Bojowaniem jest życie człowieka - wezwanie do walki

Patrząc na to, co dzieje się w Kościele i w świecie, można odnieść wrażenie, że jako katolicy zapomnieliśmy o podstawowej prawdzie, jaką przekazał nam Hiob – życie człowieka jest walką. Można spierać się o to, dlaczego tak się stało. Zapewne jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest Sobór Watykański II i wszystko, co ze sobą przyniósł, w tym nowe, niepolemiczne podejście do tego świata, odmienianie słowa „dialog” przez wszystkie przypadki, unikanie wszystkiego, co ma choćby pozór sprzeciwu.
Bojowaniem jest życie człowieka na ziemi, podobne do dni zwykłego najemnika (Hi 7,1)
Przekład Biblia Warszawsko-Praska
Inną przyczyną są ludzie, którzy chcą sprowadzić chrześcijaństwo do „happy clappy”, a więc do wesołego klaskania, ograniczyć je do działalności charytatywnej, a sam Kościół zepchnąć na margines życia społecznego. Problem jest jednak dużo bardziej złożony, a najbardziej odpowiedzialni jesteśmy my sami. To nasz konformizm, strach przed ryzykiem, bylejakość, lenistwo, wygodnictwo uprawiane pod płaszczykiem tolerancji sprawiają, że zapominamy o tym, co powiedział Zbigniew Herbert: „Płynie się zawsze do źródeł, pod prąd. Z prądem płyną śmieci”.
Hiob miał na myśli codzienną walkę, która zaczyna się, gdy się budzimy i trwa aż do momentu, kiedy zasypiamy: „Kładąc się pytam: Kiedy wreszcie wstanę? Gdy wstaję, wzdycham: Kiedy przyjdzie wieczór?” (Hi 7,4). Hiob został w sposób szczególny doświadczony przez Boga, ale można to przecież też odnieść do trudu podejmowanego każdego dnia, związanego z codziennymi obowiązkami. Byłoby to wówczas również znoszenie cierpienia o bardzo różnej naturze, które w ten lub inny sposób nas spotyka, a nawet czasem towarzyszy nam stale.
Hiob w obliczu nieszczęścia musiał walczyć z przyjaciółmi i żoną, dla których był to znak braku błogosławieństwa Bożego. Zmagał się także z Bogiem, którego oskarżył o zniszczenie życia, i z samym sobą. Prowadził duchową walkę, aby wytrwać w wierze, pomimo wszelkich przeciwności.
My także jesteśmy wezwani do codziennej walki. Bóg nigdy nie obiecywał nam, że będzie łatwo, lekko i przyjemnie. Wręcz przeciwnie, po grzechu pierworodnym Stwórca skierował do Adama następujące słowa: „Dlatego też z twojego powodu niech będzie przeklęta ziemia. Przez wszystkie dni twego życia będziesz się trudził, by dała ci pożywienie. Ona zaś będzie ci rodzić ciernie i osty, a ty przecież masz się żywić tym, co z niej wyrośnie. W pocie czoła będziesz się mozolił, aby zdobyć pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty” (Rdz 3,17-19).
Dziedzictwem grzechu pierworodnego jest właśnie trud i cierpienie towarzyszące pracy. Ma to jednak swoją dobrą stronę: znoszenie ich z cierpliwością jest okazją do pokutowania za własne grzechy i zasługiwania na życie wieczne. Pozostaje nam przyjąć rolę „zwykłego najemnika”, który robi swoje i nic się w zamian za to nie spodziewa. Tego zresztą naucza nas Chrystus: „Tak też i wy, gdy czynicie to wszystko, co wam nakazano, mówcie sobie: Jesteśmy sługami nieużytecznymi. Zrobiliśmy to, co powinniśmy byli zrobić” (Łk 17,10).
Potrzeba dzisiaj ludzi, którzy robią coś z poczucia, że tak powinno się zrobić, nie patrząc na to jak zostaną odebrani, czy będą nagrodzeni czy ukarani, pochwaleni czy wyśmiani. Nie chodzi przy tym o zwykłe poczucie obowiązkowości, ale o wyostrzony zmysł moralny, który liberałowie nazwą faryzeizmem, oraz o odwagę, którą tchórze określą jako zuchwałość.
Źródło: Michał Krajski