Lecą, lecą słowa…, czyli o dramacie polskiego sądownictwa

Za nami dni wypełnione po czubki świętej cierpliwości wiekopomnymi słowami. Dni, kiedy osoby więcej lub mniej znane, jeśli tylko udało im się dorwać do głosu, stawały i wygłaszały. Kto prowadził w tej konkurencji i kto wygłosił coś bardziej do rzeczy albo od rzeczy - trudno orzec. Każdy kandydat na swój sposób mógłby bowiem zostać liderem.
Przy wyborze mistrza odrzućmy zasadę chronologii; dla zawsze gotowych na wielkie słowa czas nie ma specjalnego znaczenia. W odróżnieniu od miejsca. Liczy się najbardziej to, na które kierowane są oczy tysięcy. Choćby taki Parlament Europejski, ciało nieustająco pragnące dowieść, że ma władzę równą monarchom i carom. Okazji do wystąpień tu nie brakuje, szczególnie kiedy pojawia się szansa wytargania niepokornych za uszy. Ulubionymi do tego obiektami są Polska i nasi przyjaciele Węgrzy. Stawianie ich do kąta od kilku lat jest rodzajem terapii dla tych europosłów, co nie mogą ani jeść ani spać, dręczeni straszną wizją terroru w obu państwach. Waląc w nie niczym w przysłowiowy bęben mogą nareszcie odreagować, dać odpór dręczącym ich demonom prawicowego zła.
Coś trzeba z tym horrorem zrobić! – wykrzykują boleśnie. - Jakoś tych niepokornych łajdaków od władzy odsunąć! Ulżyć doli europosła Biedronia, którego tragiczny los wyciska nam łzy. Kiedy tu, przed euro-gremium opisywał jak jest maltretowany z powodu swego homoseksualizmu, jak zakazano mu przez to wstępu do sklepów, kin, teatrów, jak jest lżony - coś w nas zamiera i powoduje drgawki. A już męka polskich sędziów wywołuje czystą grozę.
Lecą, lecą słowa. Ciężkie jak ciężka jest dola maltretowanych przez reżim Polaków. Musi w tym znękanym kraju być strasznie, jeśli nawet pochodzący zeń europosłowie nie kryją zatroskania. Wśród nich wypróbowani, zasłużeni rewolucjoniści Cimoszewicz i Sikorski. W wystąpieniach swych wylali potoki słów burzliwych niczym Niagara, jęcząc i popłakując nad dolą kraju nad Wisłą. Przez słowa ich przebijała podobna myśl: wszystko albo nic. Wszystko znowu nam, nic – im.
Jednak nie ich hołubce i podskoki nas tu zajmą, bo i tańczą wciąż to samo. Słowa prawdziwie wiekopomne wygłosiła skromniuteńka w każdym calu europosłanka Spurek, dotąd zażarcie walcząca o najważniejszy w Europie problem: wegańskie menu w stołówce PE. Tym razem jednak spożywanie kiełkowych witaminek na tyle wzmocniło jej umysł, że skierowała go w stronę zgoła inną: łamania PiS-owskim kołem nieszczęsnych polskich sędziów. W tej to sprawie wygłosiła więc gorący apel do europarlamentarzystów:
- Czas aby powiązać fundusze unijne z zasadą praworządności!
Rozkładając te słowa na czynniki pierwsze nie ma wątpliwości, że domagała się zubożenia kraju, którego jest w PE przedstawicielem. W jej mowie słychać było nadzieję, że kiedy Unia wydrze Polsce tłustą kość dotacji, przeklęty rząd odpuści i odda władzę absolutną „samym swoim” czyli sędziom.
Jednak nie tylko siedziba PE była widownią wiekopomnych mów o polskim sądownictwie. Nie gorsze okazały się kuluary i sale naszego parlamentu, gdzie temat ów wałkowany jest bez ustanku. Pierwsze w tym skrzypce grała oczywiście najważniejsza figura - sama szefowa Sądu Najwyższego. Jakiekolwiek próby ustawowej reformy sądownictwa skwitowała krótko i bez dyskusji: - Ta ustawa zamyka nam usta!
Cóż, porzućcie nadzieję, którzy tego słuchaliście. To tylko taka sobie obiecanka, bo i nikt nie jest w stanie tych ust im zamknąć. Wie o tym doskonale wódz Senatu. On to po głosowaniu nad przesłaną z Sejmu ustawą o sądach, którą senatorowie odrzucili, ogłosił z właściwą sobie podniosłością: - To było starcie cywilizacyjne!
Ba, a jakże inaczej. Nie jakieś kolejne, zwyczajowe głosowanie, gdzie występuje różnica ocen - a wstrząsająco potężne starcie cywilizacji. W obliczu takiej potęgi rzeczywiście niesposób milczeć.
Jak żyć, rodacy? Jak się rozwijać, iść do przodu, kiedy sędziowie – obrońcy swej grupy interesów – tak walczą? Wesprzeć ich czy wyśmiać? Trudny wybór. Może dla wskazania kierunku i dla poprawy humoru przywołam tu słowa redaktora Jacka Liziniewicza:
- Szczęśliwy człowiek, który nie musi wejść do polskiego sądu. To najszczęśliwszy człowiek świata.
Zuzanna Śliwa
Źródło: Zuzanna Śliwa