoniły na policję. Była policja, on się wykazał, bo ma dowód osobisty i to jest jak byk! Fakt, że on zostawiał wyspę bez opieki, wyłączał pastucha".
Źródło: Michał Krajski