Plan zniszczenia rolnictwa i ograniczenia populacji - cz. I

Unia Europejska wprowadziła na swoim terenie takie techniki upraw i metody hodowli, że przekształciła wszystkie gałęzie rolnictwa w przemysł. Na Zachodzie niczego się już nie uprawia i nie hoduje. Tam wszystko się produkuje. Jest to, ponadto, produkcja masowa.
To nie są niewielkie „fabryczki” roślin i zwierząt, ale olbrzymie kombinaty i koncerny. W ich „zakładach” rośliny i zwierzęta są traktowane jak każde inne produkty. Nie bierze się pod uwagę tego, że są to dzieła Boże czy nawet dzieła przyrody. Nie bierze się pod uwagę, że są to organizmy żywe, skomplikowane, w znacznej mierze nieznane, rządzące się swoimi prawami. Przemysł rolniczy Unii Europejskiej sprowadził rośliny i zwierzęta do poziomu fizyki, chemii i technologii.
Dodaje się do siebie w praktyce różne związki chemiczne, poddaje się to wszystko technologii i otrzymuje się gotowy produkt. Jest to ewidentnie działanie właściwe dla „poprawiaczy Pana Boga”, którzy ignorują lub gwałcą prawa wykrywane w ramach biologii i zmierzają ku temu, by proces rozmnażania i wzrostu roślin i zwierząt uczynić lepszym i skuteczniejszym niż w naturze i całkowicie poddać go swojej woli i ukierunkować wyłącznie na jeden cel – zysk (dużo i tanio).
W związku z tym każda oszczędność jest tu dopuszczalna. Dopuszczalne więc jest każde działanie, które zmniejszy koszty, jak również powstrzymanie się od jakiegoś działania, jeśli dzięki temu produkt będzie tańszy i będzie go więcej.
Skutki negatywne? Jest ich tysiące. Wielu się nie ujawnia. Wielu jeszcze nie widać. Do świadomości społecznej najszybciej docierają te, które związane są ze skandalami żywnościowymi będącymi, nota bene, tylko swoistymi „wierzchołkami gór lodowych”. Największe takie skandale były następujące:
1967 r. - epidemia pryszczycy w Wielkiej Brytanii. Spowodowało to wybicie 400 tys. sztuk bydła.
1981 r. – pojawienie się skażonego oleju jadalnego w Hiszpanii. W wyniku jego spożycia zmarło ponad 40 osób, a tysiące doznało poważnego uszczerbku na zdrowiu.
1985 r. – okazało się, że w Austrii dodawano do wina trujący dietilenglikol (antyfryz), by zmienić jego smak i konsystencję. Po ujawnieniu tych faktów eksport win z Austrii został poważnie ograniczony.
1989 r. – salmonella w jajkach w Wielkiej Brytanii. Sprzedaż jaj kurzych w Wielkiej Brytanii spadla znacznie z chwilą wydania przez ministerstwo zdrowia komunikatu, że większość jajek jest zarażona salmonellą. W 1988 roku na salmonellę zmarły w tym kraju 23 osoby.
1990 r. – skażona woda mineralna we Francji. Znaczne ilości wody mineralnej znanej marki Perrier zostały wycofane ze sprzedaży w związku z podejrzeniem, że jest skażona benzolem.
1993 r. – toksyny w brytyjskim soku jabłkowym. Inspektorzy ministerstwa rolnictwa stwierdzili, że zawartość patuliny (toksycznej substancji pleśniowej, wywołującej raka) w soku jabłkowym ośmiokrotnie przekracza normę.
1992-1995 r. – listerioza we francuskich serach. Ta chorobotwórcza bakteria, zwykle żyjąca w niepasteryzowanym mleku i serze pojawiła się w serach francuskich w takim stężeniu, że w wyniku ich spożycia zmarło 20 osób.
1996-1997 r – pałeczki okrężnicy w mięsie. W Szkocji co najmniej 20 osób zmarło, a około 400 zachorowało po spożyciu tego mięsa.
2001 – epidemia pryszczycy w Wielkiej Brytanii.
Alois Hacker w swojej książce o zagrożeniach dla rolnictwa opisuje w jaki sposób takie „śmiercionośne” rolnictwo powstawało i jak funkcjonuje. Pisze on tam, na przykład, że jeszcze w 1993 roku 470 tys. rolników w Niemczech hodowało rogaciznę i na jedno gospodarstwo przypadało średnio 33 zwierzęta. Już w 1995 roku rolników w Niemczech było tylko 297 tys., a na jedno gospodarstwo przypadało średnio 53 zwierzęta. Gospodarstw w Unii Europejskiej jest coraz mniej, a zwierząt hodowlanych coraz więcej. Proces ten określa się jako intensyfikacje rolnictwa.
Do języka prawnego Unii wszedł termin „masowy chów”. Jednak zaczął on mieć w świadomości tamtejszych społeczeństw negatywny wydźwięk i wyeliminowano go, zastępując go, np. w odniesieniu do rogacizny, terminem „hodowla bydła”. Zmiany językowe nie pociągnęły, oczywiście, za sobą zmian realnych. Wręcz przeciwnie, jak pisze Hacker, zwłaszcza hodowla świń i drobiu „przybrała wymiary monstrualne o cechach ponurej groteski”.
„Któż nie widział – pisze – jeśli nie w plenerze, to w telewizji lub w prasie nie kończących się rzędów ciasno ustawionych koło siebie w gigantycznych fermach drobiarskich klatek dla niosek! Norma Unii Europejskiej wynosi dla jednej nioski powierzchnię 450 cm2: jest to powierzchnia mniejsza niż blatu maszyny do pisania. W równie rozległych chlewniach odnośna norma dla jednej świni wynosi 0,5 m2. W 1994 roku 23% chlewni legitymowało się pogłowiem 1000 sztuk – i więcej na jedną chlewnię. W porównaniu z innymi krajami Unii nie są to aż tak duże hodowle: w Wielkiej Brytanii i Islandii odpowiednie odsetki, tak dużych chlewni (po 1000 sztuk w każdej z nich) wynoszą 75 i 87!”
Hacker stwierdza, że taki sposób hodowli miał pewne efekty dodatnie i ujemne. Jednak ujemne przeważyły ponieważ postawiono przed nią, za wszelką cenę, tylko jedne cel: wzrost wydajności.
„Nikogo nie obchodziło – czytamy w jego książce – jak w warunkach tylko prędzej i więcej zachowuje się układ odpornościowy zwierząt i stan ich narządu krążenia. (...) Odwrotną stronę tego hodowlanego sukcesu ilustruje zwiększona podatność zwierząt na infekcje i ich skłonność do reakcji stresowych. Podobne zjawiska występują u bydła: w roku 1950 przeciętna niemiecka krowa dawała 2600 litrów mleka rocznie, ale w 1980 roku już 4550 litrów.
Ocenia się, że aktualnie odpowiednia liczba wynosi 6000 litrów (chodzi tu o krowy wielkich farm hodowlanych, specjalizujących się w osiąganiu maksymalnej wydajności, a więc mleczności krów). Osobniki przodujące w tym względzie, a więc reprezentujące czołówkę hodowlaną, legitymują się rekordową liczbą 10000 litrów mleka rocznie i więcej. Ponadto na każdej z tych krów ciąży obowiązek urodzenia jednego cielaka rocznie. Jeśli chodzi o zdrowie tych wyczynowców hodowlanych, to warto podkreślić, że występują u nich zaburzenia płodności. Terapia hormonalna krów jest stosunkowo mało skuteczna. Poza tym u zwierząt tych występuje okresowo tzw. deficyt energetyczny; polega on na tym, że zwierzęta nie są w stanie uzyskać tyle energii konsumpcyjnej z karmy, ile wydatkują na wytworzenie mleka.
Ponieważ hodowców interesują wyłącznie rasy, o których wiadomo, że są wysoko mleczne, to jest oczywiste, że stopniowemu ograniczeniu ulega z czasem liczba ras hodowlanych. FAO wyraża w tym względzie daleko idące zaniepokojenie. Ta agenda ONZ głosiła w roku 1995 czerwoną listę zwierząt hodowlanych. Stwierdzono jednoznacznie, że spośród istniejących na świecie 4000 do 5000 ras, całkowitym wymarciem zagrożonych jest od 1200 do 1500. W samej tylko Europie zagrożone są 683 rasy; stanowi to aż 43% wszystkich ras hodowlanych. Szczególnie dramatyczna w tym względzie jest sytuacja krów mlecznych.”
Hacker pisze też o zagrożeniach jakie niesie medycyna weterynaryjna, w której stosuje się coraz więcej leków i hormonów, by ograniczyć maksymalnie straty i osiągnąć maksymalna wydajność. Według ekspertów połowa używanych tu specyfików jest nielegalna. Pojawiają się tzw. lekarze autostradowi zaopatrujący hodowców w specyfiki, których używanie szkodzi potem konsumentom. Ponadto sami hodowcy chcąc jak najbardziej oszczędzić nie wzywają weterynarzy tylko sami stosują różne specyfiki, głównie antybiotyki.
Sprawia to, że w przerażającym tempie rośnie odporność zarazków chorobotwórczych. „Te odporne szczepy bakteryjne – pisze Hacker – i inne zarazki wywołują choroby, których leczenie bywa coraz częściej nieskuteczne wobec niewrażliwości tych zarazków na działanie stosowanych antybiotyków. Resztki tych wartościowych skądinąd substancji leczniczych, znajdujące się zarówno w mięsie, jak i w mleku, mogą wywoływać różne reakcje uczuleniowe (alergia). A przecież w odniesieniu do stad hodowlanych nie wchodzi w rachubę stosowanie tych leków u pojedynczych osobników, tylko o masową ich aplikację, bardzo często bez racjonalnych wskazań”.
cdn.
Źródło: prawy.pl