Terror maseczkowy w szkołach?! Tresura nowego pokolenia?

0
0
/ źródło: Pixabay

1 września dzieci wróciły do szkół. Odbyło się to jednak przy takich obostrzeniach, jakich nie mają nawet dorośli. I to pomimo tego, że od początku mówi się, że koronawirus nie dotyka dzieci, albo tylko w niewielkim stopniu. Powstaje pytanie, co jest więc ich prawdziwym celem.

Moja bratanica rozpoczęła rok szkolny w jednej z warszawskich podstawówek. Miałem iść z nią na rozpoczęcie roku, ale okazało się, że dorośli nie mają wstępu do szkoły. Są jednak wyjątki dla rodziców uczniów zerówki i pierwszej klasy. Tego typu niekonsekwencja już powoduje bezzasadność tej decyzji.

Dzieciaki muszą przychodzić do tej szkoły w maseczce albo nie zostaną wpuszczeni. Chociaż w klasie nie muszą jej mieć, na korytarzach już tak. Tylko uczniowie klas nieparzystych mogą opuszczać klasy na przerwach, a nawet wtedy mają wydzielony tylko niewielki kawałek korytarza. Poza tym na obiad są wzywani przez megafony i w niewielkich grupach siadają w stołówce przy stolikach. Obowiązuje zakaz podchodzenia do okienek wydających posiłki. Kucharki same mają roznosić jedzenie. Poza tym, dzieci powinny wychodzić do toalety w czasie lekcji, żeby nie robić w nich tłoku na przerwach.

Absurdalność tych regulacji widać na każdym kroku. Rodzice, którzy przyszli na rozpoczęcie roku, czekali przed szkołą, tłocząc się bez maseczek, których nie trzeba mieć na zewnątrz. Dzieciaki zaraz po opuszczeniu szkoły, w większości zdejmują maseczki i poruszają się w grupach wracając do domu lub razem się bawią. W klasie dzieci nie muszą mieć maseczek, a wiadomo, że jak to dzieci, są w ciągłym ruchu i nie będą zachowywać dystansu.

Są to zarządzenia dyrektora, bo do dyrektorów w całej Polsce należy decyzja o konkretnych obostrzeniach. Podobna sytuacja występuje jednak w całej Polsce czy to przez głupotę dyrektorów, czy przez ich strach przed kuratorium i rodzicami. Tym ostatnim, przynajmniej części z nich, nie podobają się jednak niektóre ograniczenia. Niektóre szkoły mierzą temperaturę dzieci przed wejściem, a jeśli jest za wysoka, umieszczają je w izolatce i karzą przyjeżdżać rodzicom po pociechy. Podwyższona temperatura może być objawem wielu chorób, może być też zjawiskiem naturalnym. Dzieci i rodzice nie znają dnia ani godziny, kiedy ich dzieci nie zostaną wpuszczone do szkoły. Dorośli skarżą się też na to, że taka izolacja może powodować strach u dzieci.

I jak się wydaje, o to tu chodzi. O stworzenie atmosfery strachu u najmłodszych i przy okazji u ich rodziców, wywołanie wrażenia, że sytuacja w kraju jest tragiczna. Chodzi też o złamanie oporu tych, którzy kwestionują występowanie pandemii – ich dzieci albo się dostosują, albo nie wejdą na teren szkoły. Nie chodzi o negowanie samego koronawirusa, ale właśnie pandemii, do której stwierdzenia wymagana jest bardzo wysoka śmiertelność i zachorowalność. I jedno, i drugie jest natomiast w gruncie rzeczy niskie i nie przekracza statystyk dla typowej grypy. Na tę ostatnią choruje znacznie więcej ludzi niż na koronawirusa. Śmiertelność też jest na podobnym poziomie, jeśli za przypadki śmiertelne uznamy tylko te osoby, które umarły wyłącznie na koronawirusa. Według ministerstwa zdrowia od początku „pandemii” było to niecałe trzysta osób. W skali kraju ta liczba nie poraża i nie uzasadnia takich środków ostrożności.

Dorośli wiadomo – jedni dostosowują się do zakazów, bo wierzą w ich sens (raczej zdecydowana mniejszość), inni na wszelki wypadek, a jeszcze inni, bo boją się kar albo złego spojrzenia innych. Dzieci są jednak znacznie bardziej chłonne i dużo bardziej podatne na manipulację i uczucie strachu. Jeśli nawet ich świadomi rodzice wytłumaczą im sytuacje, długotrwała presja szkoły może zrobić swoje. A wszystko wskazuje na to, że chodzi o wychowanie, a raczej tresurę nowego pokolenia w taki sposób, by na każde „zagrożenie” podane przez rząd, obywatele byli całkowicie posłuszni. Jak dzieci przyzwyczają się do obostrzeń, w przyszłości dostosują się do każdego zakazu i nakazu.

Jest to bardzo niebezpieczna sytuacja. Powstaje pytanie, na jakiej zasadzie dyrektorzy szkół ustalają swojego regulaminy i wprowadzają zakazy/nakazy, skoro nie są wykształceni na kierunkach medycznych? Jest to kolejny krok w stronę odbierania kompetencji rodzicom w sferze troski o dzieci i oddawania ich urzędnikom.

Źródło: redakcja

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną