Dlaczego nie warto zwlekać z beatyfikacją Prymasa Tysiąclecia?

Od kilku miesięcy wielu katolików oczekiwało daty 7 czerwca, kiedy w Warszawie miała odbyć się Msza beatyfikacyjna prymasa Stefana Wyszyńskiego. Na nieco ponad miesiąc przed planowanymi uroczystościami ogłoszono jednak, że nie odbędą się w zapowiadanym terminie. Powodem jest trwająca epidemia koronawirusa. Biskupi nie wyznaczyli póki co nowej daty wydarzenia. Czy podjęta przez hierarchów decyzja o przełożeniu uroczystości była słuszna?
– Na pierwszym miejscu musi być bezpieczeństwo ludzi. Z tego powodu także Stolica Apostolska ograniczyła organizację uroczystości religijnych o charakterze powszechnym, ale także ograniczyła działalność legatów papieskich – mówił podczas jednej z konferencji prasowej kard. Kazimierz Nycz. Metropolita Warszawski zaznaczył, że uwzględniając „wielkość” oraz popularność prymasa Stefana Wyszyńskiego, należy zorganizować uroczystości w taki sposób, by mogło w nich wziąć udział wielu wiernych z Polski i z zagranicy.
– Z tego względu po ustaniu pandemii zorganizujemy uroczystość beatyfikacyjną w Warszawie w sposób godny i podniosły, a jednocześnie skromny i uwzględniający przewidywane skutki pandemii – zaznaczył. Nowy termin beatyfikacji zostanie ogłoszony po ustaniu epidemii koronawirusa.
Z pewnością decyzję podjęto ze względu na troskę o zdrowie wiernych. Pozostaje jednak pytanie, czy była ona jedynym rozwiązaniem tej kwestii. Być może hierarchowie rozważali zorganizowanie skromniejszych obchodów w czerwcu, a po zakończeniu epidemii zaproszenie tłumów wiernych na uroczystości. W mojej ocenie, takie rozwiązanie przyniosłoby więcej korzyści. Podniosła oprawa liturgiczna i liczba przybyłych gości z kraju i zagranicy stanowią bardzo ważną część tego typu wydarzeń. Najistotniejszy jest jednak fakt, że jako Polacy, zyskalibyśmy nowego Patrona, którego moglibyśmy prosić o wstawiennictwo w tych trudnych dla nas czasach.
Można zadać sobie pytanie, co Prymas Tysiąclecia powiedziałby do nas dzisiaj. I choć nie ośmieliłbym się wkładać konkretnych słów w usta kard. Wyszyńskiego, mogę domyślać się, jak wielkim wsparciem byłby dla Narodu, gdyby żył i pełnił swój urząd. Z całym szacunkiem dla Księży Biskupów, w dzisiejszym Kościele w Polsce wciąż brakuje przywódcy. Taki lider, dbający, aby z Episkopatu wychodził jednoznaczny przekaz w kluczowych sprawach, byłby bardzo potrzebny. Ostatnie miesiące dobitnie pokazują, że odnosi się to nie tylko do mrocznych czasów niemieckiej okupacji czy komunistycznego PRL-u, kiedy władza walczyła z Kościołem. Każdy kryzys wymaga wzmożonych działań, a te łatwiej jest osiągnąć z mądrym i charyzmatycznym przywódcą na czele. Kimś, kto nie szuka siebie i własnych wygód, ale autentycznej woli Bożej. Zdającym sobie sprawę z powagi pełnionego przez siebie urzędu, a z drugiej strony pełnego pokory i zawierzenia Chrystusowi i Matce Bożej. Odważnie nazywającym po imieniu błędy i dokonywane grzechy, ale nie potępiającym bliźniego. Właśnie takim człowiekiem był kard. Stefan Wyszyński.
W tym kontekście można przywołać wiele wątków z obecnej sytuacji w naszym kraju, w których mądre decyzje Prymasa miałyby ogromne znaczenie. Wspomnę tylko o jednym, mianowicie decyzji polskich władz o radykalnym ograniczeniu liczby wiernych w kościołach. Największe restrykcje, według których w świątyniach mogło przebywać zaledwie pięć osób, nie licząc posługujących przy ołtarzu, przypadały na ostatnie tygodnie Wielkiego Postu i Otawę Wielkanocy. Dla katolików to najważniejszy czas w całym roku liturgicznym. Wielu wiernych nie kryło oburzenia tą sytuacją. Powstawały wówczas petycje i liczne apele do hierarchów, aby zajęli konkretne stanowisko wobec decyzji rządu. Zwracano uwagę, że w sklepach i komunikacji miejskiej może znajdować się znacznie więcej osób, a wiele kościołów ma zdecydowanie większą powierzchnię i wierni są w stanie przebywać w wystarczającej odległości od siebie i utrzymać reżim sanitarny. Odpowiedź Episkopatu była jednak inna. Hierarchowie zalecali podporządkowanie się obowiązującemu prawu i korzystanie z transmisji Mszy św. za pośrednictwem mediów. Na początku Wielkiego Tygodnia prymas Polski abp Wojciech Polak powiedział na antenie Radia ZET, że jest zwolennikiem panujących obostrzeń.
- Jeżeli słyszymy to, co się dzieje dzisiaj, oczekuję, że w tym tygodniu na pewno pan minister powie, że przedłuży także ten czas restrykcji i taka sytuacja się nie wydarzy, a to, co zostało kiedyś zapisane, nie będzie aktualne. Nic się nie zmienia (...). Jestem przekonany, że jeżeli będzie to apogeum, że takie ogłoszenie będzie lada moment, że dalej jesteśmy w ograniczeniu, które dzisiaj przeżywamy - tłumaczył abp Polak. Zachęcał przy tym wiernych do pozostania w domach.
Sytuacja zmieniła się po Wielkanocy. Długo oczekiwany apel ze strony Episkopatu o złagodzenie obostrzeń został wypowiedziany przez przewodniczącego KEP abpa Stanisława Gądeckiego.
- W okresie od dnia 20 kwietnia 2020 r. do odwołania ograniczeń w kwestii sprawowania kultu religijnego w miejscach publicznych, w tym w budynkach i innych obiektach kultu religijnego, ograniczenia te polegają na obowiązku zapewnienia, aby – w trakcie sprawowania kultu religijnego, czynności lub obrzędów religijnych – w danym obiekcie znajdowała się jedna osoba na 9 m2, nie wliczając w to osób sprawujących kult i posługujących lub osób zatrudnionych przez zakład lub dom pogrzebowy w przypadku pogrzebu. Powyższe przepisy odnoszą się do osób znajdujących się wewnątrz obiektów sakralnych. W innych przypadkach mają zastosowanie ogólne przepisy o zachowaniu bezpiecznej odległości – napisał w liście do premiera Morawieckiego abp Gądecki.
Wkrótce po apelu przewodniczącego KEP obostrzenia zostały poluzowane i wierni zaczęli stopniowo wracać do kościołów. Wydaje się jednak, że został on podjęty zbyt późno. Wielu duchownych zwraca uwagę, że wśród części katolików narasta przekonanie, że niedzielna Msza Święta nie jest wcale takim obowiązkiem, jak było to wcześniej i można ją pominąć z błahych powodów. To z kolei rodzi pytania o przyszłość Kościoła, który swoją moc czerpie z Eucharystii. Tylko w pełni praktykowana wiara może oprzeć się pokusom zlaicyzowanego świata. W tak kluczowym momencie zabrakło wyraźnego „non possumus”, tak charakterystycznego dla polskiego Kościoła z kard. Wyszyńskim na czele. Dziś Prymasa Tysiąclecia nie ma już fizycznie z nami. Tym bardziej warto uznać go za Patrona, który dodawałby sił i odwagi stojącym na czele Episkopatu hierarchom. Dlatego nie ma co zwlekać z beatyfikacją kard. Wyszyńskiego.
Paweł Zdziarski
Artykuł ukazał się w czerwcowym numerze miesięcznika "Moja rodzina". Do nabycia m.in. w Empikach i placówkach Poczty Polskiej.
Źródło: KAI, Radio Zet