Kto odpowiada za dominację neomarksizmu na polskich uniwersytetach?

PiS rządzi Polską od 2015 - czyli od sześciu lat. Obecnie można zaryzykować stwierdzenie, że na polskich uniwersytetach dominuje marksizm – sytuacja staje się coraz gorsza od kilku lat. Po lekturze artykułu „Uniwersytet i jego rola we współczesnym świecie" Janusza Smołucha opublikowanego na łamach 35. numeru czasopisma „Rzeczy Wspólne" zacząłem się zastanawiać, w jakim stopniu za ten zły stan rzeczy odpowiedzialność ponosi Prawo i Sprawiedliwość.
Szkoły wyższe w naszym kraju naznaczone zostały przez czasy PRL, kiedy to prześladowano negatywnie ocenianą przez komunistów kadrę. Ludzie byli promowani i awansowani z racji swojej lojalności wobec PZPR, a nie walorów intelektualnych. Komunistyczne kliki, które opanowały życie naukowe w PRL, spokojnie się replikowały po transformacji ustrojowej.
Po 1989 roku szkoły wyższe w naszym kraju uzależniły się od globalnych grantodawców i zaczęły służyć ich lewicowym zabobonom (wielokulturowości, gender, neomarksizmowi). Władze III RP ten patologiczny proces wspierały. Wsparciem dla przekształcania szkół wyższych w agregaty neomarksizmu stały się też, zdaniem autora tekstu opublikowanego w „Rzeczach Wspólnych", reformy ministra nauki i szkolnictwa wyższego Jarosława Gowina w latach 2015-2020 w rządzie PiS — Konstytucja dla Nauki.
Według publicysty „Rzeczy Wspólnych" w ramach reformy Gowina zniszczono „samorządne struktury dawnych uniwersytetów [...] rady wydziałów z silną pozycją dziekanów i kompetencjami odnośnie do zatwierdzania stopni naukowych oraz środków personalnych przy obsadzaniu stanowisk. Kompetencje te przejął senat oraz osobiście rektorzy, co w ewidentny sposób obniżyło jakość i transparentność podejmowanych decyzji".
Zdaniem publicysty „Rzeczy Wspólnych" reformy Gowina miały na celu urynkowienie działań uczelni według wzorów brytyjskich gdzie uniwersytety są biznesowymi korporacjami. Doprowadziło to do degradacji kierunków humanistycznych.
W opinii publicysty „Rzeczy Wspólnych" reforma Gowina zredukowała „znaczenie w nauce języka narodowego, w związku z presją pisania i publikowania głównie w języku angielskim". W wyniku tej presji „czasopisma polskojęzyczne (propagujące dokonania polskich naukowców) są nisko punktowanie – zwłaszcza w porównaniu z anglojęzycznymi czasopismami zagranicznymi. Tym samym umniejsza się znaczenie badań lokalnych i regionalnych oraz ogranicza wartość tych dotyczących kultury narodowej – historii, kultury, literatury".
Ten system punktowania ma kluczowe znaczenie. Ci, którzy zdobywają dużo punktów, pracują, awansują i zarabiają, ci, którzy nie zdobywają punktów, nie awansują, przestają pracować i nie mają dostępu do pieniędzy. System punktacji wymusza na naukowcach określone zachowania – jaki jest więc system punktacji, taka jest nauka. Poprzez system punktacji możemy skierować naukę w stronę neomarksizmu albo kierunku prawdziwej nauki.
Publicysta „Rzeczy Wspólnych" uważa, że reformy Gowina sprawiły, że polscy naukowcy przestali aktywnie uczestniczyć w nauce Europy Środkowej i Wschodniej – bo nie daje to niezbędnych punktów, które „stanowią podstawę" oceny naukowców przez władze uczelni. - Państwo polskie wycofuje się w ten sposób ze swojego tradycyjnego terenu kulturowego oddziaływania, na którym było aktywne [...] co najmniej od czasów Kazimierza Wielkiego - czytamy. Podobnie nie dostaje się niezbędnych punktów za współpracę z naukowcami z Francji, Hiszpanii i Włoch.
W opinii publicysty „Rzeczy Wspólnych" taki system punktowania nie ma sensu, bo w anglojęzycznej nauce decydentów z USA sprawy Europy Środkowej nie interesują. By nauka polska przetrwała, trzeba odrzucić fatalny system ocen, wprowadzony reformą Gowina.
Co istotne, w sytuacji zmonopolizowania przez lewicę szkół wyższych, obecny wprowadzony przez PiS reformą Gowina system ewaluacji, czyli oceniania dorobku naukowego, sprzyja lewicy, bo na zachodzie, czyli tam, gdzie wydaje się najlepiej oceniane czasopisma, dominuje marksizm kulturowy. Dominacja marksizmu kulturowego na zachodzie sprawia, że polskim naukowcom opłaca się tylko publikować prace w duchu lewicowych zabobonów np. gender. Bycie lewicowo politycznie poprawnym zapewnia punkty i granty. Zajmowanie się nauką wolną od lewicowych zabobonów, dzięki wprowadzonej przez PiS reformie Gowina, skazuje na brak sukcesów, a w konsekwencji i pracy.
Z „Rzeczy Wspólnych" można się dowiedzieć, że w konsekwencji wprowadzonej przez PiS reformy Gowina polskim naukowcom opłaca się zajmować dochodowymi lewicowymi bzdurami i równocześnie nie opłaca się zajmować ważnymi dla Polski i Polaków zagadnieniami.
Czytelnicy z artykułu opublikowanego na łamach „Rzeczy wspólnych" dowiedzą się, że patologia punktowania, w której dominuje lewicowy zachód, sprawia, że ''polskie'' „instytuty socjologii, psychologii, filologii, etnologii, religioznawstwa i kulturoznawstwa zdominowane są już obecnie przez zwolenników kulturowego marksizmu. To samo zaczyna również dotyczyć wielu wydziałów historycznych i prawa".
Zdaniem publicysty „Rzeczy Wspólnych" wprowadzona przez PiS reforma Gowina osłabiła pozycję profesorów – samodzielnych pracowników naukowych. Są oni, tak jak młodzi naukowcy, uzależnieni od punktów. Wielu z profesorów jest negatywnie ocenianych przez system, bo z przyzwoitości zajmują się oni prawdziwą nauką niedającą punktów, a nie dającymi punkty lewicowymi zabobonami. Uczciwi profesorowie pomimo swojego dorobku są przez promujący lewicę system punktów marginalizowani.
Wprowadzona przez PiS reforma Gowina zmieniła też zasady studiów doktoranckich. Zamiast indywidualnego nadzoru profesorów wprowadzono nadzór kolegialny. Promuje się ośrodki kształcące w kierunkach dających wymierne korzyści finansowe w gospodarce i życiu społecznym. Nie docenia się i marginalizuje dziedziny niezbędne dla przetrwania naszej tożsamości – historię, historię sztuki, filologię klasyczną, historię literatury i kultury polskiej. Dodatkowo za rządów PiS państwo bardziej finansuje, w opinii publicysty „Rzeczy Wspólnych", biurokrację niż rozwój nauki, w tym np. tworzenie bibliotek cyfrowych, by upowszechnić dostęp do źródeł naukowych.
Zdaniem publicysty „Rzeczy Wspólnych" system przyznawania grantów „promuje głównie modne i nowinkarskie tematy oraz metody badawcze" dyskryminując klasyczną naukę. Anonimowe recenzje w systemie przyznawania grantów, do których nie było realnej drogi odwoławczej, gwarantuje istnienie układu, który dba tylko o finansowanie dla swoich. Obecny system grantów sprawia, że finansowanie otrzymują tylko prace w naukach społecznych i humanistycznych reprezentujące marksizm kulturowy.
Według publicysty „Rzeczy Wspólnych" uniwersytety przestały korzystać z własnego zaplecza logistycznego i intelektualnego, opierając się na zewnętrznym prywatnym sektorze doradczym i konsultingowym, który realizuje sympozja i szkolenia – taki mechanizm służy do transferów środków publicznych do prywatnych kieszeni. Patologią są też szokująco niskie pensje polskich naukowców.
Jan Bodakowski
Źródło: Rzeczy Wspólne/prawy.pl