Kłopoty Rosji z Nawalnym

0
0
/ Fot. Evgeny Feldman/CC BY-SA 4.0/Wikimedia Commons

Od początku wiadomo było, czym się skończy powrót Aleksieja Nawalnego do Rosji. Aby nie doprowadzić do powitania przybysza przez zebrany tłum, zmieniono lotnisko, na którym miał wylądować powracający z Niemiec Aleksiej Nawalny. W chwilę po lądowaniu, został on aresztowany. Na drugi dzień sąd wydał decyzję o przedłużeniu aresztu na 15 dni. Późniejszy proces zapewne zakończy się wyrokiem trzyletniego zesłania go do kompanii karnej. W sierpniu ub. r. po próbie otrucia go nowiczokiem, gdy w stanie prawie agonalnym przetransportowany został do kliniki niemieckiej, były nikłe szanse na jego powrót do zdrowia. To też większość zdziwiła jego chęć powrotu do Rosji i to w takim czasie. Nawalny nawołuje, aby ludzie przestali się bać i wyszli na ulice. Na to jest jednak mała szansa. Szalejąca epidemia i kryzys gospodarczy temu nie sprzyjają. Każdy jest zajęty teraz czymś innym niż wspieraniem opozycjonisty.

Aleksiej Nawalny sprawia Rosji same kłopoty. Nie udało się otrucie nowiczokiem. A to z dwóch powodów. Pilot samolotu lecącego z Omska do Moskwy, na którego pokładzie opozycjonista nagle źle się poczuł, zdecydował się na powrót i lądował w Tomsku. Gdyby lot trwał kilkanaście minut dłużej, morderstwo miałoby swój finał. Drugi powód to podanie Nawalnemu przez zespół pogotowia ratunkowego już na lotnisku atropiny, która osłabiła działanie nowiczoka. Taką dyspozycję wydał lekarz, który miał wątpliwości co do objawów i obawiał się użycia trucizny, którą zastosowano do unieszkodliwienia opozycjonisty.

Gdy cała afera nabrała rozgłosu międzynarodowego, a delikwent miał niemal zerowe szanse na przeżycie, Putin wyraził zgodę na przewiezienie Nawalnego na leczenie do Niemiec. Nawalny po długim leczeniu odzyskał przytomność i powoli zaczął dochodzić do siebie. A gdy wyszedł ze szpitala, rozpoczął dochodzenie w sprawie swego otrucia na własna rękę. W wyniku jego śledztwa ukazały się dwa filmiki, które mówią o próbie jego otrucia przez FSB.

Pierwszy filmik opublikowany 14 grudnia oparty jest na materiałach śledztwa dziennikarskiego „The Bellingcat” oraz „The Insider” ujawnia, że w ramach rosyjskiego FSB powstała specjalna grupa agentów składająca się z lekarzy i chemików, wcześniej pracującą w rzekomo zlikwidowanych laboratoriach wytwarzających śmiercionośne substancje w rodzaju nowiczoka. Przez trzy lata jej członkowie kilkadziesiąt razy latali po całej Rosji śledząc Nawalnego, który w 2017 r. zapowiedział, że będzie rywalizował z Putinem w zbliżających się wyborach prezydenckich. Grupa ta od 2017 r. śledziła opozycjonistę i co najmniej dwukrotnie wcześniej próbowała go otruć. Filmik ten obejrzało już 21 mln ludzi.

W drugim nagraniu Nawalny wykorzystał metodę prowokacji. Podając się za asystenta sekretarza rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa Nikołaja Petruszewa, uchodzącego za jastrzębia zadzwonił do Konstantina Kundriawcewa, chemika z FSB i nagrał z nim 40-minutową rozmowę. Kurdiawcew miał za zadanie zacieranie śladów przestępstwa. Zrelacjonował opozycjoniście przebieg całego zdarzenia, powiedział również, że latał dwukrotnie do Tomska, aby specjalnymi odczynnikami zetrzeć ślady nowiczoka z jego bielizny. Tym samym przyznał się do zacierania dowodów. Filmik ten w ciągu zaledwie sześciu dni obejrzało niemal 21 mln osób.

Emerytowany generał Federalnej Służby Bezpieczeństwa Jewgienij Sawostianow napisał na swojej stronie na Facebooku: „Nigdy nie widziałem takiego profesjonalnego upokorzenia: mieszanka bandytyzmu i debilizmu na całej linii. Dzięki organizatorom i wykonawcom zamachu honor naszego kraju został tak upokorzony, że teraz biały to kolor ciała Nawalnego, niebieski to kolor jego majtek, czerwony to trucizna na saszetce”.

W Petersburgu zaś zwolennicy Aleksieja Nawalnego usypali z męskiej bielizny stos na schodach lokalnej delagatury FSB i obok umieścili tablicę z napisem” „Uprać do jutra, ojczyzna nie będzie czekać”.

W rzeczywistości filmik obnażył kłamstwa Putina i ośmieszył jego wizerunek, jak dotąd wzorowego czekisty, który zna się na tajnej robocie. Putin jest tak wściekły, że na konferencji prasowej nie chce nawet wymienić nazwiska Nawalnego, nazywając go jedynie ”pacjentem berlińskiej kliniki”. Na tej konferencji jednak musiał przyznać, że Nawalny był śledzony, dodał jednak, że gdyby chcieli, to doprowadzili by sprawę do końca. Tym samym potwierdził istnienie specjalnej grupy, która chodziła za Nawalnym. Nadal Putin lansuje tezę, że opozycjonista jest nim tylko z nazwy, a głównie jest powiązany z dywersyjną robotą Zachodu wobec Rosji. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że konferencja prasowa Putina odbyła się 17 grudnia. Z jej narracji wynika, że nie wiedziano jeszcze o nagraniu z 14 grudnia. A to świadczy o tym, że agent specjalny Kurdiawcew nie złożył raportu z rozmowy, która nie odbyła się przy użyciu specjalnego, bezpiecznego połączenia.

Rosyjskie media przedstawiają Nawalnego jako nieodpowiedzialnego narkomana, a rzekome jego otrucie to nic innego tylko przedawkowanie substancji odurzających. Potem mówiono o cukrzycy, o tym, że Nawalny podczas syberyjskiej podróży pił samogon z niewiadomego pochodzenia. Wreszcie oficjalny komunikat lekarski poinformował o „naruszeniu metabolizmu”. Zaczęto lansować tezę, że sam Nawalny się otruł, aby wywołać sensację, albo, że otruli go jego współpracownicy lub niemieckie służby specjalne podały mu już w Berlinie nowiczoka, po to, aby oskarżyć o to Rosję. Ekspertyzy z laboratoriów niemieckich francuskich i szwedzkich uznano za sfałszowane, a raport z leczenia Nawalnego zamieszczony w renomowanym periodyku medycznym „The Lancet” pominięto milczeniem.

Nadal wciska się Rosjanom tezę, że cała afera jest wynikiem działań zagranicznych służb specjalnych, a żaden Kurdiawcew nie istnieje.

Teraz gdy Aleksiej Nawalny sam wpadł w ich ręce, na pewno nie wypuszczą go tak łatwo.

Iwona Galińska

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną