Nie dajmy się zwariować

Cały poprzedni tydzień upłynął pod znakiem histerii opozycji nad lotami marszałka Kuchcińskiego. Miało się wrażenie, że zwietrzono jakąś ogromną aferę na miarę watergate. Wszyscy się ekscytowali tym, ile lotów wykonał marszałek, gdzie, z kim i w jakim celu. Słuchałam ze zdumieniem, gdy w miarę rozsądni ludzie i to zwolennicy obecnej władzy wieszczyli poważne kłopoty partii rządzącej.
W rzeczywistości nikt żadnego prawa nie złamał, wyłoniły się tylko niektóre działania Kuchcińskiego, które pozostawiały jedynie pewną rysę moralną. Ot, nietakt i nic poważnego. Tak myślało zapewne kierownictwo PiS, dlatego początkowo broniło marszałka i obserwowało rozwój wydarzeń. Ale gdy zorientowano się, że ta pseudoafera może zagrozić wyborom parlamentarnym, podjęto radykalne działania: dymisja marszałka, zapowiedź szybkiej regulacji zasad lotów państwowych i przypomnienie opozycji ich rozbuchanych działań w tym zakresie.
Warto przypomnieć słowa Jarosława Kaczyńskiego z czasów, gdy jego partia znajdowała się w opozycji. Zapytany wówczas o nadmierną ilość lotów do Gdańska rządowym samolotem, którą wykonuje Donald Tusk, odpowiedział: „ Jeżeli chodzi o latanie samolotem, cóż, premier ma takie prawo. To jest prawo premiera, który ma prawo być w swoim domu. Nie można przyjąć, że każdy kto jest premierem, musi mieszkać w Warszawie. Ja bym z tego sprawy nie robił”. Teraz na ten ówczesny głos rozsądku, Platforma odpowiedziała atakiem histerii. Nic nowego. Oni nigdy nie widzą belki w swoim oku.
Teraz gdy PO doprowadziła do zmiany marszałka Sejmu, nie uspokoiła się. Rozgrzana tematem idzie dalej. Na celownik wzięła marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego. Grzebie w papierach i nie mogąc znaleźć niczego konkretnego, przyczepia się do wynajmowania willi rządowej przez marszałka, jakiś pojedynczych przelotów. Wszystko to okazuje się niewypałem. Kancelaria Senatu wynajmuje willę dla marszałka od Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. „Cały kompleks jest w zasobach Skarbu Państwa – mówi marszałek – gdybym tam nie mieszkał, byłoby puste. Został dawno wybudowany dla najważniejszych osób w państwie”. Pieniądze z wynajmu nie są marnotrawione. Przechodzą z budżetu do budżetu. Gdyby wynajmował Karczewski mieszkanie w mieście, musiałby jeszcze dostać ochronę, a tak ochrona wliczona jest w koszty wynajmu tej willi.
Druga sprawa to grzebanie w lotach marszałka. Zarzucano mu podróż z rodziną na Węgry. Okazało się, że była to oficjalna delegacja, na zaproszenie strony węgierskiej, która lot opłaciła. Dogrzebano się jednego lotu helikopterem o statusie HEAD do Nowego Miasta nad Pilicą, rodzinnego grodu marszałka. Pojechał , aby dowieść, że nieczynne tam lotnisko, nadaje się do użycia. I to wszystkie „przewinienia” marszałka Karczewskiego. Cały planowany na ten tydzień atak okazał się niewypałem.
Opozycja nie przejmuje się słowami Jarosława Kaczyńskiego, który zaraz po dymisji Kuchcińskiego mówił: „Donald Tusk odbył w ciągu sześciu lat i dziesięciu miesięcy urzędowania jako premier 281 lotów do Gdańska. Ja w tej chwili oczekuję od państwa (dziennikarzy) zainteresowania tym. Odbył też szereg podróży do krajów egzotycznych, atrakcyjnych turystycznie, ale co do sensu politycznego tych wyjazdów można mieć pewne wątpliwości. No i jeździł tam z żoną”. Ale słowa te trafiły w dziennikarską próżnię. A odpowiedzią na to była publikacja w „Newsweeku” o tym, jak to marszałek Karczewski kocha luksus. Gdy dziennikarka TVP info spytała Bogdana Borusewicza o jego loty do Gdańska, usłyszała jedynie pogróżki, skierowania sprawy do sądu. A przecież wszystkim było wiadomo, że ówczesny marszałek Senatu lata nagminnie do swego rodzinnego Gdańska.
Mało tego. Rozpętała się awantura na temat zwrotu kosztów związanych z goszczeniem głowy państwa w Szczecinku. Po wizycie prezydenta w tym mieście, do starostwa napłynęło kilka rachunków za straty związane z organizacją wizyty. Odszkodowań żądali Komunikacja Miejska, za wstrzymanie kursowania tramwaju wodnego. Pieniędzy żądał także dzierżawca restauracji Zamek. Dowodził, że przez dwa dni miał zamkniętą restaurację na skutek działania SOP. Poszkodowana poczuła się także Samorządowa Agencja Promocji i Kultury i żądała spłaty rachunków za nagłośnienie, transport, prace porządkowe i przygotowanie miejsca przez uprzątniecie stołów, krzeseł i ławek. To już istny kabaret. Andrzej Duda powiedział, że może pokryć te koszty z własnej kieszeni.
Nie dajmy się zwariować, bo niedługo partia rządząca, śledzona przez opozycję będzie się czuła gościem we własnym kraju. Oby tylko dobrnąć w spokoju do jesiennych wyborów, bo znając zapędy opozycji można się spodziewać jeszcze niejednego cyrku.
Źródło: Iwona Galińska