Ławrow twierdzi, że Polska chce przejąć Lwów i zachodnią Ukrainę. Bzdury, czy szykowanie pretekstu do inwazji? (WIDEO)

Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow ogłosił, że rzekomo Polska chce przejąć kontrolę nad Lwowem i zachodnią Ukrainą. To nie pierwszy raz, gdy wysocy urzędnicy państwowi skupieni wokół Kremla przedstawiają tego typu sugestie. Wcześniej prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka twierdził, że Polska szykuje się do wojny.
– Nie wykluczam, że gdyby nagle taka decyzja zapadła, to zakładałaby, że podstawą takich sił pokojowych byłby polski kontyngent, który przejąłby kontrolę nad zachodnią Ukrainą, na czele z Lwowem. Pozostałby tam długi okres. Wydaje mi się, że tak właśnie jest – powiedział szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow, cytowany w sobotę przez agencję TASS. Słowa te odnosił się do wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w Kijowie, który wzywał do „misji pokojowej NATO” na Ukrainie.
– Podstawą takich sił pokojowych byłby polski kontyngent, który przejąłby kontrolę nad zachodnią Ukrainą, na czele z Lwowem. I pozostałby tam długi okres – dodał Ławrow.
Oczywiście, sugestie Ławrowa to merytorycznie bzdura. Państwo polskie z pewnością nie ma żadnych, nawet wstępnych planów ewentualnego zajęcia Lwowa. W sytuacji wojny rosyjsko-ukraińskiej rząd w Warszawie staje twardo po stronie Kijowa, jakbyśmy byli związani sojuszem militarnym i sami byli stroną. Prędzej kaktus na ręce mi wyrośnie, niż obecne oligarchie partyjne w ogóle rozważą możliwość zmiany stanowiska wobec Kijowa.
Gdyby nawet stanowisko było zmienione, nie wiem osobiście, czy jest sens odzyskiwać Lwów. Oczywiście, historycznie to polskie miasto. Jednak Polaków żyje tam niewiele. W zachodniej Ukrainie są też silne tendencje probanderowskie i ludność jest niechętna jeśli nawet nie wroga państwu polskiemu. Próba przejęcia tego regionu mogłaby być zwyczajnie nieopłacalna i trudna do zrealizowania.
Ale jak wspomniałem, to tylko teoretyczne rozważania. Rząd w Warszawie, jak mniemam, planów zmiany granic nie ma.
Warto się natomiast zastanowić, czemu mają służyć sugestie Ławrowa. O ile propagandowy bełkot na użytek wojny na Ukrainie to dzisiaj norma, to wskazania na Polskę i robienie z niej PR-owo agresora przez Kreml czy Mińsk może mieć drugie dno.
Wcześniej prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka w ostrych i mocnych słowach wypowiadał się o naszym państwie, sugerując rzekome plany zmiany granic przez Warszawę.
– Naszym zadaniem obecnie jest zabezpieczenie granicy z NATO. Polska i Litwa. Takie zadanie zostało zlecone, żebyście wiedzieli wszystko. Żebyście nie przegapili żadnego czołgu, żadnego żołnierza. Musimy wiedzieć o wszystkim, co się tam w Polsce dzieje. Och, jak im tam teraz jest potrzebna wojenka, żeby pokazać obywatelom, że te wszystkie problemy... żeby zmniejszyć niepopularność tego PiS-u czy jak się nazywa ta partia w Polsce – mówił Łukaszenka pod koniec lutego.
– I tego Dudu zwariowanego – dodał, mając najpewniej na myśli najpewniej prezydenta Andrzeja Dudę.
Z kolei wcześnie, w orędziu z końca stycznia Łukaszenka przekonywał, że Polska „chce całej Białorusi”. Jak twierdził, Polska finansowała opozycję nie tylko na Białorusi, ale też w Rosji i Kazachstanie.
Tak samo jak w przypadku Ukrainy, nie sądzę, aby Warszawa miała jakiekolwiek plany zmiany granic z Białorusią. Choć w przypadku tego kraju asymilacja mieszkańców mogłaby przebiec sprawniej. Ale jak w przypadku pierwszym, to tylko teoria.
Czy Ławrow albo Łukaszenka przygotowują grunt pod inwazję na Polskę? Z pewnością tak. Czy inwazja nas czeka? W najbliższych latach zapewne nie. Co innego szykowanie gruntu – czyli stosowanie odpowiedniej narracji, by „oswoić” opinię publiczną z ewentualną przyszłą decyzją – a co innego faktyczne działanie.
Rzucają oskarżenia o rzekomą chęć zmian granic Kreml i Mińsk raczej rzucają słowa, by właśnie mieć pretekst na przyszłość. Jako państwa autorytarne, mogą prowadzić politykę zagraniczną obliczoną na wiele lat do przodu i nie obawiać się zmian wynikających z sytuacji wewnętrznej. Nikt przecież nie wygra nad rządzącymi oligarchiami w wyborach.
Jeśli jednak doszłoby do wojny w przyszłości, to narracja jest gotowa. Białoruskie i rosyjskie odpowiedniki TVP przypomną wypowiedzi swoich przywódców, podadzą opinie i brednie jako fakty i voila, „usprawiedliwienie” dla wojny gotowe.
Natomiast uważam, że póki co Wschód poniósł jednak większe niż spodziewane straty na Ukrainie i raczej będzie próbował odbudować i ulepszyć swoją armię i sprzęt. Poza tym Rosja musi uporać się z sankcjami. Innymi słowy, Wschód będzie teraz zajęty sobą. I przez jakieś 10-15 lat możemy czuć się w miarę bezpiecznie. No chyba, że Kaczyński zorganizuje na serio „misję pokojową NATO” na Ukrainie.
Dominik Cwikła
Autor jest dziennikarzem i publicystą, założycielem portalu kontrrewolucja.net. Profile autora w mediach społecznościowych: Facebook, Twitter, YouTube
Źródło: kresy.pl / rmf24.pl / o2.pl / prawy.pl