Targowisko błazeństw

0
0
0
/

Herostrates spalił świątynię Artemidy w Efezie, aby być sławnym, Kaligula pozostaje, choćby i nie chciał… Sława ma różne oblicza, niektórych się pamięta, bo nie sławni byli, a sławetni, jeśli jeszcze ktoś te dwie rzeczy rozróżnia.

 

Używano kiedyś w życiu publicznym określeń: mąż stanu, człowiek wielkiego formatu, człowiek czynu, itp. W Polsce wszystkie te górne słowa nie znaczą już nic, nawet wykorzystanie ich, jako narzędzia retorycznego byłoby zbyt wielkim nadużyciem. Dawniej przynajmniej dla pozoru zachowania przyzwoitości publicznej hołdowano imponderabiliom. Dziś spodziewam się najwyżej usłyszeć, że „staropolszczyzny mi się zachciało”, a „ten tego… to trudne słowo”, to nie wiadomo nawet, co to jest.

 

Nie inteligencja i operatywność, szlachetność i prawość, stanowią o wartości człowieka… Honor, zaś to tylko napis na sztandarze i szabli polskiej, bo próżno pytać, cóż to takiego, kiedy nam na defiladzie w Dzień Niepodległości tłumaczą, że czas nauczyć się „nowoczesnego myślenia, nowoczesnego patriotyzmu”. Jeśli dobrze rozumiem to, co nam nie tak dawno sugerowano, ma coś wspólnego z dawnym słowem „zdrada” i zaraz mi się przypominają przekleństwa pana Zagłoby przeciw księciu Januszowi.

 

Źle to wróży na przyszłość, gdy w kraju „ani prawa rządzą, ani sprawiedliwość ma mieszkanie”, a nazywanie Sejmu bardziej Erazmowym imioniskiem „Cyrku” weszło narodowi w nawyk.

 

Nie dość jednak, skoro nas jeszcze zajmują i bawią nasi reprezentanci swoimi skandalikami, bo nie skandalami - skandal może się przytrafić człowiekowi poważnemu, klaunowi tylko skandalik!

 

A tak! Nawet najbardziej wstrzemięźliwi, których dezynwoltura ta brzydzi, śledzą z uwagą śliczne to widowisko polityczno-publiczne, komentują „scenki rodzajowe” z udziałem rządzących i dają się uwieść, jak byk mulecie matadora, nie wiedząc, że to szpady się bać powinien!

 

Trudno się temu zainteresowaniu dziwić, bo też i pewni przedstawiciele życia publicznego charakteryzują się cechami klaunów, którzy to z nazwy już mają budzić śmiech. Noszą zabawne, kolorowe lub rzucające się w oczy stroje, wypowiadają się groteskowymi głosami, opowiadają facecje i choć zachowanie ich niejednokrotnie nas oburza, możemy się z nich śmiać, albo i płakać z rozbawienia, jeśli komu przyjdzie ochota, jak z komików, którzy się dla naszej uciechy tłuką wzajem po nosach, przewracają, puszczają wiatry i bekają na wyścigi - wedle upodobania.

 

Szkoda tylko, że te cyrkowe występy doprowadzają społeczeństwo częściej do łez i nieszczęść, niż do radości. Trudno się jednak dostrzega zgubne skutki nim przeminą występy. Jeszcze moja babcia opowiadała mi jak to pewien sołdat, kręcił sobie granatem zawiesiwszy zawleczkę na paluszku, dość mu było do śmiechu, zanim go pochowali i często mi się ostatnio ten wesołek przypomina.  

 

Uwaga nasza skupiona na wyczynach błazenków, daleko odrywa się od rzeczywistości. Więcej nas zajmują podskoki marionetek niż to, co się dzieje „za kulisami”. Pan Wojciech Cejrowski komentował kiedyś Euro, jako taki właśnie odwracacz uwagi. Parafrazując powiedział: „Tusk mówi nafajdałem, ale jaki macie ładny stadion, patrzcie.”

 

Tymczasem gromada ludzi, których rozwój emocjonalny zatrzymał się chyba na fazie dziecięcego okrucieństwa, odgrywa publiczne, wulgarne, infantylne figliki.

 

Kiedyś, przed 70 laty oglądano trochę ze strachem, a nieco z politowaniem pod zasłoną miłosierdzia „nieszczęśliwego” (jak to się kiedyś mawiało) groteskowego karła, krzyczącego szalone z głupstwa trybuny, co „wąsik, ach ten wąsik” stroszył tak zabawnie, ale dywizji na granicach, czołgów i oddziałów szturmowych, jakoś się długo nie dopatrywano. Widziano wspaniałą olimpiadę w Monachium okiem Leni Riefenstahl, dzieci z kwiatami na rękach niemieckiego wodza i śmiesznego człowieczka z lekką może manią grandiosa…

 

Zdaje mi się, że ponury Stańczyk na obrazie Matejki, kiedyś na widok polskiej sceny politycznej pochyli głowę jeszcze niżej i zbłękitnieje ze zmartwienia. Prawda, to chyba, że „to nie błaznów mamy coraz więcej w Rzeczypospolitej, lecz głupców w błazeńskich czapkach, bo błazna przeznaczeniem jest myślenie i wytykanie”. Zatrważa jednak, że jeśli mawiał tak Stańczyk już przed tyloma wiekami, to aż strach myśleć, cóż trzeba by powiedzieć o rządzących dziś.

 

Uwagę naszą przyciągają ostatnio coraz sławniejsze „wyczyny japońskie i wiejskie” ojca narodu, a pamiętamy wciąż jego dokonania ortograficzne i prawie wyciągamy szyje, czekając widoku kolejnego przedstawienia.

 

Pewien mądraszek macha wibratorem i nosi koszulki z napisem „jestem gejem” - nie wiem, czy mu gratulować, współczuć, czy modlić się o zdrowie jego kolan, bo głowie już nic nie pomoże. Ale to może pozór tylko? Te happeningi raczej mają przyciągać uwagę i przyciągają, lecz są tylko pokarmem dla wesołości, nie dla rozumu i rozwagi.

 

Pani liderka obrony mniejszości seksualnych - barwna jak paw i skrzekliwa równie dźwięcznie: piętnuje, napomina, tłumaczy i nawraca - może jednak pomyliła profesje i powinna zostać kaznodzieją, ale musiałaby się wyrzec monstrualnych korali i jak to sama mówi „nadmiernego zainteresowania tym, co poniżej pasa”, bo chociaż to nie ona, ale inni mają z tym problem, to wystarczy przy niej „uderzyć w stół”.
Towarzysz Jerzy udaje, że przestał być gadającym saganem na kartofle, a został biskupem, chociaż przypomina złośliwego rezusa. Żyje redaktor „NIE”, wyłazi, jak stary klej spod socjalistycznych płytek PCV i inicjuje atmosferę „dobrej zabawy”, jak nas pouczyła pani Gozdyra.

 

Rzeczywiście jesteśmy pod wrażeniem! Ja, na przykład boki zrywam ze śmiechu, ale nie wiem jeszcze, co mnie bawi bardziej - naczelny znawca zupy szczawiowej, arachnolog sejmowy, trzęsący się przed kamerą ze złości, po tym jak się przyznał na wizji do manii prześladowczej, czy pani szefowa rządu w walce z tkanką tłuszczową o lepszą pracę mózgu na podłogowym dywaniku. Może śmieszniejsza była choroba tropikalna byłego prezydenta, albo pana Radka rozważania, czy tę Ukrainę rozbieramy razem z Putinem, czy jednak nie.

 

Dość mnie już rozrzewniało, że coraz „młodsi” politycy przedstawiają się tak miło, jak trzyletnie dzieci. Może to nowoczesne, takie demokratyczne, egalitarne, ale czy wyobrażacie sobie przekraczającego niegdyś Rubikon wodza i polityka, mówiącego do senatorów „Hej, jestem Czarek! Siema!” Naszym błazenkom niewiele brakuje do podobnego poziomu, chyba, że się przesłyszano, kiedy coś ktoś powiedział o dużych i małych misiach?!

 

Widzieliśmy już peruwiańskie czapeczki, kolorowe sweterki i „stylizacje” pewnej pani posłanki, czy też jak chciała natura pana posła. Co zobaczymy, usłyszymy i czego doświadczymy jeszcze?  

 

Pewne, że im większy skandal, im bardziej monstrualne błazeństwo, tym lepiej, tym ciekawiej. Kto będzie słuchał pana Jarosława z jego „mój przedmówca raczył powiedzieć”? Skoro dawne nieszczęsne „spieprzaj dziadu” panu śp. prezydentowi przydało więcej rozgłosu? W końcu dobry ten rozgłos, czy zły, o to mniejsza! Byleśmy widzieli i słyszeli, co nam zobaczyć wolno i należy, a gdyby było inaczej, to każdy powinien zafundować sobie do domu figurkę trzech małpiątek - „nie patrzę, nie widzę, nie mówię” i popatrywać od czasu do czasu dla przypomnienia.

 

Ciekawe jest również to, że klauni nasi często nie „nasi” do końca, tylko tak, jak bywają bezwyznaniowi, tak ci raczej beznarodowi i niejednokrotnie antypolscy. Tylko czy można ich nazywać gentelmanami i damami? To nie jest kwestia gustu, tylko savoir-vivre’u. Podobno niektóre formy wynosi się z domu, snadź w niektórych nie było, czego wynosić.

 

Była ongi na włoskiej scenie politycznej niejaka Ilona Staller, która pokazywała nagą prawdę swojego ciała. Cóż, nawet potomkowie cezarów mają swoje słabości! Nawet Francja ma swego Gerarda Briarda, którego nam, co nieco gwałtem stręczy się, jako nauczyciela prawd wszelkich, ale takiej kuchni francuskiej moje podniebienie znieść nie umie, bo trąci nie owocami morza, ani Chatteau Margot, ale odorem procesów gnilnych z kompostu! Nasze choroby narodowe nie o takiego doktora prosiły!

 

Wreszcie błazeństwo może doprowadzić do oburzenia, tak jak to było wówczas, kiedy europosłanka opluwała naszych straceńców. Mówią potulnego serca, że modlić się za nią należy, ale mnie się przypomina Psalm 64.

 

Ten gargantuizm, ten magna circa a’ la grosso przeznaczony dla ludzi o rozumach kanarka, albo i mniejszych, winien być potępiany i zamilczany na śmierć. A małoż to jest problemów rzeczywistych?! Obronność kraju, gospodarka, bezrobocie, nadmierna zarobkowa emigracja, kryzys energetyczny, etc., a tu wychodzi klaun. I nim mamy sobie głowę zaprzątać?

 

Jak mówił Szekspir „życie jest sceną błaznów” – oby klaunów nie było. Ci bohaterowie rozprawy Erazma z Rotterdamu, to przecież tylko mierzwa, plewy historii. Na Boga, czy człowiek poważny w swej sprawiedliwej ocenie może inaczej patrzeć na te wszystkie małpie wybryki? Jak na rzeczywistość polityczną? Przecież to bicie piany i burza w szklance wody! W końcu, któryś się rozbierze i zacznie nago po Sejmie biegać, jak wspomniana wyżej działaczka polityczna Italii.

 

Homo sum et nihil humanum ame alienum esse putto! A z tego wynika taka maksyma, że skoro nie myślę, to wcale mnie nie ma! Nie dajcie się Rodacy pociągać za sznureczki swojej wesołości, bo będziecie marionetkami tylko! Prawdziwy polityk powinien być schludnie ubrany, poprawnie mówić po polsku i być rozsądnym człowiekiem, a nade wszystko powinien być dobrze wychowany.

 

Czy pomyślał któryś, że kompromitując siebie, niejednokrotnie kompromituje nasz kraj? I wielu z nas nie doprowadza do wesołości, a do rozpaczy? Pauperyzacja intelektualna i obyczajowa musi znaleźć kres. W końcu muszą być gdzieś granice, bo inaczej biada nam! I to nie są żadne żarty – zjawisko jest poważne i niesamowicie groźne, zwłaszcza, że narasta.

 

Jak możemy swoje losy powierzać klaunom?!

 

W końcu to nasz kraj, nasze życie i, co tu mówić, niejednokrotnie nasze pieniądze! A wystarczy pomyśleć, czy ktoś z Państwa pożyczyłby komuś takiemu gotówkę, powierzył swój majątek… Zaprawdę nie wolno dać się omotać chwytom socjotechnicznym. Przecież chyba wszyscy pamiętają zasadę, że „zawsze z szeregu pierwszy wyrywa się głupek”!

 

Już biskup Krasicki pisał:
 

„Mnie to kadzą” - rzekł hardzie do swego rodzeństwa
Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa.
Wtem, gdy się dymem kadzidł zbytecznych zakrztusił,
Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił.


Alicja Przepiórka

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną