Elita czy stado baranów?

0
0
/

Według słownika znaczeń elita jest kręgiem osób odgradzającym się od otoczenia, dostępnym wybranym. Ekskluzywnym, uprzywilejowanym. Aby dostąpić zaszczytu przynależności do tej grupy, pretendujący do niej często - mówiąc potocznie - stają na rzęsach. Bo bycie częścią elity to bycie kimś ważniejszym od przeciętnego zjadacza chleba. Autorytetem mającym posłuch u maluczkich.

Przynależność do elity ma jednak swoją cenę, narzuca pewne ograniczenia. Ludzie tacy narażeni są na niemal stałą obserwację ich zachowań, muszą więc trzymać fason i pilniej niźli inni wystrzegać się czegoś, co w odbiorze społecznym jest odbierane jako negatywne. Jeśli np. uczony, dzięki swoim osiągnięciom zaliczany do elity mędrców, okaże się katem dręczącym żonę i dzieci, o czym opinia publiczna zostanie poinformowana - traci walor wyjątkowości, stając się automatycznie paskudnym zwyrodnialcem. A to wyrzuca go poza nawias.    

Największe emocje budzi chęć przystąpienia do elity intelektualnej. Wejść w jej krąg to zaszczyt. Mechanizm zaliczenia doń był jeszcze kilkadziesiąt lat wstecz bodaj najbardziej surowy. Niestety, coś w maszynerii zawiodło, czego efekty obserwujemy w obecnej dobie. Jako intelektualistów „zaklepuje” się często ludzi mających niewiele wspólnego z oświeconym umysłem. Przykładów na pęczki.         

Trudno pojąć choćby zaliczanie do tej grupy celebrytów, których jedynym walorem jest fakt, że pokazują się w mediach, z telewizją na czele. Paru z nich robi za autorytety w każdej niemalże dziedzinie. Wypowiadają się autorytatywnie o historii, naukach społecznych, etyce, ekonomii itepe. Przy zerowym do tych kwestii przygotowaniu. Jaskrawą ilustracją tego jest pewien były muzyk, którego wykształcenie zatrzymało się gdzieś w połowie szkoły średniej, co mu nie przeszkadza bywać znawcą wszystkiego. Ktoś powie: są przecież genialni samoucy. To prawda. Są. Czy jednak poziomu ich samowiedzy mają dowodzić plecione w kółko androny i komunały?

Od dawna, przyznaję, doprowadza mnie do śmiechu zaliczanie do intelektualnej elity absolwentów „szkół małpowania” – jak surowo określane bywają uczelnie kształcące artystów scenicznych. Znam nieco to środowisko, miałam styczność, prowadząc długie z nim rozmowy, z największą światową jego sławą, reżyserem śp. Jerzym Grotowskim. Był to człowiek o intrygującej osobowości. Badacz  meandrów ludzkich emocji, uwidacznianych za pośrednictwem sztuki. Intelektualista dawnej surowej miary. Skupiony na dziele. Nieco szalony ale mądry. On nigdy nie wpuściłby na scenę żenującego spektaklu typu „Klątwa”. Kiedy próbowałam zestawić pana Jerzego z dzisiejszymi ludźmi sceny, ręce mi opadły.

Wielu z nich uważa się za elitę intelektualną. Z jakiej przyczyny? Trudne pytanie, bowiem czynnik pozwalający im pretendować do czołówki umysłowej nie istnieje. Że są rozpoznawalni? Że umieją odgrywać role napisane przez autorów sztuk i filmów? Ktoś kto gra Hamleta, króla Leara, Antygonę, Konrada – nie jest ani księciem, ani królem, ani nikim podobnym do przedstawianej postaci. Jest odtwórcą ich myśli i działań, zapisanych przez dramaturga. Tylko tyle, i nic więcej. Wykształcenie aktorskie nie obejmuje wszak wbijania do głów szczegółów historii, nauk społeczno-politycznych, ekonomii, pedagogiki, etyki, do których często z taką lubością się odwołują, nie mając pojęcia o tych zagadnieniach albo znając je po łebkach. Oczywiście mają prawo jako obywatele wypowiadać się na każdy temat. Jednak wypowiedzi te, wygłaszane niemal zawsze ex katedra, czyli z niezmierną pewnością swoich racji, wykraczają poza normalny dyskurs. Oni nie dyskutują. Oni chcą decydować co słuszne a co nie, niejednokrotnie podkreślając swą rolę elity intelektualnej. Tych nieomylnych.

Trudno nie zauważyć, że wykorzystując rozpoznawalność wtłaczają widzom do głów swój model życia i określone poglądy polityczne, jakich przyjęcie ma ponoć czynić odbiorcę światłym i lepszym. Kto zaś tego nie akceptuje, automatycznie trafia do wora z napisem: ciemnota. W nadętej często pychą działalności publicznej nie stronią od zachowań wstrętnych. Nie będę przypominać akcji „Nie świruj, idź na wybory”, wypowiadali się o tym ludzie oburzeni ich wygłupami, jak choćby stowarzyszenie lekarzy psychiatrów oraz bliscy osób dotkniętych schorzeniami prześmiewczo odtwarzanymi przez sławnych aktorów. Chcę przypomnieć coś innego, coś co wbijało w ziemię. Występ Macieja Stuhra na gali dla artystów. Serwował on dowcipy o tupolewie roztrzaskanym pod Smoleńskiem, co wzbudziło radochę siedzących na widowni kolegów po fachu. Tego dnia upadł we mnie ostatecznie szacunek do aktorów, także tych znakomitych. Bo również oni, słuchając głupka na scenie rżeli z nieszczęścia ofiar i ich bliskich niczym przysłowiowe barany. Być może tym właśnie są. Stadem baranów. 

Zuzanna Śliwa

Źródło: Zuzanna Śliwa

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną