Michalkiewicz: “Lalka” w cieniu starych kiejkutów (FELIETON)

Jak wiadomo filmowcy zamierzają nakręcić kolejną wersję “Lalki” według powieści Bolesława Prusa pod tym samym tytułem. Pierwsza wersja, jaką pamiętam, to była “Lalka” z Beatą Tyszkiewicz i Mariuszem Dmochowskim w rolach głównych. Drugą wersję obsadzała Małgorzata Braunek i Jerzy Kamas. Małgorzata Braunek grała też Oleńkę w “Potopie”, co skłoniło Janusza Głowackiego do uwagi, że “Potop” jest szalenie nowatorski, bo reżyser zdecydował się na obsadzenie w roli Oleńki słynnego szwedzkiego aktora Maxa von Sydow. No a teraz będziemy mieli wersję kolejną, z panią Kamilą Urzędowską i Marcinem Dorocińskim.
Ajajajajajajaj! Ale jeśli o tym wspominam, to nie dlatego, żebym się spodziewał jakichś rewelacji po tej nowej wersji, tylko ze względu na osobę Stanisława Wokulskiego. Jak wiadomo, Stanisław Wokulski prawdziwych pieniędzy dorobił się na dostawach wojskowych, między innymi – na dostawach mąki. Ta mąka od Wokulskiego była podobno bardzo dobra i żołnierze, jak tylko najedli się chleba wypieczonego z tej mąki, czy też zrobionych niej klusek, to z furią rzucali się na wroga – aż do ostatecznego zwycięstwa.
Literatura u nas nie tylko wyprzedza życie, ale niekiedy nawet życiową rzeczywistość zastępuje. W literaturze bowiem, w odróżnieniu od tak zwanego “życia”, można – jak to mawiał pan Tomasz Jastrun - “dodać dramatyzmu” i to w dodatku – dramatyzmu “naszego”, a nie jakiegoś takiego nie naszego – dzięki czemu rzeczywistość literacka, czy filmowa bywa znacznie ciekawsza pod tej prozaicznej. Czyż w tej sytuacji możemy się dziwić, że kto tylko może, próbuje “dodać dramatyzmu” każdej sytuacji? “Tak samo i w wojsku” – jak zwykł kończyć każdą opowieść stary wiarus, major Czeżowski, z którym nasza 3 kompania zmotoryzowana Studium Wojskowego UMCS w Lublinie miała w latach 60-tych zajęcia. Bo właśnie wielki rezonans w opinii publicznej wywołały nominacje generalskie i awanse. Oto awans na generała – na osobistą prośbę wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka Kamysza – otrzymał z rąk pana prezydenta Dudy pułkownik Piotr Bieniek, syn głównego doradcy ministra, pana generała Mieczysława Bieńka. Jak w takiej sytuacji zachował się generał Tumor, w nieśmiertelnym poemacie “Szmaciak w wojsku”? “Stary towarzysz, zasłużony, samego jeszcze znał Stalina. Fakt, że ma głupawego syna – ale to zawsze syn rodzony...” Jakby tego było mało, awans generalski z rąk prezydenta Dudy otrzymał brat ministra sprawiedliwości w gabinecie obywatela Tuska Donalda, Adama Bodnara, pan Mirosław Bodnar. I wreszcie, w zamian za te uprzejmości, pan Władysław Kosiniak Kamysz, kierowanie funduszem, który ma dostarczać naszej niezwyciężonej armii nowych technologii, powierzył zięciowi pana prezydenta Dudy, panu Mateuszowi Zawistowskiemu. Miejmy nadzieję, że na dostawach dla naszej niezwycięzonej armii nowych technologii też można zarobić, może nawet więcej, niż to się udało Stanisławowi Wokulskiemu na dostawach mąki. Starzy ludzie opowiadają, że podobnie bywało i za pierwszej komuny. Oto potomek świętej rodziny Święcickich ożenił się był z córką komunistycznego dygnitarza Eugeniusza Szyra. W tamtych czasach zawodowi katolicy groszem nie śmierdzieli - ale starszy pan Święcicki stał na czele Komitetu Przeciwalkoholowego. W tej sytuacji rozwiązanie problemów socjalnych narzucało się samo; Eugeniusz Szyr załatwił w rządzie tak zwane “korkowe”; od każdej sprzedanej butelki wódki, jedna złotówka szła na konto Komitetu Przeciwalkoholowego. W tej sytuacji ciekaw jestem, czy pan minister obrony, tylko zrewanżował się panu prezydentowi, czy też w związku z obydwoma świeżo awansowanymi generałami ma też jakieś widoki? Tak czy owak, trudno nie odczuwać przyjemności na widok, jak nasza niezwyciężona armia kontynuuje tradycje wyrastające wprost z naszej literatury okresu pozytywizmu – w tym przypadku – z “Lalki” Bolesława Prusa.
Pytanie, jakie widoki może mieć pan minister Kosiniak Kamysz z nominacji generalskiej pana Mirosława Bodnara? Może chodzi o osłodzenie panu Adamowi Bodnarowi dymisji, o której wszyscy mówią w związku z zapowiadaną od miesięcy rekonstukcją gabinetu obywatela Tuska Donalda? No dobrze – ale co z tego będzie miał pan minister, albo i PSL, jeśli uda się w ten sposób osłodzić panu Adamowi Bodnarowi ewentualną dymisję? Być może chodzi o coś jeszcze innego – mianowicie o jeszcze bardziej zdecydowane wejście Polaków pochodzenia ukraińskiego do tubylczych resortów siłowych? Wykluczyć niczego niepodobna, bo własnie Ukraina uznała deportacje Ukraińców w latach 40 i w ramach akcji “Wisła” i w ramach przesiedleń do ZSRR za “bezprawie”, z tytułu którego Polska będzie musiała wypłacić Ukraińcom odszkodowania. Widać, jak na tym odcinku Polska wzięta została w dwa ognie; z jednej strony Żydowie, a z drugiej – nasze serdeczne druzja, Ukraińcy. W tej sytuacji, rzeczywiście – lepiej na wszelki wypadek zadbać o odpowiednią obsadę resortów siłowych, bo klasyk demokracji Józef Stalin nie bez powodu mawiał, że “kadry decydują o wszystkim”. O “wszystkim” – a więc również – o ostatecznym zwycięstwie.
Jest to aktualne tym bardziej, że pan minister Bodnar właśnie zmierza do umieszczenia w areszcie wydobywczym Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, pani Manowskiej – a na niej przecież orszak aresztantów się nie skończy – no i próbuje zmłotować pana marszałka Hołownię, żeby jednak nie dopuścił do zaprzysiężenia prezydenta-elekta, pana Nawrockiego. Ale chociaż na odcinku awansów generalskich i w ogóle - polityki kadrowej w resortach siłowych - rząd obywatela Tuska Donalda z panem prezydentem Dudą robią sobie na rękę, to na innych odcinkach najwyraźniej się przekomarzają. Na przykład pan minister Bodnar, w odwecie za organizowanie patroli Ruchu Obrony Granic, “odwiesił” panu Bąkiewiczowi karę 360 godzin prac społecznych, nakazując mu jednocześnie zapłacenie “Babci Kasi” 10 tys. złotych pod pretekstem “naruszenia jej cielesności” - a pan prezydent Duda pana Bąkieweicza ułaskawił, ale tylko częściowo – bo 10 tys. złotych Babci Kasi będzie musiał zapłacić. Babcia Kasia nawyraźniej myślała, że ułaskawienie obejmuje wszystkie kary i nawymyślała panu prezydentowi Dudzie od “skurwysynów”. Jestem pewien, że żaden prokurator nie ośmieli się postawić Babci Kasi z tego powodu żadnego zarzutu, podobnie jak nie ma w Polsce sądu, który odważyłby się skazać szefa warszawskiego Judenratu, pana redaktora Adama Michnika, za stwierdzenie, że ostatnie wybory prezydenckie wygrał “łobuz”. Co z tego wynika, jaki wspólny mianownik może łączyć pana red. Adama Michnika z Babcią Kasią? Tajemnica to wielka; skazani jesteśmy na domysły, więc ja się domyślam, że tym wspólnym mianownikiem mogą być stare kiejkuty, które z ramienia Naszych Sojuszników, od kilkudziesięciu lat kręcą nie tylko sceną polityczną, ale w ogóle – całym życiem państwowym naszego bantustanu.
Stanisław Michalkiewicz