MEGASKANDAL! Właściciel wynajął mieszkanie i INWIGILOWAŁ lokatorów! "Prawnicy widzą co najmniej dwa paragrafy"

0
0
/ Fot. ilustracyjne/fot. Ficosa Comunicacion/CC BY-NC 2.0/Flickr

Para wynajęła mieszkanie we Wrocławiu. Jak się okazało po kilku dniach, właściciel zamontował kamery i inwigilował mieszkańców. Jak ocenili prawnicy, samo ich umieszczenie już łamie prawo. Ponadto ani podczas rozmowy ani w umowie nie było słowa o żadnym monitoringu.

Sprawa dotyczy pary, która w połowie września zamieszkała we wspomnianym mieszkaniu. To syn i dziewczyna kobiety, która załatwiała formalności związane z wynajmem. Gdy dwa dni po podpisaniu umowy do mieszkania weszła córka kobiety, "dosłownie minutę po tym, jak weszła do mieszkania, dziewczyna mojego syna dostała wiadomość od właściciela".

- Pytał czy udostępniła komuś lokal, bo w środku są obcy ludzie. Zgodnie z prawdą odpowiedziała, że dała klucze siostrze swojego chłopaka i poprosiła, żeby napisał, skąd o tym wie. Wtedy przyznał, że ma dwie kamery. Dopisał też "myślałem, że o nich wiecie", chociaż na żadnym etapie o nich nie wspomniał. Wzmianka na ten temat nie znalazła się też w umowie i szczegółowym protokole zdawczo odbiorczym - mówi pani Małgorzata.

Najemcy stwierdzili, że nic o monitoringu nie wiedzieli, więc poprosili o jego demontaż. Właściciel jednak odmówił.

- Jeżeli byłaby gdzieś tabliczka "obiekt monitorowany", to przynajmniej mielibyśmy tego świadomość, ale nic takiego tam nie ma. Tymczasem, jak przeczytaliśmy w sieci, to urządzenie ma detektor ruchu, więc każda osoba wchodząca i wychodząca z mieszkania uruchamia nagrywanie. Właściciel dostaje też wtedy powiadomienie na telefon i może zobaczyć jej twarz - tłumaczy Małgorzata.

Prawnicy powiedzieli kobiecie, że "widzą na to co najmniej dwa paragrafy", tj. stalking - właściciel widzi każde wejście i wyjście z mieszkania - oraz rejestracja wizerunku bez zgody.

Prawnicy doradzili, by nie wypowiadano umowy, lecz od niej odstąpiono. Właściciel jednak nie chciał zwrócić wpłaconych pieniędzy.

- On cały czas jest oburzony i chyba nie do końca wie, co robić, ponieważ plącze się w zeznaniach. Najpierw napisał, że obraz nagrywany przez kamery będzie wykorzystywany jedynie przez specjalne służby w razie potencjalnego włamania (przyznał się więc do rejestrowania wizerunku). Podczas spotkania przekonywał natomiast, że urządzenia nic nie utrwalają, tylko są aktywowane przez detektor ruchu i wtedy pokazują mu kto wchodzi i wychodzi z mieszkania. Tłumaczył też, że kiedy wcześniej wynajmował apartamenty na Airbnb, to nikt nie miał żadnego problemu z kamerami. Skonsultowałam się anonimowo w tej sprawie z obsługą serwisu i dowiedziałam się, że nie zezwala na taki monitoring - relacjonuje Małgorzata.

Dwa dni później poinformował, że to on rozwiązuje umowę. Z wpłaconych 5 tys. zł może oddać jedynie 1,4 tys. zł, ponieważ za 6 dni mieszkania musi potrącić za prąd i gaz... 3,6 tys. zł.

Źródło: noizz.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną