SAMOLOT ZAGŁADY pojawił się w Europie! Co wiemy na jego temat?

Boeing E-4, zwany również „samolotem dnia zagłady” (doomsday airplane) zawitał na nasz kontynent. Został skonstruowany w taki sposób, by nawet w razie detonacji nuklearnej i wynikającego z tej sytuacji impulsu elektromagnetycznego wciąż mógł działać.
Samolot zagłady dostrzeżono na początku miesiąca na misji szkoleniowej nad Nebraską. Ostatnio zaś przybył do Europy. Wylądował w bazie Królewskich Sił Powietrznych (Royal Air Force – RAF) w Mildenhall.
Według obecnie dostępnych informacji, ma tam stacjonować w najbliższym czasie. Jak długo? Tego nie wiadomo. Najpewniej jednak związane jest to z przybyciem prezydenta USA Josepha Bidena do Europy. Amerykanie raczej jeszcze nie zakładają nuklearnej apokalipsy, więc nie ma powodów do paniki.
Boeing E-4 GRIM99 ma zachować możliwość funkcjonowania w razie znalezienia się w relatywnej bliskości wybuchu nuklearnego. Z eksplozją jądrową związanych jest wiele reakcji, o których więcej przeczytać możecie TUTAJ. „Samolot zagłady” ma działać pomimo wywołanego impulsu elektromagnetycznego. Jak to możliwe? Bardzo prosto. Posiada on osłonę nuklearną i termiczną. Ponadto na pokładzie posiada nie cyfrowy, ale analogowy sprzęt do sterowania. Dzięki temu, impuls elektromagnetyczny po prostu nie ma czego uszkodzić.
Boeing E-4 może pomieścić załogę liczącą do 112 osób. Może odbywać lot bez tankowania przez 12 godzin. Posiada również możliwość tankowania w powietrzu, co w praktyce pozwala mu unosić się w powietrzu przez wiele dni bez przerwy.
Samolot zaprojektowano z myślą o globalnym konflikcie nuklearnym, po którym większość świata zostałaby zniszczona a tradycyjna łączność nie działała. „Samolot zagłady” nazywany jest również „Latającym Pentagonem”, ponieważ w założeniu ma znajdować się na pokładzie samolotu strategiczne dowództwo sił lotniczych USA.
Plan stworzenia takiej maszyny powstał w trakcie zimnej wojny. W 1961 strategiczne dowództwo USA rozpoczęło operację „Zwierciadło” (Looking Glass). Celem operacji było utrzymanie w powietrzu przez 24 godziny na dobę floty samolotów mających pełnić funkcję powietrznych stanowisk dowodzenia. Dublowały one zadania naziemnych stanowisk. Jednocześnie były mniej narażone na ewentualny atak jądrowy.
Wcześniej inne maszyny spełniały tę rolę. W latach siedemdziesiątych zamieniono je właśnie na Boeingi.
Wczoraj odbył się szczyt NATO, zaś dziś odbywa się szczyt UE. Prezydent Rosji Władimir Putin i rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow wypowiadali się wcześniej na temat ewentualnego użycia broni jądrowej, gdyby zagrożone było istnienie Rosji. Niektórzy eksperci jednak uważają, że wystarczającym powodem do wszczęcia nuklearnej pożogi mają być sankcje Zachodu wobec Rosji. Osobiście uważam, że te osoby bredzą i zapewne wcześniej przekonywały, że Rosja nie zaatakuje Ukrainy.
– Putin sam nie może odpalić broni jądrowej, ponieważ do realizacji takiego planu potrzebne są zielone światła jeszcze dwóch osób, a mianowicie ministra obrony i szefa sztabu generalnego. Władimir Putin, Siergiej Szojgu i Walerij Gierasimow muszą jednomyślnie podjąć decyzję o uruchomieniu broni jądrowej. Problem w tym, że od ponad dwóch tygodni Siergiej Szojgu i Walerij Gierasimow nie wystąpili publicznie. W mediach mówi się, że Putin mógł ich odsunąć od stanowisk, uwięzić lub nawet zabić. Nikt nie wie, czy prezydent Rosji teraz sam nie sprawuje władzy nad systemem odpalenia głowic jądrowych – czytamy na interia.pl.
Moim zdaniem, Rosja nie użyje broni jądrowej, jeśli nie dojdzie do konfliktu zbrojnego NATO-Rosja. Kreml wie doskonale, że odpalenie pocisków przez Rosjan oznaczałoby zagładę także państwa rosyjskiego. A ani Putin ani nikt z jego otoczenia nie chce raczej przejść do krótkiej historii, jako niszczyciel świata. Wbrew pozorom, podejście, że lepiej zniszczyć inne państwo nawet własnym kosztem, funkcjonuje raczej tylko w Polsce. Rosjanie nie będą chcieli zniszczyć USA i Zachodu kosztem Rosji.
Natomiast w razie konfliktu NATO-Rosja, wojna zakończy się niemal z pewnością jądrowym holokaustem. Żadna ze stron nie będzie chciała uznać porażki w wojnie konwencjonalnej. Dodam, że taki konflikt najpewniej przegrałaby Rosja. Mając do wyboru upadek państwa rosyjskiego i rozbicie go na kilka mniejszych, de facto kontrolowanych przez Waszyngton państw oraz pozbawienie siły w postaci kontroli nad bogatymi złożami surowców, Kreml zapewne zechce podpalić świat. Na szczęście, raczej na wojnę NATO-Rosja się póki co nie zanosi.
Dominik Cwikła
Autor jest dziennikarzem i publicystą, założycielem portalu kontrrewolucja.net. Profile autora w mediach społecznościowych: Facebook, Twitter, YouTube
Źródło: interia.pl / prawy.pl