Szokujące słowa Rusin. Oto, co powiedziała

0
0
fot. CC
fot. CC / https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Kinga_Rusin_2015.jpg

Jakiś czas temu niejaka Kinga Rusin (w cywilu była żona Tomasza Lisa i „dziennikarka”) zobaczyła na jednym z afrykańskich lotnisk amerykańskich turystów, którzy byli myśliwymi i napadła na nich z mor… wrzaskiem. Ci nie przejęli się i ją po prostu olali (może mieli złe doświadczenia z feministkami u siebie w kraju i byli do nich przyzwyczajeni). Za to Kindze Rusin nie wystarczyła karczemna awantura na lotnisku (gdzie zrobiła z siebie kłótliwą, starą przekupę) i wszem i wobec ogłosiła na mediach społecznościowych swoje zwycięstwo nad złymi myśliwymi, którzy przyjechali do Afryki zabijać biedne zwierzątka.

W opisie sytuacji podeprę się niezawodną „Gagagagazetą” pewnego nadredaktora i przedstawię sytuację, tak jak przedstawiło je owe medium: „Od dwóch lat Kinga Rusin niemal nieustannie jest w podróży. Dziennikarka regularnie publikuje w swoich mediach społecznościowych zapierające dech w piersi krajobrazy z różnych egzotycznych krain”. A więc innymi słowy produkuje gigantyczny ślad węglowy szwendając się samolotami z miejsca na miejsce, ale jej wolno ponieważ robi to dla swoich czytelników. Żartowałem. Ponieważ jest lepsza od tego plebsu, który raz na dwa lata sobie poleci do Tunezji, czy Egiptu tanimi liniami lotniczymi. Zresztą sporo komentujących oceniło to tak: „Widzę, ze pani Kinga ma tak samo wyebane na CO2 jak ja”. „CO2 jest dla frajerów i dla ciot”. „Od dwóch lat w podróży... Zambia, Uganda itd. A ty człowieku siedź w domu, bo globalne ocipienie, na wakacje jedź na działkę, bo CO2, nie jedz mięsa, bo ślad węglowy, a jakaś idiotka jest ponad dwa lata w podróży... ręce opadają”.

I dalej: „Obecnie przebywa w Afryce, gdzie ma okazję podziwiać naprawdę wyjątkowe miejsca. (...) chwaliła się relacją z wycieczki do Ugandy, z kolei teraz przebywa w Zambii. Niestety wyjątkowe doświadczenia w postaci obcowania z dziką naturą przerwała nieprzyjemna sytuacja na lotnisku, którą prezenterka opisała w najnowszym wpisie na Instagramie”. Na to, żeby się szwendać po świecie trzeba mieć hajs i czas. Rusin widocznie ma jedno i drugie. I doskonale się bawi, czego jej ani nie wypominam, ani nie zazdroszczę, ponieważ jestem zdania, że niech każdy żyje jak chce i jak mu odpowiada. Tylko, że druga strona nie podziela mojej opinii w tym zakresie.

Co oni mają w mózgach

I nasza Kinga na lotnisku zobaczyła myśliwych ze Stanów i zrobiła im awanturę. „Głośno zaprotestowałam na lotnisku w stolicy Zambii, widząc obładowanych strzelbami myśliwych. Masowo poparli mnie pozostali odprawiani pasażerowie. Byliśmy oburzeni - wszyscy byliśmy w Zambii, by podziwiać naturę i dzikie zwierzęta, a na naszych oczach ładowano śmiercionośne sztucery, z których zabijano wcześniej lwy i lamparty. Widok mężczyzn ze strzelbami sprawił jej ogromną przykrość. Coś we mnie pękło, nie wytrzymałam. (...) Moglibyśmy podziwiać te obłędnie piękne i coraz rzadsze dzikie koty bez przerwy. A tu jakieś nabzdyczone matoły przyjeżdżają z bogatszych krajów, żeby sobie, za śmieszne opłaty, pozabijać takie cuda! Po co? Dlaczego? Co Ci ludzie mają w mózgach! Ci byli akurat z (tu bez zdziwienia) Teksasu”. Kiedy pani Kinga pyta „Co oni mają w mózgach” odpowiadam – pierwotne instynkty łowieckie i myśliwskie. Raczej pytanie brzmi co Kinga Rusin i jej podobne mają w mózgach?

Nie podzielam wypowiedzi czytelnika, który twierdzi, że „Kinga Rusin przynosi Polsce i Polakom wstyd na cały świat” ponieważ każdy odpowiada za swój wstyd i swoją głupotę. A dodatkowo stwierdzam, że na pewno nie zrobiła dziennikarskiego researchu tematu, ponieważ gdyby w ogóle to zrobiła to by się dowiedziała, że dzięki organizacji polowań komercyjnych i ogromnym pieniądzom pochodzącym z tego źródła w ogóle możliwa jest ścisła ochrona zagrożonych gatunków. Oczywiście mówimy tu o ogromnych kwotach dzięki którym można opłacać straż parków narodowych (i dlatego coś tam jeszcze żyje, ponieważ podejście miejscowych wobec każdej zwierzyny jest „zabić i zjeść”), opiekę weterynaryjną, monitoring, powadzić badania, reprodukcję, utrzymywać ośrodki rekonwalescencji zwierząt, prowadzić działalność edukacyjną i proekologiczną. Tego wszystkiego biedne kraje afrykańskie bez pieniędzy od myśliwych nie byłyby w stanie zrobić.

 

I nieważne ilu turystów z aparatami pokroju Kingi tam poleci, to jeden myśliwy płaci tyle co kilkuset (za antylopę), czy nawet kilka tysięcy (za lamparta, lwa, czy słonia) zwykłych turystów. I nie – nie są to zwierzęta dzikie, tylko hodowane na farmach specjalnie pod odstrzał. Czasami warto coś się dowiedzieć, zanim coś się powie, czy napisze. Szczególnie, jak się jest „znaną dziennikarką”.

 

Zdzisław Markowski

Źródło: ZM

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną