Czy ktoś dzieciom powie prawdę?

0
0
Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / fot. materiały prasowe prawy.pl

Zaraz po Dniu Dziecka, w którym tradycyjnie dzieci udają posłów i senatorów, nadejdzie bolesny powrót do rzeczywistości w postaci dwóch rocznic, które mają to do siebie, że nie tylko przypadają tego samego dnia, ale w dodatku zachodzi między nimi bogaty związek merytoryczny. Bolesność tego powrotu bierze się z deziluzji – bo jeśli takie, dajmy na to, dzieci, może wierzą, że z naszą młodą demokracją to wszystko naprawdę, ale ludzie dorośli – jak to formułuje preambuła do konstytucji – mogą „nie podzielać tej wiary”. A ponieważ podobno nadchodzą upały, to przyda się kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy.

Pierwsza rocznica, to 30-letni jubileusz tak zwanych „kontraktowych” wyborów, które zapoczątkowały sławną transformację ustrojową. Tak naprawdę jednak to rozpoczęła się ona w 1985, a już na pewno – w 1986 roku, kiedy to po spotkaniu prezydenta Ronalda Reagana z Michałem Gorbaczowem w Rejkjaviku na Islandii okazało się, że istotnym elementem nowego porządku politycznego w Europie, który zastąpiłby porządek jałtański, będzie ewakuacja imperium sowieckiego z Eur0opy Środkowej. Kiedy tylko pojawiła się wiarygodna zapowiedź  tej ewakuacji, jasne się stało, że ustrój, jakiego świat nie widział, tej ewakuacji nie przeżyje. Tedy strona amerykańska do spółki z Sowietami, ustaliła ramowe zasady tej transformacji, powierzając jej wykonanie wywiadowi wojskowemu, który po rozgromieniu SB w roku 1985, był jedynym ośrodkiem władzy w Polsce. W ramach przygotowań do transformacji rozpoczęło się uwłaszczanie nomenklatury i selekcja kadrowa w strukturach opozycji, której celem było wyłonienie takiej „strony społecznej”, do której wywiad wojskowy miałby zaufanie i z którą mógłby odegrać telewizyjne widowisko pod tytułem „Obrady okrągłego stołu”. Te „obrady” toczyły się przed kamerami telewizyjnymi, podczas gdy prawdziwe negocjacje toczyły się w Magdalence, dokąd telewizja już nie zaglądała, a wszystko dokumentowały kamery bezpieczniackie. Tam właśnie ustalono, że wybory będą „kontraktowe”, to znaczy – że PZPR, ZSL i SD zagarną 65 proc mandatów w Sejmie, a gwoli zaakcentowania, że oto komunizm upadł, prezydentem zostanie przywódca owych upadłych komunistów, generał Wojciech Jaruzelski. „Strona społeczna” chociaż wyselekcjonowana, na wszelki wypadek dostała tylko 35 mandatów, do obsadzenia których przepustką była fotografia z Lechem Wałęsą, podobna do fotografii niektórych kandydatów na europosłów z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Ciekawym szczegółem tych wyborów, była tak zwana „lista krajowa”, na której „strona rządowa”, czyli wywiad wojskowy, umieścił swoich największych faworytów. W pierwszej turze wyborów obywatele myślący, że z tą transformacją ustrojową to wszystko naprawdę, masowo skreślali listę krajową. W tej sytuacji generał Czesław Kiszczak zagroził, że jak tak, to on te całe wybory rozgoni.  Na takie dictum znany od dawna z „postawy służebnej” Tadeusz Mazowiecki oświadczył, że „umów należy dotrzymywać”.  Oczywiście nie miał na myśli jakiejś umowy z wyborcami, tylko z generałem Kiszczakiem. Więc Rada Państwa W TRAKCIE WYBORÓW zmieniła ordynację wyborczą tak, by faworyci z listy krajowej do Sejmu się jednak dostali. Ten szwindel ma być teraz uroczyście obchodzony jako święto wolności i demokracji, co nadaje tej rocznicy osobliwego kolorytu.

 

Ale nie tylko z tego powodu. Swoistą kontynuacją tamtego szwindlu było kolejne wydarzenie, które też nastąpiło 4 czerwca, tyle, że w 1992 roku.  Zaczęło się od tego, że Krzysztof Wyszkowski, podówczas doradca premiera Jana Olszewskiego publicznie powiedział, że traktat polsko-niemiecki o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy jest niesymetryczny na niekorzyść Polski, bo negocjujący to porozumienie z ramienia Polski minister Krzysztof Skubiszewski był przez Niemców straszony, że jeśli nie będzie ustępliwy, to oni ujawnią, ze był konfidentem SB o pseudonimie „Kosk”, co niestety było prawdą. Było to więc oskarżenie ministra spraw zagranicznych o zdradę stanu – ale wszyscy udali,  że nie słyszą. W tej sytuacji 28 maja Janusz Korwin-Mikke zainicjował uchwałę lustracyjną, w której Sejm zobowiązywał ministra spraw wewnętrznych do dostarczenia informacji, który z posłów, senatorów, ministrów i wojewodów był tajnym współpracownikiem UB i SB. 4 czerwca minister Antoni Macierewicz w zalakowanych kopertach dostarczył klubom i kołom parlamentarnych fiszki z informacjami kogo SB zarejestrowała jako konfidenta, albo tzw. „kontakt operacyjny”. W osobnej kopercie, którą otrzymali tylko członkowie Prezydium Sejmu były informacje o konfidencie „Bolku” i konfidencie „Zuwaku”, czyli prezydencie Lechu Wałęsie i marszałku Sejmu Wiesławie Chrzanowskim. Oprócz tego minister Macierewicz dostarczył wszystkim parlamentarzystom jeszcze jedną kopertę z „informacją o stanie zasobów archiwalnych MSW”, w której można było przeczytać, że przed rozpoczęciem niszczenia dokumentacji MSW w ramach przygotowań do transformacji ustrojowej, wszystkie dokumenty zostały zmikrofilmowane w co najmniej trzech kompletach, z których dwa znajdują się za granicą, a jeden „w kraju”.

 

W rezultacie rząd premiera Olszewskiego jeszcze tego samego dnia został w atmosferze zamachu stanu obalony, a stanowisko premiera objął Waldemar Pawlak z PSL, jak się okazało – tymczasowo, bo tylko na trzy tygodnie, w czasie których podobno zdążył się jednak „obsprawić”. Potem sytuacja ustabilizowała się na tyle, że można było powołać „normalny” rząd z panną Hanną Suchocką na fasadzie, w którym bardzo ważnym, o ile nie najważniejszym człowiekiem był szef Urzędu Rady Ministrów Jan Maria Rokita. Wprawdzie rząd został obalony, ale uchwała lustracyjna nadal obowiązywała i trzeba było coś z tym zrobić. Tedy Trybunał Konstytucyjny uznał ją za sprzeczną z konstytucją, a dodatkowej pikanterii dodaje tej sprawie okoliczność, że ogłoszenie wyroku nastąpiło w półtorej godziny po zakończeniu przewodu sądowego. Pan prof. Andrzej Zoll odczytał wyrok, a następnie – gotowych 30 stron maszynopisu uzasadnienia. Stawający w imieniu Sejmu pan mec. Maciej Bednarkiewicz, kiedy wraz z nim wychodziłem z sali, gdzie się to wszystko odbyło, powiedział mi, ze gdyby ogłoszenie wyroku odłożone zostało przynajmniej do następnego dnia, to te 30 stron przyzwoiciej by wyglądało. Widocznie jednak nie można było czekać ani chwili i Trybunał Konstytucyjny „powinność swej służby zrozumiał”, niczym policmajster z „Pana Tadeusza”. W tej sytuacji święto odzyskania wolności i przywrócenia demokracji przypada tego samego dnia, co Dzień Konfidenta – bo tak chyba można nazwać tę drugą rocznicę?

 

Pointą, chociaż pewnie jeszcze nie ostatnią, była tzw. „afera Oleksego”, kiedy to urzędujący premier Józef Oleksy na oczach całej Polski, został przez ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji. Zapanowało wielkie poruszenie, w trakcie którego tygodnik „Wprost” uchodzący podówczas za medialną „odkrywkę” bezpieki, wydrukował materiał, jak to PZPR lokowała ogromne sumy kradzione z Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego „PEWEX” w bankach szwajcarskich. Kiedy ten materiał się ukazał prezydent Aleksander Kwaśniewski zagroził, że jeśli ktokolwiek piśnie słowo na ten temat, to on zarządzi „lustrację totalną”. Wtedy Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali w liście, że już się nie kłóćmy niech tylko Józef Oleksy poda się do dymisji i znowu będzie gites tenteges. I tak się stało i tak jest do tej pory. Mimo, że rząd „dobrej zmiany” funkcjonuje już czwarty rok, nikt się tą sprawą nie zainteresował: jaki jest stan tego Sezamu, kto go nadzoruje, jaki robi z tego użytek – i tak dalej.

 

Ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla dzieci, które w Dniu Dziecka będą przedstawiać parlamentarzystów, tamte czasy to już prehistoria, ale może ktoś starszy im o tym wszystkim opowie, albo nawet przeczyta ten felieton, dzięki czemu dzieci nie tylko poszerzą swoją wiedzę na temat demokracji, ale też choć przez chwilę będą mogły poczuć na swoich barkach brzemię władzy.

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną