Grzegorz Braun bez cenzury: KOŚCIÓŁ – SZKOŁA – STRZELNICA

0
0
0
/

"(...) Kto w Boga wierzy, niech zaczyna naprawianie Polski od tego, co najbliższe i wykonalne - od zabezpieczania własnej parafii. Po kolei: KOŚCIÓŁ - SZKOŁA - STRZELNICA. Ważne, żeby niczego nie pomijać, nie zmieniać kolejności i nie przestawiać hierarchii" - wyjaśnił Grzegorz Braun w rozmowie z Agnieszką Piwar, wskazując drogę do odzyskania państwa polskiego.

 

Na wielu spotkaniach autorskich, zarówno w Polsce jak i za granicą na zaproszenie Polonii, prezentuje Pan swój program zabiegania o państwo polskie streszczający się w trzech punktach: KOŚCIÓŁ, SZKOŁA, STRZELNICA. Zanim jednak poproszę Pana o wyjaśnienie naszym Czytelnikom dlaczego ten program miałby być szansą dla Polski, pozwolę sobie na pewną refleksję.

 

Po obejrzeniu filmów z cyklu „Transformacja - od Lenina do Putina” wyłania się brutalny obraz rzeczywistości, w którą zostaliśmy uwikłani. W obliczu przebiegłości, podłości i bezwzględności ludzi opisanych w Pana filmach pozostaje duże poczucie beznadziei wobec tego, co nas otacza. Zastanawiam się, czy po tylu latach obróbki, kłamstw i manipulacji znajdziemy jeszcze siłę, zapał i w ogóle chęci, by stanąć do walki o Polskę... Mam wrażenie, że przytłaczająca większość naszych Rodaków, nie widząc możliwości zmiany na lepsze, po prostu się poddała...
 

- W tym roku sto lat minie od wybuchu pierwszej wojny światowej. Warto sobie uprzytomnić, że wtedy nikt rozsądny w Polsce nie spodziewał się, że zaledwie za lat 4-5 otworzy się okno możliwości, że koniunktura międzynarodowa odmieni się do tego stopnia, żeby zaistniała możliwość restytucji państwa polskiego. A więc kto dziś „rozsądnie” przesądza co jest możliwe, a co niemożliwe, ten nie rozumuje racjonalnie, o tyle, że nie opiera się na doświadczeniu historycznym.

 

Doświadczenie historyczne bowiem pokazuje nam właśnie, że rzeczy, które zdawać się mogą niemożliwymi w bardzo krótkim czasie nabierają realności. Stąd jedna nauka. Zatem proszę nie opowiadać mi dzisiaj co jest możliwe, co niemożliwie. Proszę się po prostu kierować zasadami, a nie wyrachowaniem. Gdybyśmy kultywowali zasady tylko dlatego, że obiecany nam jest w perspektywie jakiś bliski bonus, jakiś zysk, jakaś korzyść – no to nie bylibyśmy ludźmi zasad, tylko bylibyśmy ludźmi interesownymi. Prawda? Więc proszę się nie przejmować tym, czy trzymanie się zasad w bliskiej perspektywie rodzi jakiś profit polityczny czy ekonomiczny. Nie. Samo trzymanie się zasad ma niesamowitą moc.


Druga nauka z tej historii, że sto lat temu, chociaż na horyzoncie żadna Polska jeszcze nie majaczyła, to jednak było dosyć Polaków, którzy na tę przyszłą, chociaż jeszcze nieistniejącą i jeszcze niewidzialną, niewidoczną na horyzoncie politycznym Polskę już pracowali. Już wypracowywali polską majętność, trudnili się organizacją polskiej przedsiębiorczości – jak np. wybitni duszpasterze z księdzem Wawrzyniakiem, księdzem Blizińskim. Sporo było na nasze szczęście proboszczów, którzy sami byli wolnymi, rozgarniętymi, przedsiębiorczymi ludźmi i jeszcze naokoło siebie organizowali Polaków. Bez nich nie było by Polski. Nie byłoby wygranej w 1920 roku gdyby nie oni, bo nie byłoby armii wielkopolskiej - gdyby Polacy na Wielkopolsce nie stali mocno na własnych nogach, gdyby majętność polska nie była tam zabezpieczona.

 

Nie byłoby żadnej Polski, gdyby nie spółki, spółeczki, kasy oszczędnościowe, towarzystwa, stowarzyszenia, szkoły. Zatem jeśli ktoś myśli, że to jest rzecz nieważna, że w perspektywie ogólogalaktycznej to i tak niczego nie przesądzi, niech sobie uświadomi, że bez tych kółek, kas, spółdzielni stowarzyszeń – bez nich później żadnych bitew wygranych by nie było.

 

Na szczęście Polacy parali się przedsiębiorczością z sukcesem, a ten sukces odnosili także na skalę światową - to jest z życia wzięty przykład starszego Baryki, ojca Cezarego z „Przedwiośnia”, czyli Polak-nafciarz nad Morzem Kaspijskim. Takich Polaków, którzy w imperium rosyjskim robili wtedy wspaniałe interesy było wielu. I trzeba do tych tradycji wrócić. A oprócz tego byli Polacy, którzy chodzili na strzelnicę - w roku 1913, w roku 1914. Lenin siedział w knajpie w Białym Dunajcu i mieszkał w Poroninie, i knuł rewolucję, ale Polacy tymczasem chodzili na strzelnicę. Mimo że ich nikt tam kijem nie zaganiał. Warto te rzeczy robić.

 

Jak się za to zabrać? Od czego dziś możemy zacząć?
 

- Na szczęście sporo jest Polaków, którzy nie czekają na żadne dobre rady i sami doskonale wiedzą, co robić. Ale jeśli mnie kto pyta o program pozytywny, to streszcza się on w trzech słowach: KOŚCIÓŁ – SZKOŁA – STRZELNICA. Oczywiście, żeby ten program był realizowany, potrzebny jest grunt, to znaczy właściwie czwarty element tego programu, czyli MENNICA, czyli polski pieniądz w polskiej kieszeni, polska majętność, bo ludzie którzy nie mają swobody finansowej nie są wolni. To jest realny, konstruktywny program zabiegania o państwo polskie.

 

Przy czym najpilniejszą sprawą jest wykup naszych pasterzy z niewoli babilońskiej. Bo jak już mamy wolnego, przez nas zabezpieczonego kapłana, to on nie będzie się musiał lękać. I z tego, że on nie będzie się musiał lękał wiele dobrych rzeczy wyniknie.
 

I teraz to jest taka subtelna sprawa, że ja nie mam takiego oczekiwania, i nie namawiam na to żeby takie oczekiwania przejawiać, żeby nasi kapłani za nas nam robili Polskę, właśnie i tę szkołę i tę strzelnicę. Nie. Kapłan ma jedną najważniejszą misję, której nikt inny poza nim nie może zrealizować.

 

Kapłan wiadomo, że nie ma żadnego na tej ziemi innego zadania poza dokonywaniem Cudu Przeistoczenia, którego nikt inny nie może dokonać. I całe to odwracanie kota ogonem, w które też dają wpędzać biskupi nawet, że się tłumaczą, np. się rozliczają ile to dzieł charytatywnych Kościół podjął, i tym jakby się tłumaczyli ze swojego istnienia, że proszę bardzo - Caritas. Wspaniale, że Caritas działa, ale proszę być spokojnym, to jest tylko dodatkowa końcówka banderoli i Kościół nie musi usprawiedliwiać swojego istnienia dziełami charytatywnymi.

 

Jeśli o mnie chodzi, to życzyłbym sobie, żeby mój biskup jeździł dobrą bryką za 350 tysięcy, żeby mu się nie rozpadła, żeby szybciej i bezpiecznie dojechał, wszędzie tam gdzie potrzebuje dojechać. Proszę nie rozliczać kapłanów z tego, jakimi samochodami jeżdżą. Ani nawet z tego, ile pieniędzy dali na zupę dla sierot. Owszem, dają – brawo – i to więcej, niż ktokolwiek inny. Ale to nie jest kwestia.

 

Kościół się nie musi tłumaczyć, nie musi szukać usprawiedliwienia dla swojego istnienia ani w dziełach charytatywnych, ani w dziełach patriotycznych, bo niektórzy patrioci mają takie fałszywe oczekiwanie i też w gruncie rzeczy akceptują Kościół jakby tylko warunkowo. Mianowicie tak długo, jak długo Kościół robi Polskę. A jak papież nie pobłogosławił powstania listopadowego, no to biada papieżowi. To wtedy papież winien, papież niemądry, papież niedoinformowany. A może odwrotnie. A może to Polacy niedoinformowani. A może to Polacy sami nie wiedzieli w czym biorą udział. A może Ojciec Święty troszkę lepiej się orientował.

 

Nie jest zatem ani zadaniem Kościoła budowanie ochronek i zajmowanie się dobroczynnością. Jeszcze raz powtórzę, Kościół jak długo istnieje zawsze się tym zajmował, ale to nie jest racja jego istnienia to jest można powiedzieć dodatkowa końcówka banderoli, to jest pewien, którym Kościół nas obdarza, właśnie dlatego, że Kościół skupia ludzi, którzy generalnie ludzi, którzy generalnie troszczą się o bliźnich bardziej o innych. I to jest wspaniała sprawa.

 

Kościół nie potrzebuje się legitymować tym ile darmowych zupek rozdał, żeby zyskać akceptację dla swojego istnienia. Podobnie nie potrzebuje się Kościół legitymować tym ile Mszy za Ojczyznę zostało odprawionych, ile tablic zostało odsłoniętych. Bo to Kościół też robi, udziela nam schronienia pod swoimi skrzydłami w sytuacjach, w tych epokach w których polskość, państwo polskie jest zagrożone, Kościół pomagał się nam jakoś rekonstruować i tę polskość kultywować. Ale to nie jest misją Kościoła.

 

Ja ze zgrozą oglądałem wydrukowane w "Gazecie Wyborczej" plany Świątyni Opatrzności Bożej, na których było wypisane, że tam będą kaplice poświęcone rozmaitym momentom z dziejów Polski. Do tej pory w Kościołach katolickich zawsze były kaplice świętym Pańskim poświęcone. Ale nie można ubóstwiać ani żadnych postaci, ani też żadnych epizodów z dziejów narodowych. Wielu patriotom grozi popadnięcie w taki błąd jakim jest wizja Kościoła narodowego. Kościół właśnie dlatego jest Kościołem, że nie jest narodowym.

 

Wracając zatem do głównego wątku: kapłanów należy z niewoli wykupić, po jednym, zapewnić bezpieczeństwo. Najważniejsze bowiem, byśmy mieli parafię katolicką, w której bezpieczna jest Tradycja katolicka, w której Tradycja katolicka nie nie jest narażana na niebezpieczeństwo drwiny, czy zapomnienie. A różnie z tym bywa.

 

Przykładowo, na Białorusi, na tzw. Kresach, zmodernizowani polscy księża doprowadzają do desperacji tych Polaków, którzy przez dziesięciolecia zachowali Wiarę katolicką wbrew komunie, teraz oni są doprowadzani do desperacji, przez modernistycznych nowinkarzy, którzy np. nie pozwalają im przyjmować Najświętszego Sakramentu tak nabożnie jak byli do tego przyzwyczajeni, ponieważ takich nowinek nauczyli się np. w Warszawie.

 

To są fatalne sprawy. Ale te fatalne sprawy mają też miejsce w granicach Polski. No więc powinniśmy dbać o bezpieczeństwo Tradycji katolickiej przynajmniej w naszej najblższej parafii. I żeby bezpieczny był ten kapłan, który sparuje Najświętszą Ofiarę. A jak to już mamy, to to jest jak masa krytyczna uruchamiająca reakcję łańcuchową - to jest jak wunderwaffe, to znaczy wtedy zaczynają się dziać cuda naokoło. Tradycja katolicka generuje przestrzeń, w której mogą się dziać wszystkie inne dobre rzeczy i zbożne dzieła mogą być podejmowane.

 

Czyli, jak rozumiem, bezpieczny KOSCIÓŁ jest warunkiem do tego, aby przejść do kolejnego punktu proponowanego przez Pana programu?
 

- Z tych zbożnych dzieł, które powinny być podjęte w każdej parafii katolickiej w Polsce dziełem najpilnieszym powinno być otwarcie szkoły. Ja wiem, że się ludzie obruszają, nawet się potrafią obrazić, że ja rzekomo nie rozumiem jak opłakany jest stan materialny moich rodaków i jakie są trudności biurokratyczne, które rzekomo uniemożliwiają polskim katolikom prowadzenie szkolnictwa. Otóż, ja to świetnie rozumiem.

 

Ale jeśli nie stać nas w jednej parafii, żeby otworzyć szkółkę, to może dało by się udźwignąć ten ciężar razem z drugą, albo i trzecią parafią - ? Wiem, że to nie proste. Pewnie, że łatwiej by było, gdyby ćwierć wieku temu salki katechetyczne nie zostały pozamykane – gdyby płynnym ruchem zaczęto je przekształcać w ogólnopolską sieć szkół katolickich. To by dziś dopiero była potęga. Stało się inaczej. Ale to nie zmienia faktu, że to dzieło musi być podjęte i wykonane.

 

Nie ma innej drogi, jeżeli bowiem ktoś myśli, że będzie tradycja katolicka zabezpieczona i państwowość polska utrwalona przy zachowaniu tego faktycznego monopolu edukacyjnego systemu Komisji Edukacji Narodowej, czyli kołłątajowsko-stalinowskiego systemu edukacji – kto sądzi, że w tych warunkach Kościół i Polska mogą być bezpieczne, ten się po prostu zwyczajnie myli.

 

A zatem, jak już będzie Kościół z bezpiecznym wolnym kapłanem, jeśli na około będą wolni ludzie, którzy założyli szkołę, to niech zaraz obok tej szkoły założą strzelnicę. To zresztą akurat najprostsze ze wszystkiego, najmniej kosztowne przedsięwzięcie – z poważną szansą na szybki zwrot inwestycji.

 

Jaką rolę w tym zestawieniu miałaby pełnić STRZELNICA?
 

- Wiadomo, że nie da się kwestii politycznych rozwiązywać samym gawędzeniem. Stąd konieczne dopełnienie programu duchowego i ideowego działaniem formacyjnym bardzo praktycznym, którego lokalnym ośrodkiem powinna być strzelnica. Nota bene, jej rola powinna być również pojmowana jako kulturotwórcza.

 

Strzelnica jako miejsce wielopokoleniowego spotkania Polaków. W jednej szkole, gimnazjum ostrołęckim powiedziano mi, że od kiedy dzieci uczą się kaligrafii - a jest to prywatne społeczne gimnazjum i tam żaden minister z Warszawy przecież nie kazał dzieci uczyć ani kaligrafii, ani języków klasycznych, ani logiki, ale w Ostrołęce ludzie jakoś sami wiedzą, co dobre - no więc od kiedy uczą dzieci kaligrafii, to te dzieci mają lepsze wyniki z matematyki.

 

Uczymy kaligrafii nie dla niej samej. Uczymy dlatego, że to kształci umiejętność skupienia, koncentracji. Otóż proszę rozumieć sztukę celnego strzelania jako taką patriotyczną kaligrafię. Jako naukę kaligrafii patriotycznej. Człowiek, który bierze do ręki broń palną musi błyskawicznie nauczyć się odpowiedzialności, bo można komuś krzywdę zrobić takim narzędziem. Sztuka celnego strzelania to jest właśnie sztuka koncentracji.

 

Trzeba mieć i równo pod sufitem i wyrównany oddech, żeby trafić do tarczy. I to jest wszystko bardzo dobre dla polskiego patrioty i dla kultywującego Tradycję katolicką wiernego. To jest dobre, zbożne i wskazane, żeby się ćwiczyć w takiej patriotycznej kaligrafii. Mówię: miejsce spotkania wielopokoleniowego. Więc niech na taką strzelnicę pójdzie ciocia z pociotkiem, albo babcia z wnuczkiem w niedzielę zamiast do galerii handlowej. Niech pójdą na strzelnicę, niech babcia kupi na urodziny wnuczce paczkę małokalibrowej amunicji i wystrzelajcie to razem.

 

Na strzelnicy mogą się spotkać ludzie tacy, którzy mają jakąś pamięć historyczną, są świadkami historii. Same rekwizyty z którymi mamy kontakt na strzelnicy, one ewokują pewne wspomnienia, także i pamięć historyczną. Jak się Polacy spotkają na tej strzelnicy, no to potem, po tej strzelnicy może gdzieś wypiją szklankę piwa albo filiżankę herbaty. Jak siądą, wypiją, to może o czymś porozmawiają, może o Polsce porozmawiają? Dobra rzecz.

 

Zachęta do tego, aby Polacy uczyli się strzelać może być różnie odebrana. Pamiętam, jak po Pańskiej wypowiedzi w Klubie Ronina rozpętała się ogólnopolska histeria. Wyraził Pan wówczas przekonanie, że w Polsce nic się nie zmieni na lepsze jeśli nie zostaną przykładnie ukarani zbrodniarze, którzy dopuścili się zdrady stanu. W efekcie całą wypowiedź przekręcono tak, by przedstawić Pana jako podżegacza do zbrodni...
 

- Jak zachęcam do tego, żeby się Polacy spotykali na strzelnicy, to broń Boże nie po to, żeby zaraz z tej strzelnicy wychodzili na ulicę w jakiejś nieskoordynowanej akcji politycznej. Nie. Jestem zwolennikiem profesjonalizmu, śmiałości ale i rozwagi w działaniu, planowości - żadnej wolnej amerykanki i żadnej improwizacji. Wszystko trzeba po kolei i porządnie wypracować.

Co do nagonki sprzed półtora roku – nie pierwszej, nie ostatniej – cieszę się, że zechciała Pani zapoznać się z moimi wypowiedziami w ich kształcie i znaczeniu integralnym, nie poprzestając na tym, co na ten temat ogłosiła „GWiazda śmierci” i jej pudła rezonansowe w mediach głównego ścieku. Sz. Czytelników proszę o tylko o podobną uprzejmość: formułowanie opinii na postawie faktów, a nie donosów prasowych.

 

Co do meritum, niestety, moja diagnoza nie traci na aktualności: nie może się ostać państwo, jeśli jego przeciwnicy pozostają bezkarni. Zdrada stanu i propaganda zdrady i zaprzaństwa, jako wzorca „nowoczesnego patriotyzmu” – to powinno być przykładnie karane, kary głównej nie wyłączając.

 

Na koniec chciałam jeszcze poruszyć sprawę, która szczególnie dotyka Pana osobiście. Już szósty rok występuje Pan w roli oskarżonego o napaść fizyczną i werbalną na funkcjonariuszy wrocławskiej policji. W sieci dostępne jest nagranie z ostatniej rozprawy w Sądzie Rejonowym Wrocław–Śródmieście z dnia 13 marca bieżącego roku.

 

Oczom i uszom ciężko uwierzyć w to, co zarejestrowały kamery na sali sądowej. Oto, Wysoki Sąd pozbawia Pana możliwości zadania pytań jednemu z oskarżających, gdyż ten poprosił o zwolnienie z udziału w rozprawie, bo ma do podpisania „kontrakt za dwa miliony”. Dwóch innych oskarżających sędzia również wypuszcza zanim zdążył Pan ich o cokolwiek zapytać. Stronniczość sędziego Krzysztofa Korzeniewskiego jest porażająca. Pańskim oponentom zadaje na tyle wygodne pytania, by ci mogli zasłonić się 'niepamięcią' i w ten sposób wymigać od konfrontacji z Panem. Co Pan wtedy poczuł?
 

- Mniejsza o moje uczucia – mogłem się przyzwyczaić. Ale co powinien poczuć każdy polski państwowiec wobec takiego spektaklu? Sądownictwo to przecież obraz państwa w samej jego istocie. Na załączonych obrazkach z tego procesu, który nie pierwszy raz przeistacza się w farsę, widać doskonale, że państwo polskie faktycznie nie istnieje. W 2008 roku jako postronny obserwator demonstracji politycznej zostałem poturbowany przez grupę osiłków, którzy okazali się policjantami-tajniakami.

 

Moje urzędowe skargi zostały odrzucone przez sąd i policję – a tymczasem to mnie postawiono w stan oskarżenia. I tak to trwa już sześć lat. Ponieważ reżyseruję, publikuję i gawędzę publicznie od przypadku do przypadku, ale nie na żadnym „etacie” – więc można powiedzieć, że bywanie w sądach jest jedynym moim stałym zajęciem. Na początku roku złożyłem wreszcie skargę na przewlekłość tego postępowania – odpowiedź, mimo upływu urzędowego terminu, jakoś nie nadchodzi.

 

Patrząc na postawę sędziego, jak i oskarżających ciężko nie odnieść wrażenia, że cała szopka na sali sądowej odbyła się w celu sprowokowania Pana. W jakimś stopniu to się udało. Skończyło się grzywną nałożoną przez sędziego, który następnie wyrzucił Pana z własnej rozprawy. Z udostępnionego w sieci nagrania można odnieść wrażenie, że puściły Panu nerwy. Czy tak rzeczywiście było? Czy czuje się Pan ofiarą prowokacji?
 

- Prowokacją – obrazą sprawiedliwości i przyzwoitości – jest fakt, że ta spraw trwa tak długo i toczy się z takim lekceważeniem prawa i zdrowego rozsądku. Nie będę udawał, że łamanie prawa w sali sądu nie robi na mnie wrażenia. Nie będę stosował się do konwencji, zgodnie z którą należy w dbałości o dobre samopoczucie Wysokiego Sądu udawać, że nic się nie dzieje.

 

Szkoda mi również życia na korespondencję urzędową – dyktuję więc od razu do protokołu, co uważam, że powinno tam być odnotowane. Mówię szczerze, otwarcie i zgodnie z prawdą – co powinno być szczególnie cenione przez Wysoki Sąd. Że nie jest – to nie powód, bym koniunkturalnie dostosowywał moje standardy do okoliczności.

 

Wracając do tematu przewodniego naszej rozmowy, załóżmy optymistyczną wersję: Rodacy zawalczą o Polskę – być może opierając się właśnie o program: KOŚCIÓŁ, SZKOŁA, STRZELNICA. Jednak owoce nie pojawią się od razu. Tymczasem dzisiaj, tu i teraz o 'sprawiedliwości', a więc o ludzkim życiu decydują tak stronniczy sędziowie jak Korzeniewski. Czy w obecnych czasach, kiedy na sali rozpraw nie obowiązują już zasady logiki, dysponujemy jakimiś innymi narzędziami, by walczyć z tą rażącą niesprawiedliwością „wymiaru sprawiedliwości”?
 

- Nie ma drogi na skróty. Najpierw trzeba mieć państwo. Nic się zasadniczo nie zmieni na lepsze, póki nie wróci państwo polskie – poważne państwo polskie, a nie atrapa z którą mamy teraz do czynienia.

 

Bo po co w ogóle państwo polskie? No cóż, po prostu jak nie ma własnego państwa, to przychodzi jakieś cudze. Jak nie mamy swojego zbója Madeja, z którym jesteśmy w jakich takich układach, to przyjdzie pięciu innych i nas obrabują.

 

Jeżeli nawet my sami damy sobie radę, to nie wolno nam przecież wydawać na łup i poniewierkę naszych bliźnich-rodaków. To po pierwsze. A w perspektywie dziejowej: po to Polska, żeby w niej Tradycja katolicka była bezpieczna, żeby jeszcze Kościół powszechny miał z nas jakiś pożytek, żeby Papież w Rzymie miał przynajmniej jednego wiernego rycerza w osobie polskiego Monarchy. Takie są dla mnie jedyne poważne, a zarazem w pełni wystarczające argumenty „państwowotwórcze”.

 

Od czegoś trzeba zacząć. Od góry zaczynać – trudno, nudno i zaraz (tj. najdalej po najbliższych wyborach) wszystkiego się odechciewa. Więc kto w Boga wierzy, niech zaczyna naprawianie Polski od tego, co najbliższe i wykonalne - od zabezpieczania własnej parafii. Po kolei: KOŚCIÓŁ – SZKOŁA – STRZELNICA. Ważne, żeby niczego nie pomijać, nie zmieniać kolejności i nie przestawiać hierarchii. Sporo czasu zmarnowaliśmy, ale przecież nic jeszcze nie jest przesądzone. Wszystko jest możliwe. Trzeba tylko wykupić ten los na loterii. A jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści.

Dziękuję za rozmowę.
 

[rozmowa nagrana w styczniu 2014; ostatnie fragmenty dotyczące rozprawy sądowej z dnia 13.03.2014 dopowiedziano w marcu]

 

---
 

GRZEGORZ BRAUN, ur. 1967 - reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista; autor m.in. filmów dokumentalnych: „PLUSY DODATNIE, PLUSY UJEMNE”, „EUGENIKA – W IMIĘ POSTĘPU”, „TRANSFORMACJA – OD LENINA DO PUTINA” (najnowsza, trzecia część filmu dostępna na stronie producenta: www.ahaaa.pl).


© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną