Szokujące słowa lekarza! Chodzi o szczepionki

Jeśli tylko wpiszemy w wyszukiwarkę internetową razem hasła „autyzm” i „szczepionki”, pojawi się nam bardzo wiele artykułów o „kłamstwach dr Andrew Wakelfielda”, który miał przyczynić się do „mitu” o związkach szczepionek z autyzmem za sprawą swojego słynnego artykułu „pełnego kłamstw”. Przyjrzenie się tej historii pokazuje jak w soczewce, co się dzieje z tymi, którzy wysuwają wątpliwości co do bezpieczeństwa szczepionek.
Na samym początku chciałbym zaznaczyć, że nie twierdzę, iż jest jakikolwiek związek między szczepieniami, w tym przede wszystkim szczepionkami skojarzonymi MMR (przeciwko odrze, śwince i różyczce) a autyzmem. Nie twierdzę też, że go nie ma. Po prostu nie zabieram w tej sprawie głosu. Interesuje mnie coś zupełnie innego, a mianowicie, jak potraktowanego zasłużonego lekarza, który jedynie wyraził przypuszczenie, rzucające negatywne światło na szczepionkę MMR.
Pierwsza rzecz, która szokuje w tej historii, to sposób jej relacjonowania przez media. Na portalu leki.pl czytamy chociażby: „Ciężko w to uwierzyć, ale informacja dotycząca korelacji między szczepieniem a autyzmem jest niczym innym, jak manipulacją, fałszerstwem i nierzetelnością naukowca i lekarza Wakefielda”. Autorka tego tekstu Maria Bialik, podpisana „magister farmacji w trakcie robienia doktoratu na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym”, napisała też: „Zmanipulowane i sfabrykowane badanie Wakefielda nie ma żadnej wartości naukowej”.
Co ciekawe, Bialik nie streściła nawet treści artykułu Wakelfielda, nie napisała, z czym dokładnie się nie zgadza, a jedynie zauważyła, że „postawił szczepionkę MMR w najgorszym świetle”. To już jest jednak jej interpretacja, a to, co pisze, pokazuje, że nie czytała nawet tekstu, do którego się odnosi. Takie samo podejście można spotkać jednak na wielu innych portalach medycznych i popularnonaukowych, zarówno polskojęzycznych jak i angielskojęzycznych.
Warto zacząć od tego kim jest dr Andrew Wakelfield i co „potwornego” tak naprawdę zrobił. Był cenionym gastroenterologiem pracującym w szpitalu Royal Free Hospital w Londynie. W połowie lat 90. XX w. wraz ze swoimi współpracownikami odkrył nowe schorzenie jelit u dzieci z autyzmem. W 1998 r. opublikował wraz z dwunastoma innymi osobami w renomowanym piśmie medycznym „The Lancet” pracę liczącą zaledwie pięć stron, która ogłaszała odkrycie nowego schorzenia jelit: guzkowego przerostu limfoidalnego jelita krętego.
Już te informacje pokazują nam, jak bardzo manipuluje się doniesieniami na temat Wakelfielda. Po pierwsze, nie był on jedynym autorem artykułu, ale jedynie jednym z 13 autorów. Bialik nawet o tym nie wspomina. Po drugie, tekst ten nie dotyczył związku między szczepionką MMR a autyzmem.
Jedynie na końcu tekstu autorzy (właśnie autorzy!), zwrócili uwagę na to, że istnieje taki potencjalny związek, ale nie ma na to dowodów i potrzebne są dalsze badania. Sugerowali się przy tym wnioskami innych lekarzy i powoływali się na rodziców dzieci, które przebadali, a którzy taki związek dostrzegali (dokładnie ośmioro z nich z dwunastu). Artykuł ten pod nazwą „Ileal-lymphoid-nodular hyperplasia, non-specific colitis, and pervasive developmental disorder in children” jest dostępny w internetowej bazie The Lancet, więc każdy sam może go przeczytać (towarzyszy mu adnotacja „RECTRACTED”, czyli wycofany, ale o tym za chwilę).
W tym kontekście mówienie, że Wakelfield to „antyszczepionkowiec”, a nawet „guru antyszczepionkowców”, który „zaatakował” szczepionki zakrawa na absurd. Co więcej, na konferencji, będącej efektem artykułu, lekarz powtórzył jedynie te wątpliwości i dodał, że dalej jest zwolennikiem szczepień, ale do czasu przeprowadzenia odpowiednich badań, uważa, że rodzice powinni mieć możliwość wyboru pojedynczych szczepień (zamiast jednej skojarzonej szczepionki, jak MMR). Informacje na ten temat są ogólnie dostępne i każdy, kto jest dociekliwy, może je sprawdzić.
Mimo ostrożnej postawy Wakelfielda i innych autorów wkrótce po publikacji tekstu rozpętała się burza, jak w ogóle śmiali podważać bezpieczeństwo szczepionek MMR. Dr Wakelfield i dr Walker-Smith stanęli przed General Medical Council, brytyjskim organem wydającym licencje lekarskie i zostali pozbawieni prawa do wykonywania zawodu. Ominęło to pozostałych autorów, bo pod wpływem presji, odcięli się oni od „kontrowersyjnych” uwag. Dr Wakelfield wzniósł sprawę do brytyjskiego sądu High Court i wszystkie zarzuty zostały wycofane. Wakelfield miał jednak dość brytyjskiego środowiska i wyjechał do USA, gdzie od lat pomaga m.in. rodzicom autystycznych dzieci.
Na czasopiśmie The Lancet wymuszono przeprowadzenie dochodzenia w sprawie rzetelności tekstu, ale zostało ono umorzone z powodu braku jakichkolwiek dowodów obciążających go. Dopiero 12 lat po publikacji artykułu w 2010 r. The Lancet postanowił wycofać artykuł Wakelfielda i innych współautorów. Zrobił to, bo na skutek dochodzenia General Medical Council, a więc organu, który bezprawnie odebrał licencję Wakelfieldowi, co potwierdził sąd, „wykazano” m.in., że badania Wakelfielda były opłacane przez rodziców chorych dzieci, którzy chcieli pozwać firmy farmaceutyczne, przez co pozostawał w konflikcie interesów i poddawał dzieci „inwazyjnym testom”, traktując je instrumentalnie.
Przyznać trzeba, że niezależnie od tego, czy istnieje jakikolwiek związek szczepień z autyzmem, czy nie, oskarżenia wysuwane wobec Wakelfielda brzmią absurdalnie. Poważne instytucje i media piszą o tym, że lobby złożone z rodziców 12 chorych dzieci przekupiło lekarza, żeby dorobić się na procesach, a bezduszny lekarz, za zgodą tych rodziców, na nich eksperymentował. Najgłupsze jest w tym wszystkim jednak coś innego. Te same media twierdzą, że 5-stronnicowy tekst i konferencja z 1998 r. doprowadziły do powstania „ruchu antyszczepionkowego” i obaw milionów rodziców na całym świecie. W ten sposób Wakelfield wyrasta na jakąś potężną demoniczną istotę, która była w stanie narzucić swój punkt widzenia ludziom z całego świata. Tymczasem zdrowy rozsądek podpowiada coś zupełnie innego. Rodzice sami muszą obserwować zależność czasową między podaniem szczepionki a autyzmem i stąd wyciągają taki wniosek, a sugestie dr Wakelfielda najwyżej potwierdzają ich obserwacje. To jednak czy mają rację, czy się mylą, to zupełnie inna sprawa.
Chris Klinsky
Źródło: Chris Klinsky