10 rocznica. Czy kiedykolwiek dowiemy się, co wydarzyło się w Smoleńsku?

Dzisiaj mija 10. rocznica katastrofy smoleńskiej, wciąż jest natomiast więcej pytań niż odpowiedzi. Co gorsza, wydaje się, że nikomu nie chce się ich szukać - albo inaczej: nikt nie ma w tym interesu.
Prawdopodobnych i nieprawdopodobnych wyjaśnień na temat tego, co stało się w Smoleńsku podano już dziesiątki: od pijanego polskiego generała, zdesperowanego prezydenta, żelazną brzozę po rozpyloną sztuczną mgłę, bombę termobaryczną, inscenizację, po dwa wybuchy. Tę ostatnią hipotezę powtórzył ostatnio Antoni Macierewicz w telewizji Trwam. Powiedział: "Najpierw zniszczenia lewego skrzydła przez eksplozję, a ostatecznie nad samym lotniskiem wybuch, który zniszczył cały samolot i zabił wszystkich, którzy nim podróżowali".
Problem z ustaleniami Macierewicza jest taki, że wielokrotnie sam zmieniał zdanie, rzucał jakieś hipotezy z pewnością naukowca, a potem się z nich wycofywał bez słowa, wciąż odkłada publikację raportu, nie podaje dowodów, ośmiesza partię rządzącą, która pozbawiła go stanowiska ministra obrony narodowej i schowała przed wyborami. Wśród samych polityków PiS wydaje się istnieć przekonanie, że słynny raport Macierewicza będzie jego kolejną kompromitacją i dlatego można go ogłosić dopiero po wyborach.
Przez generowanie tak wielkiej liczby wyjaśnień Polacy już się zmęczyli tematem i niestety mało kogo już on interesuje. Widać to na podstawie częstotliwości materiałów ukazujących się w mediach na ten temat. Powstaje coraz mniej książek, dokumentów, tekstów, bo po prostu nie ma na nie zbyt wielu chętnych. Tymczasem jest to największa tragedia w historii III RP i powinna doczekać się porządnego zbadania.
Wiadomo, że komisja Millera powtórzyła tylko propagandowe i antypolskie bzdury Kremla. Putin ani Donald Tusk nie byli zainteresowaniami wyjaśnianiem katastrofy. Wydawało się, że Jarosław Kaczyński, który stracił brata w Smoleńsku, już jest. Zapowiadał, że kiedy dojdzie do władzy, PiS zrobi międzynarodowe śledźtwo, poprosi USA o pomoc, zajmie się sprawą, jak należy. Po uzyskaniu pełnej władzy, posiadaniu premiera i prezydenta, PiS mógł zrobić wszystko, co do tej pory było niemożliwe do przeprowadzenia.
I co? I nic. Pomimo milionów, które poszły na podkomisję smoleńską, wciąż otrzymujemy tylko slogany od Antoniego Macierewicza. Kiedy zestrzelono holenderski samolot nad Ukrainą, Holandia zrobiła wszystko, aby doprowadzić do międzynarodowego procesu i zażądać od Rosji zadośćuczynienia. Co udało się zrobić polskiemu rządowi, poza zrobieniem wystawy w europarlamencie? Niewiele.
Powstaje pytanie, czy jest to tylko nieudolność, czy też jednak przyczyna jest inna - np. Jarosław Kaczyński zna prawdę i wie, że ona nie pomoże partii rządzącej. Zresztą, niezależnie od tego, czy miał miejsce wypadek czy zamach dokonany przez rosyjskie służby - żadne z tych rozwiązań nic nie daje w perspektywie politycznej PiS-owi, a stawia przed nim nowe problemy. Może dlatego śledźtwo prowadzone jest w taki sposób, aby do niczego nie dojść.
Nie zamierzam nawet spekulować o tym, co stało się w Smoleńsku - za dużo tych spekulacji. Przypominają mi się jednak słowa, które w rozmowie ze mną wypowiedział Gabriel Janowski, były minister rolnictwa: "Czterech dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych nie miało prawa wejść na pokład jednego samolotu. Tylu oficjeli nie powinno podróżować jednym środkiem transportu. Sam ten fakt obnaża ich niekompetencję". Niestety, ale niezależnie od wszystkiego, trudno się z tym nie zgodzić. Może w tym tkwi problem - jest tak wielu odpowiedzialnych za Smoleńsk, że prawda nie leży w niczyim interesie.
Źródło: Michał Krajski