SZOK! Słynna feministka przyznała, że feminizm to forma terapii i narzędzie ideologii!

Feministka Carol Hanisch w 1969 r. napisała słynny esej "Osobiste jest polityczne" ("The personal is Political"). Tytułowe słowa stały się swoistym dogmatem radykalnego feminizmu. Tymczasem oznaczają nic innego niż zatarcie różnicy między tym co prywatne a tym co publiczne, co prowadzi do upolitycznienia wszystkiego, i to w duchu skrajnie lewicowym, i uczynienia z każdego problemu narzędzia do walki ideologicznej.
Szok! Słynna feministka przyznała, że feminizm to forma terapii i narzędzie ideologii
Hanisch zaczęła swój tekst od tego, że chce podjąć temat „terapia contra terapia i polityka”, który można też określić jako „osobiste kontra polityczne”. Podkreśliła, że przez rok uczęszczała na spotkania dwóch grup terapeutycznych dla kobiet, w Nowym Jorku i New Gainesville, które zastanawiały się jak być „bardziej polityczne”. Chociaż sama pisała, że była to „terapia”, jednocześnie zaznaczała, że sam ten termin może wprowadzać w błąd. Sugeruje bowiem, że kobiety, które uczestniczyły w tych sesjach miały jakieś problemy ze sobą, które powinny rozwiązać. Jednocześnie jednak, opisując, co się tam działo, widać, że omawiane spotkania feministyczne były typową terapią.
Polegały bowiem na tym, że kobiety spotykały się w małych grupach i opowiadały o swoich upodobaniach (czy wolą mężczyzn, czy kobiety), potrzebach (czy chcą mieć dzieci, dlaczego tak lub nie) oraz problemach (np. wynikających z tego, że ich partner zarabia mniej lub więcej od nich). Potem wewnątrz grupy dyskutowały nad tym, co która powiedziała i szukały wspólnie rozwiązań.
Mimo to Hanisch wzbraniała się przed uznaniem, że to była terapia i podkreślała, że nie chodziła tam w celu rozwiązania osobistych problemów. Dlaczego? Jak pisze, jest bowiem silną kobietą, panującą nad swoim życiem, a w dodatku bezinteresowną i poświęcającą się dla innych. W związku z tym gdyby miała problem, który da się rozwiązać, na pewno by to zrobiła sama. Jeśli więc musiała przyjść na spotkanie grupy, aby tam szukać pomocy, to znaczy, że z jakichś powodów nie da się go indywidualnie rozwiązać, a wybory jakie może dokonać w tej sprawie, są w jakiś sposób złudne, bo niewystarczające.
Dzieje się tak natomiast, ponieważ jej problemy, jak i innych kobiet współczesnych, rodzą się nie z ich osobistego nieuporządkowania, ale złego systemu, w którym przyszło im żyć. Przez to, że jest on kapitalistyczny i patriarchalny prowadzi kobiety do nierozwiązywalnych dylematów, wymagających terapii. Żeby więc sobie z nimi skutecznie radzić, trzeba zmienić sam system. Osobiste problemy zmieniają się w ten sposób w problemy o naturze politycznej, spotkania terapeutyczne w spotkania polityczne, a sama terapia w podjęcie działalności politycznej.
Dyskutowane przez kobiet wybory w rodzaju czy pozostać w domu, czy iść do pracy są błędne. W jednym wypadku okazują się być skazane na łaskę męża, a w drugim muszą wziąć udział w wyścigu szczurów.
Ta działalność polityczna ma od razu jasne zabarwienie. Ma być nie tylko lewicowa, ale wprost komunistyczna. Hanisch pisze wprost, że nie można ograniczyć się do tego, co powiedzieli Marks, Engels, Lenin czy Mao, ale trzeba pójść jeszcze dalej.
Autorka artykułu zwraca uwagę, że wyrażane przez kobiety postulaty na ulicach jako wyraz ich osobistych przekonań, jak sprzeciw wobec małżeństwa, macierzyństwa, bycia kurą domową, kimś kto musi zabiegać głównie o swój wygląd, a także opowiedzenie się za wolną miłością czy absolutną równością bez patrzenia na biologiczne różnice między mężczyznami a kobietami, są w gruncie rzeczy postulatami politycznymi.
Ten ostatni pogląd jest zresztą prawdziwy, bo powyższe żądania dotyczą samych fundamentów społeczeństwa, jakimi są małżeństwo i rodzina, a także zasad, obyczajów i kultury, dzięki którym to społeczeństwo ma taki kształt a nie inny. Chodzi jednak o to, że we wnioskach Hanisch wzywa wszystkie kobiety do walki politycznej, bo ich działalność skupiona na własnych problemach ma być zbyt wąska.
Na podstawie tego, co dotąd powiedziano, można wyciągnąć pewne wnioski, których Hanisch oczywiście nie dostrzega lub nie chce dostrzegać. Wynika z nich, że u fundamentów politycznego zaangażowania feministek leżą ich osobiste problemy, jakie mają ze sobą, swoją seksualnością, w relacjach z mężczyznami. Nie chcąc przyznać się do tego, że czegoś nie przepracowały, w czymś zawiodły, z czymś sobie nie radzą, oskarżają, że źródłem ich problemów jest „system” – mężczyzn, władzę, kulturę patriarchalną, konserwatyzm, Kościół. Na niego właśnie przelewają swoje frustracje, gniew, nienawiść, wierząc święcie, że jeśli go obalą, wyzwolą się z własnych ograniczeń. Droga do tego wiedzie oczywiście przez rewolucję w duchu komunizmu, opartą na przemocy i walce mniejszości z większością, kobiet z mężczyznami, „ofiar” z „oprawcami”.
Obserwując zachowanie wielu feministek, w tym polskich, ich zoologiczną nienawiść, postrzeganie się wyłącznie w kategoriach ofiary, pojmowanie swojego życia jako walki z innymi widać, że jest coś na rzeczy. Fakt, że niektóre feministki, będące autorytetami w swoim środowisku, prowadzą uporządkowane życie, mają mężów i dzieci, radzą sobie w życiu, świadczyć może o tym, że chociaż same nie potrzebują terapii, głosząc feminizm jako terapię, pozyskują łatwiej żołnierzy rewolucji, bazując na lękach i problemach zagubionych kobiet. Jest to oczywiście jednak wielka manipulacja polegająca na dawaniu złudnych nadziei i nie pozwalające dostrzec prawdziwych źródeł własnych kłopotów.
Źródło: redakcja