Obejrzenie najnowszego filmu marksisty Jeana-Luca Godarda to akt heroizmu i masochizmu

W kinach w całej Polsce, w tym i warszawskim kinie Kinoteka, widzowie mający ambicję ukulturalnić się, okazać swój heroizm i odporność na cierpienie, albo pofolgować ukrytym skłonnościom masochistycznym, mają okazje obejrzeć dystrybuowany przez wydawcę tygodników „Wprost” i „Do rzeczy” film „Jean-Luc Godard. Imaginacje” - dzieło legendy francuskiej kinematografii, obraz pozbawiony fabuły, bohaterów, będący ekstremalnym przykładem rewolucyjnej sztuki odrzucającej wszystko, co reprezentuje zachodnia cywilizacja. Dni po spaleniu katedry Notre Dame są ku temu zresztą doskonałą okazją.
Jean-Luc Godard urodził się pod koniec 1930 roku. Jest uznawany za czołowego przedstawiciela francuskiej Nowej Fali, wielu znanych reżyserów nie kryje, że Godard był dla nich inspiracją (wśród nich są: Quentin Tarantino, Martin Scorsese, Bernardo Bertolucci, John Woo, Robert Altman, Steven Soderbergh, Jim Jarmusch, Brian De Palma, Wim Wenders, Oliver Stone i Ken Loach). W swych pracach Godard odrzucał tradycyjną konwencję kina i manifestował swoje marksistowskie i egzystencjalistyczne poglądy. Z ciekawostek można dodać, że Godard jest kuzynem prezydenta Peru Pedro Pablo Kuczynskiego (wnuka Żyda z zaboru pruskiego).
Godard jest scenarzystą i reżyserem wyprodukowanego przez filmowców z Francji i Szwajcarii filmu „Jean-Luc Godard. Imaginacje”. Według dystrybutora filmu „Jean-Luc Godard.Imaginacje” „to awangardowy esej będący kolażem m.in. z klasycznych dzieł filmowych, telewizyjnych newsów oraz amatorskich filmów rodem z YouTube’a. 88-letni twórca „Do utraty tchu” wcielając się w rolę narratora, prowadzi nas przez fascynujący labirynt własnego umysłu”. „Jean-Luc Godard. Imaginacje” „to kino ery multimediów, w której odbiorcy nieustająco bombardowani są fragmentarycznymi obrazami i dźwiękami z ekranów telewizorów, komputerów, telefonów komórkowych, a nawet smartwatchy. I na ich podstawie budują swój ogląd rzeczywistości”.
Dzięki informacjom od dystrybutora filmu kinomani, którzy zdobyli się na heroizm i obejrzeli „Jean-Luc Godard. Imaginacje” dowiadują się, że Godard w swoim obrazie „zastanawia się nad współczesną rolą kina, analizuje i poddaje krytyce jego niezdolność do rozpoznania okrucieństw XX i XXI wieku, w tym Holokaustu i konfliktu na Bliskim Wschodzie, pyta o powinności twórców oraz odbiorców filmowego spektaklu. Eksperymentując z proporcjami obrazu, montażem, kolorami i dźwiękiem próbuje dostrzec to, co skrywa się pod jego powierzchnią”.
Zdaniem dystrybutora filmu „twórczość Godarda od początku budziła kontrowersje swoją bezkompromisowością, podważaniem kinowych reguł i kwestionowaniem obowiązującego porządku estetycznego. Z tychże powodów zyskał miano reżysera kultowego”.
Pozbawiony ciągłości linearnej kolaż Godarda składa się z kilku sekundowych fragmentów filmów, które do siebie nie pasują, i tworzą bolesną kakofonię. Fragmentów często prześwietlonych, raniących zmysły nieczytelnych obrazów. Obraz Godarda wygląda jak wideo wyświetlane w muzeach sztuki nowoczesnej, nie trwa jednak kilku minut, tylko ponad dwie godziny. Kakofoniczne i turpistyczne obrazy w kolażu Godarda są o wiele bardziej bolesne dla zmysłów niż to, czym są dręczeni widzowie wystaw ze sztuką nowoczesną.
Czasami połączone fragmenty filmów dokumentalnych ze starymi filmami fabularnymi czy kronikami robią wrażenie, jakby rzeczywistość inspirowała się pop kultura. Ciągłym pozytywnym odwołaniom do komunizmu (okazującym jego seksualna atrakcyjność) towarzyszy krytyka amerykańskiego imperializmu, który ma być odpowiedzialny za wojny i cierpienia.
Z filmu widać, że dla Gotarda kino jest formą sztuki nowoczesnej odrzucającej treść i bawiącej się turpistyczna forma, traktująca cierpienie i degeneracje jako tworzywo. Według Gotarda tylko sztuka przetrwa epokę, w której została stworzona – co jest prawdą - po naszej zdemoralizowanej marksizmem epoce zostanie tylko brzydota.
Widzowie filmu Gotarda tak jak widzowie galerii ze sztuką nowoczesną przed seansem powinni dostawać instrukcje, by właściwie odczytać bełkot artysty – co ważne bełkot pozbawiony sensu jest niezbędny do wytworzenia dzieła pozbawionego treści, zgodnego z zamysłem artystycznym reżysera. Zapewne też krzykliwy, kalafoniczny i pozbawiony sensu obraz może podatnych widzów wprowadzić w stan transu.
Oglądającym najnowszy film Godarda warto przypomnieć, że na początku ubiegłego roku kinomani mieli okazje obejrzeć przezabawną komedię (autorstwa Michela Hazanaviciusa) o francuskich lewakach i maju 68 „Ja, Godard”. Obraz opowiadał o romansie i małżeństwie egocentrycznego i karykaturalnego reżysera Jeana-Luca Godarda z 20-letnią aktorka Anną, która grała studentkę maoizmu w jednym z jego propagujących lewicowe ideologie filmach.
Film doskonale ukazywał groteskowość, bufonadę i karykaturalność francuskich lewicowych intelektualistów głoszących idee komunizmu, maoizmu czy trockizmu, i korzystających z uroków kapitalistycznego dobrobytu (restauracji, dostępności wszelkich towarów w sklepach, amerykańskich filmów w kinach) - burżuazyjną zabawę w rewolucje.
W filmie świetnie ukazany był fanatyzm reżysera Jean-Luc Godard głoszącego irracjonalne lewicowe zabobony, tak zaślepionego rewolucją, że nie dostrzegającego uroków swojej młodej i seksownej żony — reżyser zaślepiony bolszewicką rewolucją nie ma czasu na miłość. Groteskowy fanatyzm reżysera podkreślało to, jak jego wydumana i zideologizowana sztuka absolutnie nie przemawia ani do proletariatu francuskiego, ani do chińskich komunistów.
Tłem dla bufonady, pozerstwa, fanatyzmu i zaślepienia reżysera, były w filmie wydarzenia z maja 1968, kiedy to francuskie uniwersytety przemieniły się w ośrodki komunistycznej, maoistycznej, trockistowskiej rewolucji. Ekstremizm polityczny i przemoc stosowana przez lewicowych radykałów upajała reżysera. Jedną z zabawnych scen jest ta, gdy reżyser zatrzymany przez policje po udziale w ataku lewaków na policje, jest niezwykle rozczarowany gdy ''faszystowska'' policja, zamiast go bić jest wobec niego uprzejma. W filmie doskonale ukazana jest nienawiść rewolucjonistów wobec francuskich patriotów (niezainteresowanych uczynieniem z Francji bolszewickiej tyrani).
W filmie trafnie ukazana jest tożsamość komunistycznej rewolucji z maja 1968. Absurdalność lewicowych haseł, fascynacja lewaków komunistycznym totalitaryzmem, agresja i przemoc jako językiem lewicowej narracji. Wykorzenienie z realiów i fanatyzm lewaków. Bełkotliwe, pełne słów pozbawionych znaczenia, przeintelektualizowane, rozmowy lewicowych ''inteligentów''.
W filmie ukazana jest też i inna typowa dla lewicowych ''inteligentów'' cecha – pogarda dla normalnych ludzi. Reżyser z agresją i pogardą odnosi się do robotników spotkanych na lewicowych demonstracjach i tego, że są oni zainteresowani kinem rozrywkowym, a nie wydumanymi eksperymentami filmowymi, których nikt nie chce oglądać.
Trafnie ukazany jest też filosemityzm francuskiej lewicy. Reżyser jest przez nią wychwalany do momentu, gdy krytykuje Żydów i Izrael za rasistowskie i nazistowskie zbrodnie na Palestyńczykach. Za krytykę Żydów reżyser natychmiast spotyka się z nienawiścią lewicy. Jest to dla niego bardzo bolesne, bo jego największym pragnieniem jest akceptacja ze strony innych lewaków.
Bohaterem filmu jest rzeczywista postać 38-letni reżyser i scenarzysta francuski Jean-Luc Godard, przedstawiciel francuskiej Nowej Fali (Nouvelle Vague), który wykorzystywał swoje filmy do szerzenia komunizmu, maoizmu, marksizmu i egzystencjalizmu.
Nowa narracja stosowana przez Godarda polegała na lewicowym zaangażowaniu politycznym, filmowaniu z drżącej ręki, słabym naturalnym oświetleniu plany, dynamicznym montażu, wypowiedziach aktorów wprost do kamery.
Film „Ja, Godard” nie dosyć, że jest przezabawną komedie o francuskich lewakach i maju 68, to jeszcze ma niezwykle interesująca formę doskonale oddająca klimat pop kultury francuskiej lat 60. film nie tylko wyśmiewa trafnie lewice, ale współczesną pop kulturę – jedną z najzabawniejszych scen jest ta, w której nadzy bohaterowie filmu rozmawiają o bezsensowności scen z nagimi bohaterami filmów w filmach.
Jan Bodakowski
Źródło: JB