PSL targuje wianuszek

0
0
/ prawy.pl

Za pierwszej komuny, jak wiadomo, panowała w Polsce demokracja ludowa, w związku z czym co cztery lata pojawiał się Front Jedności Narodu, tworzony przez PZPR i tzw. „stronnictwa sojusznicze”, czyli Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne, nazywane przez złośliwców ”Stronnictwem Drżących”. Ciekawe, że o ile PZPR przepoczwarzyła się („bo to jest wielka prawda stara; z poczwarki, miast motyla, nędzna wykluje się poczwara...”) w Sojusz Lewicy Demokratycznej, Zjednoczone Stronnictwo Ludowe przepoczwarzyło się w Polskie Stronnictwo Ludowe, stanowiące jeden z filarów Stronnictwa Ruskiego, podczas gdy Stronnictwo Demokratyczne, jak gdyby nigdy nic, nadal istnieje pod tą samą nazwą, ale oczywiście jego polityczne znaczenie obniżyło się nawet w porównaniu z okresem pierwszej komuny.

Obecnie, gdy mamy rok wyborczy, Front Jedności narodu znowu się odtworzył, skupiając PZPR, to znaczy – Sojusz Lewicy Demokratycznej, ZSL w postaci Polskiego Stronnictwa Ludowego, natomiast rolę SD przejęła Platforma Obywatelska, która mogłaby przybrać nazwę Sicherheistdienst Polen – jako że będąc ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego, próbuje odzyskać pozycję lidera politycznej sceny przy pomocy zagranicy, głównie Niemiec, które już nie mogą się doczekać przesilenia politycznego w Polsce i w walkę z rządem „dobrej zmiany”, czyli ekspozyturą Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, wciągają coraz to nowe instytucje Unii Europejskiej.

Zresztą ta pozycja lidera w wykonaniu PO była dyskusyjna  od samego początku. Jak to w niepojętym przypływie szczerości wyznał pan generał Gromosław Czempiński, musiał on przeprowadzić bardzo wiele rozmów i bliskich spotkań III stopnia,  żeby do utworzenia Platformy Obywatelskiej w ogóle doszło.  Miało to swoje konsekwencje w takiej postaci, że wbrew oskarżeniom PiS, jakoby Platforma  Obywatelska nie miała programu, program ona miała, tyle, że nie zawsze wiedziała – jaki. Prawdziwym programem PO było bowiem odwdzięczenie się starym kiejkutom za wystruganie ich przywódców na wielkich państwowych działaczów („Iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka” - zastanawiał się poeta), a ponieważ o tym, w jaki sposób  PO ma się starym kiejkutom odwdzięczać, nie decydowała ona, tylko stare kiejkuty, to PO nie zawsze wiedziała, jaki właściwie ma program.

Znakomitą ilustracją tej sytuacji był incydent w wykonaniu ministra sportu Mirosława Drzewieckiego. Otóż w porannej audycji radiowej „Śniadanie w radiu Zet” wychwalał on pod  niebiosa niejakiego pana Borowskiego, zajmującego się Stadionem Narodowym; jaki on mądry, jaki uczciwy, jaki lojalny i tak dalej, słowem – ideał działacza i menedżera. Audycja zakończyła się około godziny dziewiątej, a o godzinie jedenastej, wsiadając do samolotu odlatującego na olimpiadę do Pekinu, pan minister Drzewiecki przedstawił dziennikarzom decyzję o... zdymisjonowaniu tegoż pana Borowskiego. Gdyby nawet w ciągu tych dwóch godzin w pana Borowskiego wstąpił diabeł, to przecież pan minister Drzewiecki nie mógłby się tak szybko o tym dowiedzieć. Prostsze wyjaśnienie jest inne; oto oficer nadzorujący z ramienia starych kiejkutów to całe Ministerstwo Sportu musiał zaspać i stosowną decyzję zakomunikować panu ministrowi dopiero po tej nieszczęsnej audycji. Była to sytuacja trochę krępująca, toteż premier Donald Tusk chciał sobie trochę tę smycz poluzować i kiedy wiosną 2008 roku  dowiedział się o przyjeździe do Polski pana Petera Vogla, który tak naprawdę nazywa się Piotr Filipczyński, pochodzi z porządnej, ubeckiej rodziny i pod koniec lat 70-tych został skazany na 25 lat więzienia za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem, ale w 1983 oku na przepustkę z więzienia wyjechał do Szwajcarii, gdzie zmienił nazwisko, został sławnym finansistą, a prezydent Kwaśniewski w ostatnim dniu swego urzędowania go ułaskawił – kazał go aresztować, co doprowadziło wkrótce do wybuchu „afery hazardowej”, która Donaldowi Tuskowi w 2010 roku zagrodziła drogę do prezydentury.

Gdyby nie Nasza Złota Pani, która w Donaldzie Tusku dlaczegoś sobie upodobała i która spowodowała przyznanie mu Nagrody im. Karola Wielkiego, a potem mocną ręką  przeniosła na europejskie salony, to nie wiadomo, jak by się to skończyło. Dlatego nie można zapominać o ubeckiej podszewce naszej młodej demokracji, bo w przeciwnym razie bardzo trudno byłoby zrozumieć, co się u nas właściwie wyprawia.


   Jak wspomniałem, nierozerwalnym ogniwem Frontu Jedności Narodu jest  PSL, co w jego działaczach wzbudza tzw. mieszane uczucia. Z jednej strony PSL pożąda stanowisk w Parlamencie Europejskim, w parlamencie tubylczym, a jeszcze bardziej – w rządzie, gdzie tradycyjnie okupuje Ministerstwo Rolnictwa i za jego pośrednictwem niemiłosiernie doi Rzeczpospolitą, ale z drugiej strony wzdraga się prze ceną, jaką za te wszystkie konfitury będzie musiało zapłacić. Rzecz w tym, że przelicytowanie rządu „dobrej zmiany” w obietnicach rozdawniczych staje się już niepodobieństwem, zatem Front Jedności Narodu, który przybrał nazwę „Koalicji Europejskiej”, próbuje kaptować swoich zwolenników bezgotówkowo. Zatem uczestnicy FJN prezentują się w charakterze europejsów, gotowych na całkowitą rezygnację nawet z tych strzępków suwerenności, jakie Polsce jeszcze zostały – co nazywa się „pogłębianiem integracji”. Ale to by chyba nie wystarczyło, więc Koalicja Europejska próbuje zjednać sobie wszystkie ubeckie dynastie rozpętaniem tradycyjnej wojny, jaką bezpieka, to najtwardsze jądro komuny, prowadziła przeciwko Kościołowi katolickiemu, a w charakterze mięsa armatniego postanowiła wykorzystać sodomitów i gomorytów. Toteż jedną z wyborczych kiełbas, jakie Front Jedności Narodu oferuje sodomitom i gomorytom, jest obietnica legalizacji tzw. „związków partnerskich”.

Chodzi o przyznanie specjalnej pozycji prawnej umowom między osobami tej samej płci o wzajemne świadczenie sobie usług seksualnych. Ten specjalny status prawny ma zrównać te umowy z małżeństwem.  Z punktu widzenia cywilno prawnego między małżeństwem a takimi umowami są pewne podobieństwa, bo i jedno i drugie zawiera w sobie element wzajemnego świadczenia usług seksualnych, ale jest też zasadnicza różnica, dla której porozumienia sodomitów nie powinny mieć specjalnego statusu prawnego. W przypadku małżeństwa w grę wchodzi bowiem wysokie prawdopodobieństwo pojawienia się potomstwa, wobec którego małżonkowie zaciągają wieloletnie i poważne zobowiązania, podczas gdy porozumienia sodomitów żadnych takich konsekwencji z natury rzeczy pociąganąć za sobą nie mogą. Toteż oczekiwanie, że państwo będzie umowy o wzajemne świadczenie usług seksualnych między osobami tej samej płci wyróżniało specjalnym statusem prawnym nie jest niczym uzasadnione. Z drugiej jednak strony FJN musi sodomitów jakoś pozyskać i te specjalny status im obiecać. Wśród członków i działaczy PSL budzi to zrozumiałe obrzydzenie i obawę przed społecznym ostracyzmem, bo w środowisku wiejskim, czy miałomiasteczkowym, gdzie jest matecznik PSL, tego rodzaju ekstrawagancje nie są dobrze widziane, ale z drugiej strony jakże inaczej przeborować sobie dostęp do konfitur i stanowisk, za pośrednictwem których można by doić Rzeczpospolitą? Toteż PSL ma potężny dysonans poznawczy, stojąc w obliczu pytania, jak tu i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić.
                                                      

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną