WOŁYŃ 1943: Pamięć pod pręgierzem fałszywej polityki

0
0
0
/

Sejmowe głosowanie w sprawie upamiętnienia wołyńskiego ludobójstwa odsłoniło całą miałkość znacznej części polskiej klasy politycznej. Gdy już wydawało się, że polityka historyczna polskich władz podąży za historyczną prawdą po raz kolejny wzięły górę konformizm, tchórzostwo i ignorancja większości posłów.

 

Przedpołudniowa sejmowa debata była burzliwa. Właściwie żenującym jest już sam fakt, że w naszym parlamencie trzeba było się spierać o rzeczy w sposób jasny opisane i ocenione przez historyków oraz znajdujące zupełnie czytelną kwalifikację w prawie międzynarodowym i krajowym.


Konformiści, tchórze i ignoranci w garniturach odrzucili jednak poprawkę komisji kultury określającą masowe mordy na polskiej ludności Wołynia stosownym terminem ludobójstwa. Zamiast tego w dzisiejszej uchwale zapisano potworek pojęciowy (szczególnie z prawnego punktu widzenia) w postaci „czystki etnicznej o znamionach ludobójstwa”.


O historii


Za takim kształtem uchwały i przeciw wprowadzeniu doń słowa „ludobójstwo” głosowali posłowie Platformy Obywatelskiej, oprócz dziesięciu z nich z Jarosławem Gowinem i Jackiem Żalkiem w składzie, wszyscy posłowie Ruchu Palikota oprócz Artura Dębskiego, a także Tadeusz Iwiński z SLD oraz Ryszard Kalisz już jako niezrzeszony. Wstrzymał się reprezentujący mniejszość niemiecką Ryszard Galla oraz dwóch posłów PO. Kluby Prawa i Sprawiedliwości, Solidarnej Polski oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego gremialnie poparły wypowiedzenie całej prawdy o kresowej tragedii.


Wyjąwszy niechlubny wyjątek w postaci Iwińskiego podobnie pryncypialne stanowisko, wielokrotnie wypowiedziane ustami Leszka Millera, zajął klub parlamentarny Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Generalnie przeciw poprawce określającej zbrodnie UPA jako ludobójstwo głosowało 222 posłów, za jej wprowadzeniem 212. Prawda przegrała więc dziesięcioma głosami. Sejm odrzucił także inicjatywę PiS  i Solidarnej Polski aby uczynić 11 lipca Dniem Męczeństwa Kresowian.


W głosowaniu nad całością uchwały „za” głosowało 263 posłów, przeciw było 33 posłów, a wstrzymało się 146. Przed głosowaniem posłowie, na wniosek Franciszka Stefaniuka z PSL, upamiętnili ofiary zbrodni wołyńskiej minutą ciszy.


Jeszcze wczoraj wydawało się, że prawda zwycięży. Po apelu 148 ukraińskich deputowanych z 5 lipca nawołujących swoich polskich kolegów do jasnego potwierdzenia ludobójczego charakteru działalności OUN-UPA nawet marszałek Sejmu Ewa Kopacza sugerowała swoją zgodę z takim postawieniem sprawy. Podobne sygnały pojawiły się ze strony wielu posłów głównej partii rządzącej.


Donald Tusk dołożył jednak wszelkich starań aby spacyfikować swój klub parlamentarny. Kierownictwo Platformy posunęło się aż do wprowadzenie klubowej dyscypliny co w przypadku głosowania w sprawie symbolicznej i historycznej jest wręcz kuriozalne.


Tusk wygrał – jedynie dziesięciu posłów PO okazało się mieć moralny kręgosłup. Cała reszta pokornie mataczyła w sprawie historii, a teraz w środkach masowego przekazu dorabia ideologię do swojego tchórzostwa. Jeszcze kilka dni temu Stefan Niesiołowski nie miał żadnej wątpliwości co do jednoznacznie ludobójczego charakteru zbrodni na wołyńskich Polakach. W piątek już „nie widział powodów dla rujnowania stosunków z Ukrainą”.


Wielkie zadowolenie z powodu asekuranckiego wydźwięku uchwały wyraził także minister spraw zagranicznych. Radosław Sikorski cieszył się, że „Sejm nie dał się ponieść emocjom politycznym i manipulacjom”.


Stwierdził, że uchwała Sejmu podkreślająca wobec polskiego społeczeństwa określone historyczne fakty ciągle niestety, z winy elit zresztą, słabo obecne w społecznej pamięci, mogłaby zaszkodzić ewentualnemu podpisaniu umowy stowarzyszeniowej między Unią Europejską a Ukrainą.


Warto zatrzymać się przy tym „argumencie” gdyż jest on właściwie jedynym jakim posługiwali się przeciwnicy opisania zbrodni na Wołyniu adekwatnym dla niej terminem.


O polityce


Klasyczny już cytat Józefa Szujskiego głosi iż „fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki”. Dzisiaj mogliśmy być jednak świadkami tego, że fałszywa polityka bywa mistrzynią fałszywej historii. Uparcie powtarza się w określonych środowiskach, że prawda o Wołyniu wprowadza konflikt między współczesnych Polaków a Ukraińców, izoluje Ukrainę od Zachodu i „wpycha ją w łapy Rosji”, jak raczył stwierdzić Łukasz Gibała z Ruchu Palikota.


Słowa takie dowodzą całkowitego niezrozumienia historii Ukraińców – tego że odpowiedzialna za kresowe ludobójstwo banderowska frakcja Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i podległa im UPA nie może być w żaden sposób uznana za fenomen reprezentatywny dla całego narodu ukraińskiego. W istocie były one marginesem, który tylko specyficznym warunkom niemieckiej okupacji zawdzięczał możliwość zbrojnego uzurpowania sobie roli reprezentacji narodowej co zresztą przejawiało się także w prześladowaniu i mordowaniu Ukraińców nieprawomyślnych w perspektywie nazistowskiej ideologii tych organizacji. Nawet to jednak było fenomenem lokalnym, ściśle ograniczonym do obszaru ówczesnych Kresów II Rzeczpospolitej, który stanowi niewielki wycinek obszaru historycznie zamieszkiwanego przez ludność ukraińską (obok innych narodowości) i który stanowi wycinek terytorium współczesnego państwa ukraińskiego.


Dlatego właśnie dziś kult OUN-UPA i heroizacja ich przywódców cieszy się poparciem mniejszości Ukraińców, zamieszkujących przede wszystkim w pięciu zachodnich obwodach kraju, stanowiących najbiedniejszą, rzadziej zaludnioną i rolniczą część kraju.


Według badań socjologicznych z 2009 roku większość mieszkańców centralnej (centrum polityczne) i wschodniej (centrum gospodarcze) części Ukrainy jest negatywnie nastawiona do neobanderowskiego nacjonalizmu. To nie jest tradycja którą uznają za swoją, Bandera i Szuchewycz to nie są ich bohaterowie.


Każdy więc kto twierdzi, że prawda o Wołyniu konfliktuje nas z narodem ukraińskim albo kłamie albo nie wie o czym mówi. Podobnie zresztą na płaszczyźnie elit politycznych. Przecież apel ukraińskich deputowanych z 5 lipca powinien jasno dać do zrozumienia, że także wśród zakorzenionego głównie na południu i wschodzie kraju obozu rządzącego optyka w kwestii ludobójstwa na Kresach jest zbieżna z tym o czym piszą polscy historycy.


Argumentum ad Muscoviam


Skąd więc powtarzane z uporem godnym lepszej sprawy wyrazy troski o polsko-ukraińskie pojednanie czy unijną perspektywę Ukrainy? Wydaje się, że w gruncie rzeczy wynikają one także z kompletnej mitologizacji Ukrainy i Ukraińców w świadomości naszego establishmentu.


W tej świadomości nawiązujący do pewnych elementów radzieckiej mitologii historycznej („Wielka Wojna Ojczyźniana” jako „wyzwolenie” Ukrainy) obóz prezydenta Wiktora Janukowycza schematycznie definiowany jest jako „prorosyjski” zaś sieroty po „pomarańczowej rewolucji” szerzące kult Bandery i OUN-UPA, dziś zresztą nadszarpywane przez jawnie szowinistyczną Swobodę, są ostatnią nadzieją prozachodniej orientacji Ukrainy.


Prowadzi to do tak absurdalnych stwierdzeń jak to ministra Sikorskiego, który w apelu autorstwa deputowanych Partii Regionów i Komunistycznej Partii Ukrainy zamiast bardzo pozytywnego, bezprecedensowego jak do tej pory na Ukrainie gestu widzi pułapkę.


W prostackich schematach rządzących myśleniem naszych elit o Ukrainie nie mieszczą się takie fakty jak istnienie sporej liczby obywateli Ukrainy dla których język rosyjskiej jest językiem codziennej komunikacji, a którzy jednak czują się narodowymi Ukraińcami. Istnienie sporej liczby Ukraińców którzy choć nie reagują na słowo Rosja pianą na ustach to jednak bardziej są skłonni popierać perspektywę integracji swojego państwa z zachodnimi strukturami, a z pewnością są bardzo przywiązani do idei jego podmiotowości względem Moskwy i w ogóle niepodległości Ukrainy. To właśnie ta większościowa grupa społeczna na Ukrainie wyniosła do władzy obecną koalicję rządzącą i Wiktora Janukowycza, tymczasem dla naszych rzekomych ekspertów od polityki wschodniej jest ona niedostrzegalna lub jej obraz jest całkowicie zafałszowany.


Można mniemać, że skrajne i mniejszościowe sektory ukraińskiego społeczeństwa i reprezentujące je siły polityczne urastają w oczach polskich komentatorów i decydentów do rangi czołowego partnera także ze względu na swoje radykalnie antyrosyjskie nastawienie.


Konstatując szereg negatywów jakie wynikają dla Polski z polityki rosyjskiej nie sposób nie zauważyć, że postrzeganie wszystkiego i wszystkich wokół nas przez jej pryzmat nosi znamiona politycznej paranoi. Niestety paranoja ta toczy nasz establishment polityczny, ale także sporą część tak zwanych ekspertów. Tak jak szantaż „wielkim Iwanem” przez lata usprawiedliwiał „strategiczne partnerstwo” z szowinistycznie nastrojonymi elitami Republiki Litewskiej, instytucjonalnie i dotkliwie dyskryminującymi tamtejszą mniejszość polską, tak „konieczność odcięcia Ukrainy od Rosji” każe polskim politykom w ciemno stawiać na największych ukraińskich wrogów Moskwy, tak kosztem prawdy o historii jak i kosztem polskiej mniejszości za Bugiem. Wbrew prostackim receptom w polityce wróg mojego wroga nie zawsze jednak jest przyjacielem.


Tendencja do redukcji ad Muscoviam całej złożoności zarówno stosunków polsko-ukraińskich jak wewnętrznej złożoności ukraińskiego społeczeństwa przejawia się właśnie w odtrącaniu wyciągniętej ręki reprezentantów obozu obecnie rządzącego na Ukrainie. Miast docenienia i poprzez pozytywną reakcję zwrotną utwierdzenia tendencji tak wśród naszych polityków jak wśród rzeszy komentatorów szuka się dziury w całym. „Cynizm”, „polityczna gra” – tak podsumowuje się gest ukraińskich deputowanych. Wyciąga się zaraz ich zanurzenie w postsowiecki dyskurs historyczny, przygważdża pseudorezolutnymi pytaniami – „ciekawe co też sądzą o Katyniu czy Bykowni?”.


Można by odpowiedzieć pytaniem: w jaki sposób ewentualna fałszywa świadomość deputowanego Kolesniczenki w sprawie Katynia kwestionuje fakt, że w sprawie Wołynia on i popierający go deputowani napisali prawdę?


Ostatecznie wszyscy ci, którzy gotowi są mataczyć w sprawie Wołynia w imię partnerstwa z najbardziej antyrosyjskimi siłami na Ukrainie (jednocześnie kultywującymi upowską bohaterszczyznę) w imię odcinania Ukrainy od Rosji nie dostrzegają prostego faktu.


Jeśli w imię przesłanek politycznych, moim skromnym zdaniem w dodatku fałszywych, relatywizujemy fakty historyczne w sprawie ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA, to tracimy wszelkie argumenty w rozmowie z Rosjanami o Katyniu czy Bykowni właśnie, co zresztą od kilku tygodni skwapliwie zauważają rosyjskie media śledzące sprawę. Niestety w tym przypadku rosyjscy publicyści mają rację.


Coś się zmieniło


Bez względu na żenującą postawę posłów PO i Ruchu Palikota nigdy wcześniej temat ludobójstwa na Kresach Południowo-Zachodnich nie był tak obecny w naszej infosferze. Przedwczoraj Piotr Kraśko z TVP, dotąd raczej nie podejrzewany o własne zdanie, krytykował ostro porównywanie tego ludobójstwa do akcji „Wisła” przez byłego ukraińskiego prezydenta Leonida Krawczuka. W piątek duża część dziennikarzy starannie maglowała polityków odpowiadających za taki a nie inny tekst rocznicowej uchwały.


11 lipca ulicami Warszawy przeszedł Marsz Pamięci. Mimo, że odmówił mu patronatu prezydent Komorowski wzięło w nim udział kilka tysięcy obywateli. Napisane przez Rafała Ziemkiewicza przy okazji wołyńskiej rocznicy przed pięciu laty zdanie „myśmy wszyscy zapomnieli” przestaje być aktualne. Wbrew moralnemu skarłowaceniu większości posłów.


Karol Kaźmierczak
fot. Agata Bruchwald/prawy.pl

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną