Dobór ujemny, czyli głupi student

Wierzyć nie chce, że są aż tak głupi. A przecież miejsce, gdzie pobierają nauki jakby nie było nobilituje. To nie podstawówka czy szkoła średnia, gdzie można o wielu sprawach nie wiedzieć. To uczelnia wyższa. Maturzyści do niej trafiający powinni więc niejako siłą rzeczy być tymi lepszymi, na swój sposób wybranymi. Część z nich umie wyzwaniom sprostać. Niestety, to część malejąca.
Powodem znaczącego obniżenia poziomu studenckiej wiedzy wydaje się obniżenie progu przez jaki musi przejść absolwent szkoły średniej, aby dostąpić zaszczytu bycia studentem. Bo przecież jest to zaszczyt, swoista nobilitacja, otwarcie drogi do ciekawszej przyszłości.
Z naszych uczelni wieje przeciętnością. Progi wstępu na wiele z nich nie tylko spłaszczono ale częstokroć wręcz zlikwidowano. Konkurs świadectw nie zdał swego egzaminu na tyle, na ile sądzono, że jest idealną metodą naboru. Na swój sposób wykluczono więc naturalny przesiew na egzaminach wstępnych. Dochodzi do tego kwestia organizacji i ekonomii uczelni, które zaczynają się liczyć nie dlatego, że mają świetne wyniki naukowe i znakomitą kadrę wykładowców, lecz dlatego, że poprzez zaniżenie owych progów, zgłasza się do nich więcej chętnych do studiowania. Dla uczelni prywatnych może to być czynnik zasadniczy; najważniejsze bowiem stają się tu finanse.
Są wydziały gdzie byle jakoś z natury rzeczy tak łatwo nie przejdzie. To kierunki, gdzie trudniej prześlizgnąć się na kolejny semestr, jeśli umie się niewiele. Chociaż „trudniej” nie oznacza, że jest to niemożliwe. Należą do nich wydziały ściśle specjalistyczne, jak architektura, medycyna czy farmacja. Tu zasada „ nie umiesz, więc dalej nie da iść” ma największe szanse się sprawdzać. Trzeba się wysilić, żeby jako tako opanować poszczególne etapy serwowanej wiedzy.
Znacznie gorzej ma się sprawa z kierunkami humanistycznymi. Od tego czy polonista, historyk, filozof, socjolog, magister sztuki, aktorstwa czy marketingu i zarządzania będzie znał swoją dziedzinę lepiej lub gorzej nie zależy nasze zdrowie, bezpieczeństwo naszych domów i rozmaitych niezbędnych do życia urządzeń. Świadectwo poziomu uczelnianej humanistyki wystawiają sami studenci. Niestety, niekoniecznie jest to świadectwo z czerwonym paskiem. Czasem to ledwo dwójki albo też naciągane trójczyny.
Dlaczego, ja – absolwentka wydziału humanistycznego, mam tak krytyczny stosunek do niejako własnego gniazda? Przyczyna jest prosta. Słucham, co mają do powiedzenia obecni studenci. I chętnie zatkałabym na to uszy. Zresztą każdy może tej studenckiej „mądrości” posłuchać choćby w telewizji, gdzie prezentuje się rozmaite sondaże robione też obok uczelni. Czasem myślę, że reporterzy - wypytywacze ciągnący za język napotkaną młodzież złośliwie ustawiają się u bram uniwersytetów. Ostatnio oglądałam z narastającą zgrozą sondaż na temat Tadeusza Kościuszki. Nie tylko na ulicach ale też pod Uniwersytetem Warszawskim. Poza jedną osobą, kilkoro studentów z niczym sobie tego nazwiska nie kojarzyło! Pewnej studentce pomylił się ze Stanisławem Moniuszko! Nie mieści się w głowie!
Niewiele ciekawsze są rozmowy prywatne ze studentami. Potykają się o fakty dla wykształconej osoby wręcz podstawowe. Darmo ich pytać kim był Sokrates albo – o, to już horror! – Josef Conrad lub Michał Anioł. Na pierwsze pytanie usłyszałam, że to nowy model auta, zaś biedny Conrad stał się seryjnym zabójcą z USA a Michał Anioł piosenkarzem ( pomylili z Michałem Szpakiem?). Udrękę na twarzach znajomych studentów ( trójka z humanistki, dwóch z polibudy, jedna to przyszły lekarz) wywołało pytanie o Ignacego Łukasiewicza. Nigdy o nim nie słyszeli. Widząc to podarowałam już dopytywanie o inne znane postacie z dziejów.
Gwoli sprawiedliwości dodam, że pewne grupy studentów mogą się szczycić znakomitymi wynikami, znacznie odstającymi od przeciętej. Ale i społeczność akademicką, jak każdą inną, ocenia się głównie na podstawie właśnie owej przeciętnej, uśrednionej. A tej nie podnosi ani sposób rekrutacji, ani nazbyt tolerancyjne traktowanie niewiedzy, ani rozdawnictwo tytułów doktorskich opartych na wątlutkich osiągnięciach naukowych.
Dobór ujemy to zmora akademickiej rzeczywistości. Niesie on efekt w postaci – mówiąc brutalnie – rosnącej liczby niedouków z dyplomem magistra. Czy ktoś w końcu się ocknie i przywróci naszym uczelniom godną pozycję kuźni wiedzy i intelektu? Widząc jak brniemy coraz głębiej w błąd niemocy, nie mam tu specjalnych nadziei.
Zuzanna Śliwa
Źródło: Zuzanna Śliwa