Dr Lucyna Kulińska o 70. rocznicy zbrodni UPA: PRAWDA PRZEGRYWA Z POLITYKĄ

0
0
0
/

- Mamy się nie kłócić z Ukraińcami, bo taka jest wola wielkich, z którymi związały się kolejne polskie władze. Stanęliśmy po stronie Ameryki, ze wszystkimi tego konsekwencjami - z dr Lucyną Kulińską rozmawia Przemysław Serednicki.

 

 

Przemysław Serednicki: Skąd u Pani zainteresowania badawcze związane z ludobójstwem na Kresach i kwestią ukraińską?


Lucyna Kulińska: Nie mam korzeni kresowych. Jestem rodowitą Krakowianką. Z problemem kresowego ludobójstwa, do którego doszło w czasie ostatniej wojny zetknęłam się po raz pierwszy w latach 90- tych, podczas prowadzenia kwerend archiwalnych w Warszawie. Dotyczyły one zupełnie innego tematu- represjonowania polskich działaczy niepodległościowych w okresie stalinowskim. W roku 1947, przed wyborami, bezpieka rozpoczęła masowe aresztowania. Przy okazji w ręce prokuratorów wpadały archiwa organizacji podziemnych np. Archiwum Adama Bienia, Archiwum Oskara czy Archiwum Tadeusza Macińskiego. Były w nich liczne meldunki, raporty, dotyczące wojennych losów mieszkańców polskich województw wschodnich. lat 1939- 1946. Gdy zaczęłam przeglądać te raporty uświadomiłam sobie do jak wielkiej i okrutnej zbrodni tam doszło. Zbrodni, o której rozmiarach – ja, polski historyk nie miałam pojęcia.


P.S.: Raporty?


L.K.: Tak. Datowane i podpisywane, choć najczęściej pseudonimami, meldunki i raporty, powstawały współcześnie do wydarzeń. Takie materiały to pełnoprawne, wiarygodne źródła historyczne. Do tego wkrótce doszły odnalezione przeze mnie w Ossolineum i Archiwum Akt Nowych dokumenty Rady Głównej Opiekuńczej. Informacje w nich zawarte, były tak porażające, że na zawsze zburzyły mój spokój. Pozostało pytanie. Jak można było zmilczeć tak wielki narodowy dramat? Wiedzy o nim nie można było zdobyć ani z podręczników szkolnych, ani akademickich. Kto nie wywodził się z rodziny kresowej doświadczonej tą zbrodnią, nie wiedział prawie nic - panowała absolutna zmowa milczenia. A przecież wiedzieliśmy niemal wszystko o holokauście i innych niemieckich zbrodniach, a po roku 1989 można już było oficjalnie mówić i pisać także o zbrodniach sowieckich- Katyniu, deportacjach i łagrach, a i wcześniej mówiło się przecież o tym po cichu w domach, na emigracji wydawano książki, artykuły…


P.S.: Sugeruje Pani, że ten temat nie był w ogóle poruszany, nie dlatego że brakowało źródeł na ten temat, tylko że był on z premedytacją przemilczany?


L.K.: Tak. Złożyło się na to wiele przyczyn. Po pierwsze, zarówno w czasach komunistycznych, a i po roku 1989 priorytetem dla kolejnych władz w Polsce były „poprawne stosunki”- najpierw z Ukrainą sowiecką, potem niepodległą Ukrainą. W czasach komunistycznych Rosjanie, unikali jak ognia przypominania Polakom o ich krzywdach, bo sami mieli wobec nich straszne grzechy. Nie chcieli wyciągania„trupów z szafy”. Dbano o to by obywatele jak najszybciej zapomnieli o dawnej Rzeczypospolitej, a szczególnie jej wschodnich województwach. Z kolei zdziesiątkowana, wykorzeniona i rozproszona ludność kresowa trzymana była na obcych sobie terenach w stałej niepewności jutra. Jej losy w dużej mierze zależały od koniunktur politycznych na świecie i kaprysów miejscowych władz. Jak w takiej sytuacji mogli skutecznie dopominać się sprawiedliwości i ukarania sprawców? Do tego za „repatriowanymi” Polakami na zachód podążyła duża grupa Ukraińców. Ich liczba wzrosła jeszcze po operacji Wisła. Chętnie szli na usługi komunistów, także do resortów siłowych, uzyskując tym znowu przewagę nad swymi niedawnymi ofiarami. Takie były fakty…


P.S. Zmiany były dramatyczne. Polska Ludowa to już był jakby inny kraj?
 

L.K.: Tak. Rzeczpospolita została dramatycznie przeformowana. Jeśli sobie uświadomimy, że centrum II Rzeczpospolitej znajdowało się w Łucku, a dzisiaj jest gdzieś koło Łodzi, to zrozumiemy tę kolosalną zmianę. Co gorsza w czasie wojny i po niej totalnie wyniszczone zostały polskie elity – będące nośnikiem wyższej kultury. Dawna Rzeczpospolita umarła. Zarówno ciało, jak i duch naszego narodu, który kształtował się przez wieki nie tyle w Krakowie czy Warszawie, ale przede wszystkim w Wilnie, Lwowie, Tarnopolu….


P.S.: Czyli na tak zwanych Kresach?


L.K.: Na „tak zwanych Kresach”. Moim zdaniem, używanie tego terminu jest nieuprawnione i mylące. To była przecież Rzeczpospolita! Przez całe wieki województwa te zamieszkiwane były przez Polaków, tętniły polską kulturą. Jej siła i atrakcyjność prowadziła do asymilacji obcych nacji. Dopiero utrata państwa, przegrane powstania narodowe i niszczenie polskości przez zaborców z równoczesnym programowym promowaniem przez nich przedstawicieli innych nacji przerwało te procesy narodowościowe. Przykład krajów takich jak Francja pokazuje, że w innych okolicznościach wszystkie nasze dzielnice wschodnie z czasem uległyby spolonizowaniu- zlały się w jeden organizm- zostałyby tylko regionalizmy. Stało się inaczej. Ostatnim akordem, który obrócił w niwecz wielowiekowy dorobek Polaków i cywilizacji zachodniej na Podolu i Wołyniu była masowa eksterminacja i wypędzenie naszych rodaków, do którego doszło w czasie ostatniej wojny. To była „wojna cywilizacji” , którą na tych terenach przegraliśmy. Trudno. Dzisiaj młodym Polakom ziemie te wydają się obce, bo nie tylko wyniszczono ludzi, ale i wykoślawiono pamięć o ich prawdziwej historii.


P.S. Tak, więc znalazła Pani szokujące materiały dotyczące losów kresowych Polaków…


L.K. Zaczęłam je czytać i zadawać sobie pytania: jak to jest możliwe, że po roku 1989, kiedy można już było, przynajmniej teoretycznie rozpocząć wypełnianie historycznych „białych plam”, historycy tematu kresowego ludobójstwa dokonanego przez OUN –UPA nie podjęli.
 

P.S.: Ilu Polaków mogło stracić życie z rąk ukraińskich nacjonalistów?


L.K.: Po kilkudziesięciu latach trudno ustalić pewną liczbę zabitych i zmarłych na skutek zbrodniczych działań ukraińskiego nacjonalizmu, tym bardziej, że gruntownych badań nie przeprowadziły żadne państwowe uczelnie, ani instytucje. Starali się tę lukę wypełnić sami kresowiacy, ale ich ciężką pracę długo ignorowano lub co gorsza dyskredytowano. Wiemy, że ludobójstwo to miało szerszy zasięg. Razem z naszymi rodakami ginęli przedstawiciele innych nacji: Ormianie, Czesi, a także sami Ukraińcy. Mordy na Polakach były poprzedzone eksterminacją i grabieżą mienia kresowych Żydów, w której Ukraińcy odegrali jako wykonawcy główna rolę.


Według moich ustaleń polskich ofiar OUN- UPA, policji ukraińskiej, formacji ukraińskich na żołdzie niemieckim (np. SS Galizien, czy Nachtigall) i miejscowej ludności ukraińskiej, było około 200 tysięcy. Z tej liczby ok. 150 może nawet 160 tys. zginęło w zorganizowanych akcjach ludobójczych prowadzonych we wsiach i miasteczkach (głównie w latach 1943-1944), reszta straciła życie w wyniku uprowadzeń, donosów do okupantów, zabijania dla uzyskania polskich papierów (w dużych miastach – głównie we Lwowie) i tragicznych skutków wypędzenia chłopskiej ludności ze swych domostw. Najtrudniejsza do oszacowania jest grupa tych, którzy „przepadli bez wieści”, a okoliczności wskazują, że stali się ofiarami ukraińskich nacjonalistów i wrogo nastawionej miejscowej ludności ukraińskiej. Już od września 1939 roku notowano w województwach kresowych tysiące takich „zaginionych” Polaków- cywilnych i wojskowych, poczynając od „znikających” na terenach opanowanych przez siatki OUN uciekinierów z centralnej Polski i grupek wycofujących się polskich oddziałów itp. –ciał ich nigdy nie odnaleziono. Wilczym sposobem, podstępem, uprowadzano ludzi do lasów, tam ich zwłoki najczęściej po wyrafinowanych torturach zakopywano, palono lub wrzucano w nurty rzek.


Dla tych Polaków, którzy przeżyli napady na swoje wsie i osiedla rozpoczął się okres tułaczki. Do spalonych domów nie mogli już wrócić, bo sprawcy urządzali polowania na uciekinierów. Bandy zabijały ich na drogach i w ukraińskich wsiach, których nie byli w stanie ominąć. Ranni i ludzie, którzy na skutek przejść dostali pomieszania zmysłów, dogorywali, zanim otrzymali fachową pomoc. Wielu umierało z wycieńczenia na skutek głodu, zimna i chorób. Unikanie traktów, gdzie najczęściej czyhała na nich śmierć, powodowało kolejne zagrożenia- śmierć od utonięcia w bagnach i zagubienia w lasach. Najmniejsze szanse na przeżycie mieli ludzie starzy, niepełnosprawni, ciężarne kobiety i małe dzieci.


Ci, którym udało się schronić w okolicznych miastach skazani byli na głód. Ich domostwa spalono, zapasy rozkradziono, a dowódcy „bohaterskiej UPA” zakazywali Ukraińcom pod karą śmierci sprzedawać im żywność. Każdego Polaka, który widząc głód swych bliskich, próbował wrócić na swoje pole po zbiory- zabijano. Nie brakowało jednak zdesperowanych śmiałków. Bez pożywienia i odpowiedniej odzieży cudem ocaleni szybko zapadali na zdrowiu, wielu ginęło.


Była i inna grupa ofiar. Niemcy wykorzystując beznadziejne położenie Polaków podstawiali wagony – najczęściej tzw. węglarki i w ramach „pomocy” wywozili uchodźców masowo na roboty do Rzeszy. Niektórzy umierali tam od niewolniczej pracy ponad siły, inni w fabrykach od alianckich bomb. Osobiście w Walimiu, gdzie przymusowi robotnicy kopali tajne tunele dla III Rzeszy, znalazłam ślady wskazujące, że skierowano tam transporty ludzi z Wołynia. Wiemy, że robotnicy ci po wykonaniu robót zostali przez Niemców wymordowani. Ale cóż, nikt tego nie bada, nikt nie zainteresował się tą zbrodnią. Koło Przemyśla w Bakończycach mieścił się obóz „przejściowy”, gdzie selekcjonowano wołyńskich uchodźców na wywózki do pracy w Niemczech. Nawet dwunastoletnie polskie dzieci uznawano za zdolne do pracy. „Odrzuceni” pozostawali w tym obozie, który przypominał znane nam obozy koncentracyjne. Panował tam głód i choroby epidemiczne. Stamtąd „niezdolnych do pracy” odsyłano … z powrotem na Wołyń, na pewną śmierć z ręki banderowców.
 

Osobny problem stanowiły sieroty. Część ocalałych dzieci adoptowali ludzie dobrej woli, reszta trafiała do przytułków. Wiele z nich szybko umierało od chorób, których nabawiły się z głodu i zimna, od szoku wywołanego strasznymi przeżyciami, na chorobę sierocą rujnującą ich odporność. Szczególne żniwo zbierała gruźlica. Znane są takie przypadki, że mimo starań ludzi, którzy z serca wzięli takie dzieci pod opiekę (relacje dotyczą miasta Krakowa) musieli patrzeć, jak dzieci te gasną…

 

Od lat zajmuję się zbieraniem relacji ocalałych świadków ludobójstwa. Wiem, jak wiele okrutnie pomordowanych kobiet było brzemiennych (nie wiedzieć czemu wyzwalały one wyjątkowo dzikie instynkty w banderowcach). Ich nienarodzone dzieci to też były ofiary- tylko nie zostaną nigdy policzone, nie znajda się w żadnych statystykach.


U wielu ocalałych na skutek strasznych przeżyć rozwinęły się też z czasem choroby psychiczne, zakończone śmiercią lub samobójstwem.


W kolejnym tomie „Dzieci Kresów” ukaże się relacja kobiety, wówczas małego dziecka, której rodzinę zdziesiątkowano. Wspomina ona, że mimo ocalenia życia spod siekiery banderowskiej, dwoje z jej rodzeństwa już po wojnie nie dożyło dorosłości. Warte wielkiego uznania wysiłki Rady Głównej Opiekuńczej by ratować uchodźców, okazały się w praktyce niewystarczające, przy tak ogromniej skali potrzeb.


To wszystko o czym mówię – to jak to określam „późniejsze ofiary”. One też obciążają konto zbrodniarzy, nie wolno o tym zapominać.


P.S. Czy pani te dane jakoś weryfikuje?


L.K. Problemem tym zajmę się w pisanej aktualnie książce. Zawierać ona będzie ustalenia prof. Widajewicza, który odwołując się do konkretnych dokumentów Rady Głównej Opiekuńczej, szacuje straty polskiej ludności na ponad 160 tys. ofiar ( z czego na Wołyniu wynosić miały ok. 38 tys.) Wiemy dzisiaj po wyliczeniach i szacunkach pani Ewy Siemaszko, że na Wołyniu straciło życie 60 - 70 tys. Polaków, więc po uwzględnieniu różnicy zbliżamy się do liczby 200 tys. ofiar, a trzeba pamiętać, że do tej pory w ogóle nie zbadano liczby zamordowanych w województwie Poleskim…. Wspominałam, że wiele prywatnych osób i stowarzyszeń podjęło trud sporządzania zestawień – przykładem mogą być ustalenia prof. Leszka S. Jankiewicza, który poddał analizie tomy poświęcone ludobójstwu ukraińskiemu wydane przez Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Nacjonalistów Ukraińskich z Wrocławia. Wyliczenia oparte na innych danych prezentuje też w swoich publikacjach pani Ewa Siemaszko. Ale to wszystko za mało. Potrzeba do tego ważnego tematu powołać specjalne zespoły naukowe, finansowania grantów, pomocy uczelni wyższych, znaczna część pracy już została przecież wykonana i to społecznie.


P.S.: Może Pani powie, w kilku słowach naszym czytelnikom, jak doszło do tego ludobójstwa. Czy można w ogóle tę zbrodnię nazywać ludobójstwem?


L.K: Co do tego nie mam żadnej wątpliwości. Wszystkie znamiona ludobójstwa w wypadku tej zbrodni zostały wyczerpane. Wykładnię teoretyczną zaprezentował profesor Ryszard Szawłowski, we wstępie do pracy państwa Siemaszków. Odwołać się też możemy do ustaleń prokuratorów Komisji Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu, którzy prowadzili śledztwa z tej sprawie. Możemy mówić o ludobójstwie głównie dlatego, że celem morderców było wyniszczenie całej polskiej ludności- niezależnie od wieku, płci, zawodu, roli społecznej – słowem wszystkich, których oprawcy zdołali dopaść, od niemowląt po starców nad grobem…


P.S.: Czyli kryterium nie było prowadzenie działalności skierowanej przeciw Ukraińcom, tylko to czy jest się Polakiem?


L.K.: A co zawiniło im polskie dziecko, które ukraińscy oprawcy nabijali na sztachety płotu lub wrzucali żywcem do studni? Co zawiniła polska siostra zakonna pracująca w przytułku, którą zmordowano wraz z grupką sierot? Nic. Jedynym kryterium była narodowość. Polacy mieli po prostu „zniknąć”!

 

Decyzję nacjonaliści podjęli po wojennym zwrocie pod Stalingradem, kiedy było jasne, że samodzielnego państwa ukraińskiego nie będzie. Zwracał na to uwagę profesor Wiktor Poliszczuk, podkreślając amoralność decyzji o wymordowaniu Polaków, kiedy politycznie nic to Ukraińcom nie dawało. Potwierdzają to zapisane w źródłach słowa wypowiadane przez Ukraińców: „Ukrainy ne bude, ale i Polaków też ne bude”. O to chodziło, nie o budowę Samostijnej Ukrainy, jak tłumaczą się dzisiaj pokrętnie ukraińscy historycy. Dla takiej zbrodni usprawiedliwienia być nie może, a i chrześcijańskie wybaczenie przychodzi z trudem! Decyzja OUN – UPA o likwidacji Polaków przy wykorzystaniu ukraińskiego chłopstwa miała, niestety głównie rasistowski i grabieżczy charakter. Chłopów ukraińskich idących z bandami do mordów, motywowano argumentami czysto materialnymi - dostaniem ziemi po Polakach i majątku z ich domostw. Oczywiście rzucano też wielkie, wzniosłe hasła o tym, że po wytępieniu „szkodników” powstanie szczęśliwa niepodległa Ukraina, ale to były hasła – a praktyką był nieludzki, okrutny mord.


P.S.: Ale jest pewną przewrotnością wydać rozkaz na najwyższym szczeblu i poprzez ten rozkaz zmusić niejako „zwykłego człowieka”, który tam mieszka, obok tego Polaka, żeby go zamordował i to w taki bestialski sposób, prawda? Chodzi mi o to, jak do tego mogło dojść? Bo polityka, polityką, ale zwykli ludzie, nawet w trudnych sytuacjach się ze sobą dogadują? Tym bardziej sąsiedzi, którzy żyją obok siebie?


L.K.: Trzeba tu wymienić kilka ważnych aspektów sprawy. Najważniejszym jest moc ideologii nacjonalizmu ukraińskiego, będącego specyficzną odmianą faszyzmu, którym kierowały się czołowe ukraińskie organizacje. Tą była i niestety jest wyjątkowo brutalna ideologia- ideologia etnicznej nienawiści i zaboru. Nie brakuje w niej jak wspominałam wątków stricte rasistowskich. Do tego dochodził fanatyzm, definiowany jako nieustępliwa, bezkrytyczna wiara w słuszność własnej sprawy, idei, doktryny, połączona z nietolerancją i ostrym zwalczaniem odmiennych poglądów. Najbezwzględniejsi przywódcy nacjonalizmu ukraińskiego: Stefan Bandera i Roman Szuchewycz, wychowali się na pracach Dmytro Doncowa. Fanatyzm ten dał o sobie znać już okresie międzywojennym, gdy młodzi często nienależycie wyszkoleni ukraińscy chłopcy szli posyłani przez bezwzględnych przywódców dokonywać napadów i zamachów terrorystycznych, zarówno wobec Polaków, jak i opornych Rusinów niepodzielających ich poglądów.

 

Końcem lat 20-stych został opracowany „Dekalog Ukraińskiego Nacjonalisty”, autorstwa Stepana Łenkawśkiego, którego uczyła się na wyrywki ukraińska młodzież nacjonalistyczna (nota bene, dzisiaj też się uczy). Punkty tego „Dekalogu” głosiły: „Nie zawahasz się wykonać największego przestępstwa, jeśli tego wymagać będzie dobro sprawy”; „Nienawiścią i podstępem będziesz przyjmować wroga twojej nacji” czy „Będziesz dążyć do poszerzenia siły, chwały, bogactwa i przestrzeni państwa ukraińskiego, nawet w drodze zniewolenia obcoplemieńców”. Niestety tezy te nie pozostały w sferze teorii. Te dotyczące postępowania z „obcoplemieńcami” wprowadzono w czyn, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. W swoim darwinizmie narodowościowym, działacze UWO i OUN najwyższego szczebla już w okresie przedwojennym rozważali w sposób najbardziej poważny, problem zniszczenia ludności polskiej na ziemiach uznawanych przez nich za ukraińskie. Idea brutalnej czystki etnicznej na tych ziemiach stanowiła wręcz istotę nacjonalizmu ukraińskiego. Planowano dokonać tego dzieła samodzielnie lub w ścisłej współpracy z wrogami Polski. Nacjonaliści nie chcieli być jednak jedynie narzędziem. Odwrotnie, wykorzystali dla swoich celów ich aparat państwowo-represyjny.

 

Aby wygrać, ukraińscy szowiniści musieli swoje hasła bezwzględnej walki z Polakami, zaszczepić zwykłym ludziom, często żyjącym ze swymi polskimi sąsiadami w zgodzie, a nawet zażyłości. W ruch poszła odpowiednio przygotowana propaganda. Ponieważ nacjonalistom brak było wystarczająco przekonywujących argumentów natury politycznej, postanowili posłużyć się argumentami ekonomicznymi i socjalnymi. Oparli swą agitację na podkreślaniu upośledzonej pozycji społecznej i socjalnej Ukraińców w Polsce. Widać w takim „klasowym” podejściu silną inspirację ze strony ruchów lewicowych, z socjalizmem i komunizmem na czele. Obiecano ukraińskim chłopom, że ziemia i własność zostanie Polakom i innym „czużyńcom” odebrana bez prawa do jakiegokolwiek wykupu czy odszkodowania. Aby usprawiedliwić takie łamanie prawa używali nośnego argumentu „historycznej krzywdy ukraińskiej”. Amoralna, bezwzględna ideologia utorowała drogę do najcięższych zbrodni.

 

Należy też pamiętać o stosowanym przez nacjonalistów wobec przeciwników mordowania fizycznym przymusie. OUN, a potem UPA miały swoje służby wewnętrzne. Była to bezwzględna Służba Bespeky – w skrócie SB. Gdy ktoś odmawiał wstąpienia do bandy, czy mordowania , człowiek taki , a czasem członkowie jego rodziny byli okrutnie zabijani. Taka też była odpłata oprawców za pomoc udzielaną mordowanym Polakom.


P.S.: Jak nie będzie Polaków…


L.K.: „Zakwitnie szczęściem Ukraina”- święcie w to wierzono….


P.S.: Czyli możemy powiedzieć, że Polacy na tych ziemiach pełnili funkcję przysłowiowego „Żyda”?


L.K.: Nie do końca, bo pamiętano jeszcze polską władzę, szkołę…., ale na pewno „czużyńca”- czyli obcego, wroga, dla Ukraińców to był zarówno: Żyd, Polak, Rosjanin, Czech, Węgier, Cygan- każdy kto miał czelność mieszkać na terenie „ideologicznie zawłaszczonym” przez Ukraińców. Zdaniem szowinistów- rasistów „nieukraińska krew” psuła wszystko. Dlatego na przykład nakazywano mordować rodziny mieszane. Nie robili tego nawet Niemcy. Dlatego ginął polski maż, żona…Czasem z polskim mężem zabijano jego ukraińską żonę, a nierzadko także dzieci. Warto zauważyć jak chore były te rozkazy. Zabójstwa zlecano najbliższej rodzinie, oczywiście ukraińskiej – może by odpokutowała za „grzech” związania się z „obcym”. Polską żonę i córki mordował więc czasem ukraińskim mąż i syn. Często wykonać egzekucje przychodził rodzony brat, szwagier…To wyjątkowo straszne i nieludzkie, nawet trudno mi o tym mówić…


P.S.: Taki obcy; nie nasz?


L.K.: Tak; Była to realizacja hasła „Ukrainy czystej jak kropla wody”. Ideologię nacjonalizmu ukraińskiego w jego najstraszniejszej postaci przeniesiono na Wołyń z Małopolski Wschodniej w drugiej połowie lat 30-stych. Ścigani po zabójstwie ministra Pierackiego członkowie OUN schronili się na Wołyniu właśnie i rozpoczęli swoją „ideologiczna robotę”. Jest to ,swoją drogą, ironia losu, że właśnie na Wołyniu, gdzie pod rządami Henryka Józewskiego, popieranego z całych sił przez Piłsudskiego, gdzie dano Ukraińcom największe swobody, nawet ich faworyzowano kosztem Polaków, doszło do najbardziej zwyrodniałego okrucieństwa wobec Polaków.
Kolejnym aspektem jest „sakralizacja zbrodni”, czyli włączenie się w jej propagowanie kleru ukraińskiego – zarówno greckokatolickiego, jak i prawosławnego.

 

Ukraińscy księża i popi, w swoich kazaniach mówiąc o „kąkolu w pszenicy, który trzeba wyplewić”, mieli na myśli Polaków. Błogosławiąc narzędzia zbrodni, które miały być używane przeciwko Polakom, (jest to fakt potwierdzony źródłowo), dokonywali „uświęcenia” mordu. Musimy pamiętać, że ludzie na Kresach byli bardzo wierzący. Taką sakralizacją zakwestionowano konsekwencje złamania przykazania „nie zabijaj”. Zaufany duszpasterz dał im sygnał, że zabicie Polaka nie jest ciężkim grzechem, a zasługą. Te winy kościoła ukraińskiego tez czekają na potępienie i zadośćuczynienie ofiarom. Jak na to nie patrzeć zarówno członkowie skrajnych ukraińskich organizacji, jak i opętany nacjonalizmem kler ukraiński dokonali dramatycznych spustoszeń moralnych w umysłach ukraińskiej młodzieży, a potem większości Ukraińców. Oni ponoszą największą winę za zbrodnię ludobójstwa dokonaną na polskiej ludności w czasie II wojny światowej.


P.S.: Co na to zwierzchnicy tych kapłanów? Przecież Kościół grecko – katolicki funkcjonował i funkcjonuje w strukturach Kościoła katolickiego?


L.K.: Kościół greckokatolicki zapisał wtedy jedną z najczarniejszych kart w swojej historii. Szczególnie haniebną rolę w podsycaniu nienawiści między naszymi nacjami odegrał Andrzej Szeptycki- nieprzejednany wróg polskości i jego najbliżsi współpracownicy. Okazali się szowinistami, a nie kapłanami.

 
P.S.: Przypomnijmy naszym czytelnikom, że to był patriarcha Kościoła grecko – katolickiego.


L.K.: Chciałabym odesłać czytelników, zainteresowanych tą kwestią, do arcyciekawej, a mało znanej pracy księdza Kubasika, na temat wizji państwa ukraińskiego według Andrzeja Szeptyckiego. Szeptycki szkodził Rzeczpospolitej zawsze, w kraju i na forach międzynarodowych. Większego przeciwnika i orędownika szowinizmu ukraińskiego trudno sobie nawet wyobrazić. Może wynikało to z jego ogromnych ambicji i kalectwa (w młodości chciał być wojskowym), może z renegactwa- był wszak wnukiem Fredry i pochodził z rodziny uznawanej za polską. Może więc chciał się wykazać ponadnormalną bezwzględnością, by się uwiarygodniać jako mąż opatrznościowy dla Ukraińców? We wspomnianej wcześniej książce znalazłam informację o tym, że Szeptycki na kilka miesięcy przed rozpoczęciem eksterminowania Polaków na Kresach, nakazał wszystkim swoim kapłanom, by zbierali wśród wiernych i kleru informacje na temat krzywd, jakich zaznali w przeszłości Ukraińcy ze strony Polaków. Takie prowokujące i judzące działania, prowadzone podczas okupacji niemieckiej każą postawić pytanie o moralne sprawstwo Szeptyckiego w odniesieniu do późniejszych wydarzeń. Dlatego tak bulwersuje mnie uporczywie powtarzana mainstreamowa interpretacja przyczyn ludobójstwa, jako „moskiewskim spisku”….


P.S.: Jaki był procent Ukraińców zaangażowanych w mordy na Polakach?
 
 
L.K.: Po pierwsze trzeba przypomnieć, że ludobójstwa i zbrodni na Polakach dopuścili się ukraińscy obywatele II Rzeczpospolitej. Poza niewielkimi wyjątkami Ukraińcy ze wschodniej Ukrainy- nie mieli z tymi mordami nic wspólnego. Co więcej znam przypadki, kiedy mordowani przez nacjonalistów Polacy, którzy uciekali za Zbrucz spotkali się z pomocą i współczuciem ze strony mieszkających tam Ukraińców.


Niezwykle trudno jest określić odpowiedzialność i procent napastników. Na pewno winą obciążyć należy dzisiejszych „bohaterów Ukrainy” – czyli dowódców i członków OUN i UPA- czyli organizatorów i głównych wykonawców tej orgii zbrodni. Moralnymi sprawcami była też spora część kleru grakokatolickiego A co do reszty jest już trudniej – bo zadania były bowiem podzielone. Bandy morderców złożone były z młodych uzbrojonych mężczyzn kadrowych i pochodzących z naboru w okolicznych wsiach – ich zadaniem było zabijanie. Zaraz za nimi szły bandy rabunkowe, których członkinie- bo były to przede wszystkim młode, wiejskie kobiety - pakowały na wozy sprzęty, odzież, pierzyny, inny dobytek i zapasy żywności wymordowanych, a następnie kradły zwierzęta hodowlane. W tym dziele pomagały im wyrostki i chłopcy nawet 9-10-letni, których zadaniem było ponadto poszukiwanie ukrywających się Polaków, dobijanie rannych, obdzieranie trupów i podpalanie domów… Wszyscy Ci ludzie też byli wspólnikami zbrodni- jej zakładnikami…


Pytanie ilu Ukraińców do band poszło dobrowolnie, zostaje otwarte.. Wiemy, że aby się wkupić do banderowców trzeba było zabić Polaka lub polskie dziecko. Poza tym po pierwszym napadzie i zbiorowym mordowaniu w Ukraińcach przełamywane były ostatnie moralne bariery. Byli to bardzo młodzi ludzie - wielu z nich dziś jeszcze żyje i wypina piersi po ordery za swoje krwawe dzieło…


Jest faktem, że ideologia OUN święciła triumfy wśród ludzi młodych. Starsi ludzie byli bardziej zdystansowani, obawiali się kary, czasem współczuli. Zresztą, gdy czytamy relacje ocalonych, to pomoc dla nich przychodziła w 90% od ludzi starych, podczas kiedy ich dzieci i wnuki grasowały w bandach. Ci ludzie, często nawet bali się własnej progenitury, że jak oni się dowiedzą, że pomagają Polakom, to ich skrzywdzą. Ratowali, a przede wszystkim ostrzegali Polaków przed napadem, tylko z rzadka najbliżsi sąsiedzi, Ukraińscy krewni, ale ludzie, którzy byli w swoich środowiskach wyrzutkami - ludzie kalecy, biedacy. Ci, którzy Polaków ostrzegali, im pomagali, nie chcieli ich mordować, ryzykowali własnym życiem. Ludzie tacy byli przez Służbę Bezpeky mordowani i to w sposób okrutny, nie pozwalano ich grzebać, tylko krzyżowano na płotach we wsi na postrach.
 

PS. Czy duży był procent Ukraińców, którzy pomagali Polakom?


L.K.: Stosunkowo niewielki. Ale pomoc się zdarzała i to się liczy. Niedługo wydaję czwarty tom „Dzieci Kresów”. Książki te zawierają relacje dziecięcych świadków ukraińskiego ludobójstwa. Jedna z relacji zawierała opowieść o Ukraińcu, który pomógł swojemu sąsiadowi. Ostrzegł go o czekającym napadzie i dzięki temu chłop uciekł z rodziną do miasteczka, ale w miasteczku czekał ich głód. Opuszczając w pośpiechu gospodarstwo nie mogli zabrać za wiele żywności, a w polu pozostały niedojrzałe jeszcze zbiory. Do tego nacjonaliści ogłosili, że jak Ukrainiec sprzeda Polakowi jedzenie, to będzie ponosił konsekwencje na gardle. Jednak ukraiński sąsiad, do którego doszła wiadomość, że Polak głoduje, poszedł na jego pole, zebrał zboże i warzywa i zawiózł mu je do miasteczka. Kiedy wrócił, został przez rodaków za swoje dobre serce pobity na śmierć. Za to, że się okazał człowiekiem.


P.S.: Czy współcześni Ukraińcy, nie mają tej świadomości, że stawiają pomniki mordercom również własnego narodu?


L.K.: Starzy ludzie znają prawdę, ale oni wymierają, a chwalić się nie mają czym. Czy ktoś, kto uczestniczył bezpośrednio w zbrodni będzie opowiadał o tym, że umoczył swoje ręce we krwi? Nikną ostatnie ślady po polskich wsiach, wiele miejsc zarosło chaszczami i lasem Ale z opowiadań wiem, że istnieje na Ukrainie zabobonny strach przed miejscami, gdzie doszło do masowych mordów. Unikają ich, przenoszą się w inne miejsca. Zresztą do tej pory idąc na te ziemie wystarczy kopnąć nogą i odsłaniają się kości. Młodzi nie wiedzą, bo o tych zbrodniach ich nie informowano, za to przy pomocy forsownej propagandy zbudowano etos bohaterskiej, nieskazitelnej OUN i UPA, walczącej z Niemcami i Rosjanami o niepodległość. O tym, że ci „bohaterowie” mordowali, torturowali niewinne kobiety i dzieci, a palenie i rabowanie polskich domostw było ich głównym zajęciem nie dowiedzą się nigdy. Nie informuje się ich też o tym, że OUN i UPA ma na sumieniu dziesiątki tysięcy zabitych Ukraińców. Na idoli młodzieży wykreowano zbrodniarzy i terrorystów takich jak Stefan Bandera czy Roman Szuchewycz. Chociaż z drugiej strony fakt, że pomników tych idoli musi dziś pilnować policja, bo inaczej są stale niszczone, też daje do zastanowienia…


Generalnie jednak na Ukrainie trwa „naprawianie historii” i wypieranie niechcianych faktów ze świadomości zbiorowej. Ich historycy starają się lawirować, kręcić, by w konsekwencji udowodnić tezę o rzekomej „wojnie polsko- ukraińskiej” czy „zrównaniu win” itp. Ale to na Ukrainie.
 

Prawdziwy problem istnieje w Polsce, gdzie ze względów politycznych zaniechano jasnego postawienia sprawy i wyjaśnienia kwestii odpowiedzialności Ukraińców za ludobójstwo. Nie zajęły się tym zagadnieniem uczelnie polskie. Nie podjęto rzetelnych badań. Jedynie, pojedyncze osoby lub stowarzyszenia kresowian podejmują od lat ten temat, a reszta, reszta zajmuje się nie wyjaśnianiem, ale usilnym usprawiedliwianiem sprawców.


P.S.: A czy to nie jest wobec tego trochę tak, jakby Niemcy teraz usprawiedliwiali nazistów, że są odpowiedzialni za holocaust?


L.K.: Dokładnie! Dochodzi do takich paradoksów, że każda konferencja w Polsce, która dotyczy kresowego ludobójstwa nie może się odbyć bez Ukraińców, którzy dezawuują polskie tezy i usprawiedliwiają sprawców. Wielu wręcz ujawnia w trakcie debat probanderowskie sympatie. Powiedzmy sobie jasno: do dziś nawet nie pozwolono rodzinom pomordowanych godnie odbyć żałoby. Nie usłyszeli, że ich niewinnym rodzinom uczyniono coś strasznego, że ginęli za przynależność do narodu polskiego, że ich władze dopilnują, by Ukraińcy winni tych zbrodni ponieśli należyta karę i zostaną publicznie na wieki w opinii świata potępieni za swoje okrutne czyny. Nie usłyszeli nawet z ust przywódców narodu, że zbrodnia ta, to było ludobójstwo. Mijają lata , a słowa Leona Karłowicza są dalej aktualne : „Może w końcu obudzi się sumienie w polskim narodzie, a przede wszystkim w rządzących krajem, w politykach, uczonych, dysponentach mediami, którym z nieznanych do dziś powodów – bliżsi zdają się być sprawcy straszliwych rzezi niż ich bezbronne ofiary. Może przemówią do wyobraźni Polaków zbiorowe mogiły, rozsiane po całym Wołyniu, a o których tak często wspominają autorzy relacji. Wymazane z map setki polskich wsi, spalonych i wyniszczonych tak dokładnie, by najmniejszy ślad po byłych ich mieszkańcach nie pozostał. Może przemówią krwawe blizny, noszone przez jeszcze żyjących, po ranach doznanych od noży, siekier, żelaznych łomów.”


P.S. A na Ukrainie sprawcy mają się dobrze…


L.K. Wielu jeszcze żyje , uczestniczą w marszach, ku czci UPA, Bandery, SS- Galizien. Przyznają im kombatanckie renty, podnoszeni są pod niebiosa jako wielcy zbawcy Ukrainy. Przez zaniechanie naszych polityków zrealizował się najczarniejszy scenariusz. Ukraińcy już nie czują się winni za te zbrodnie, ba, za banderowcami dowodzą, że właśnie dzięki ludobójstwu dokonanemu przez OUN-UPA Ukraina jest dziś niepodległa!!! To też moja wielka przegrana, przez lata ostrzegałam, że taki scenariusz może się ziścić przez błędy i zaniechania ze strony polskiej.


P.S.: Odeszliśmy jednak trochę od głównego wątku tzn. od docieczenia przyczyn rzezi?


L.K.: Nie można pomijać kolejnego czynnika, oprócz silnego zideologizowania i zwykłej grabieży - to niespełnione aspiracje Ukraińców, co do posiadania własnego państwa. To, że oni wchodząc w tej masie kilku milionów do II Rzeczypospolitej stali się po ideologicznym „przepracowaniu” przez szowinistów elementem rozsadzającym nasze państwo „piątą kolumną”. Wzięliśmy sobie kilka milionów ludzi o złamanych aspiracjach, potencjalnych terrorystów. Co gorsza od początku dogadali się w dziele szkodzenia Polsce z naszymi wrogimi sąsiadami, głównie z Niemcami, choć nie tylko. Pisałam o tym w jednej ze swoich prac na temat ukraińskiego terroryzmu.


P.S.: Czy może błędna polityka Piłsudskiego mogła się do tego przyczynić? To, co obiecał Petlurze, a z czego potem nie mógł się wywiązać? Że będzie ta Ukraina miała jakąś formę państwowości?


L.K.: Druga Rzeczpospolita posiadła i zarządzała dzielnicami kresowymi – w tym Małopolską Wschodnią i Wołyniem – legalnie i za zgodą gremiów międzynarodowych. W takiej sytuacji stałe podważanie owej legalności i obarczanie Polaków winą za wszystkie możliwe nieszczęścia i krzywdy jakie dotknęły Ukraińców w ich drodze do narodowego usamodzielnienia jest nieuzasadnione. Trudno też robić Polakom zarzuty, że po I wojnie światowej nie chcieli bliżej niedookreślonemu i zanarchizowanemu bytowi politycznemu dobrowolnie oddać terenu, zamieszkałego w dużym procencie przez siebie, ze zdecydowanie polską infrastrukturą, nieruchomościami i własnością ziemską. Z takich ziem i jego polskich mieszkańców nie można było po prostu zrezygnować, tym bardziej, że istniało realne zagrożenie szybkiego włączenia ich do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Rad.


Jeśli nawet Piłsudski myślał o jakiejś formie państwowości dla Ukraińców, to ta Ukraina miała być za Zbruczem, bo tu była Rzeczpospolita. Wołyń, Podole to była Polska! Nam to teraz z głowy wytarto, ale tak było. Mieszkały tam różne nacje, ale przez wieki wszystko spinała kultura polska.


Ukraińcy w czasie II wojny światowej wybrali, mówiąc brutalnie, najprostszą metodę –metodę fizycznego pozbycia się Polaków z tych terenów. Dokonali tego najpierw przy pomocy okupantów, potem samodzielnie. Najpierw przyczynili się walnie do wyniszczenia i deportacji polskich elit przez wydawanie, donosy, współpracę z Rosjanami i Niemcami. Kiedy pozbyto się naturalnych przywódców Polaków, wieś została wydana na pastwę hajdamackich band. Uwieńczeniem było wypędzenie reszty Polaków.. W takim kontekście też musimy zrozumieć tę tzw. „ekspatriację” czyli tzw. „dobrowolne opuszczenie Kresów przez obywateli polskich”. To taka straszna hipokryzja. Jak można kogoś „repatriować z własnej ojczyzny? Polacy byli w swojej ojczyźnie! To była Polska! Gdyby nie ukraińskie ludobójstwo i okrucieństwa, szczucie przez Rosjan i kolejna fala aresztowań i deportacji Polacy nie musieli by opuszczać swoich siedzib.


P.S.: Czy możliwe jest zatem pojednanie z narodem ukraińskim? Oczywiście na zasadach prawdy historycznej?


L.K.: Pojednanie jest możliwe. Ale musi to być pojednanie w prawdzie. Nie do przyjęcia jest honorowanie na Ukrainie, na taką skalę, morderców – to wysoce niemoralne. Muszą też rozliczyć się ze współpracy z hitlerowskimi Niemcami i przestać czcić esesmanów z SS- Galizien –winnych zbrodni na Polakach. Oczekuję też na ekspiację ze strony kleru grecko –katolickiego, który współdziałał z nacjonalistami i tej części społeczeństwa ukraińskiego, które czynnie brało udział w ludobójstwie. Trzeba, by z pełną bezwzględnością nazwać zbrodniarzy, zbrodniarzami, nie zapominając, że w tych mordach generalnie nie uczestniczyli Ukraińcy ze wschodniej części kraju. Najwyższy czas na denazyfikację. Dla Ukrainy pielęgnującej faszyzm i zbrodnicze ideologie nie może być miejsca w dzisiejszej Europie.
 

P.S.: A czy jest wola uporania się z tym problemem, po stronie ukraińskiej?


L.K.: Na ten moment takiej niestety woli nie ma, przynajmniej na zachodniej Ukrainie. Tam trwa niekończący się banderowski festiwal. Przeciwnicy ideologii nacjonalizmu są dziś zastraszani i zakrzykiwani. To zły znak na przyszłość, z faszyzmem się nie igra. Należy oczekiwać dalszej brutalizacji życia politycznego w tym kraju.


P.S.: Często po stronie ukraińskiej pojawiają się takie zarzuty, że Armia Krajowa dokonywała też może nie zbrodni, ale pewnych nadużyć, represji, wobec ludności ukraińskiej?


L.K.: To są zarzuty żałosne. Nie pozwalajmy byśmy musieli Ukraińców przepraszać, że się nie daliśmy się wyrżnąć do końca. Jak ktoś rozpoczyna niewyobrażalną rzeź cywilów, wcześniej pacyfikuje i represjonuje razem z Niemcami ludność polską, nie ma prawa oczekiwać, że nie będzie z polskiej strony ŻADNEJ próby obrony, czy powstrzymywania sprawców. Większość strat o stronie ukraińskiej to napastnicy zabici w trakcie ludobójczych antypolskich akcji lub osoby czynnie szkodzące Polakom przez współpracę z Niemcami. Żadne rozkazy w przeciwieństwie do ukraińskich nie dopuszczały atakowania ludności cywilnej. Nawet wtedy, gdy były straty w ukraińskiej ludności cywilnej – jak np. w Sahryniu – atak na ta wieś został spowodowany tym, że w tej wsi miała swoja bazę banda terroryzująca i paląca wszystkie okoliczne polskie wsie. Banda, której członkowie byli odpowiedzialni za śmierć setek niewinnych ludzi! Należy tylko wyrazić, żal, z jednej strony, że w ogóle doszło do strat wśród cywilnej ludności ukraińskiej, a z drugiej, że nasza obrona nie była wystarczająca i nie była w stanie powstrzymać upowskich band przed napadami na polskie wsie. Niestety brak im było przywódców- wcześniejsze deportacje i pacyfikacje zrobiły swoje. Tak naprawdę nie miał kto Polaków na prowincji bronić.

 
Samoobrona Polaków polegała najczęściej na tym, że ktoś łomem walił w szynę kolejową, a ludzie uciekali do lasu, w pola, albo ukrywali się w ziemiankach czy skrytkach. Przykładów skutecznej obrony przed tą zbrodnią było naprawdę niewiele. Mówi się dużo o 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Ale kiedy ona się pojawiła? Po kilku miesiącach po rzezi, gdy Wołyń już dawno spłynął krwią, a ¾ Polaków było wymordowanych lub wypędzonych. Mogła jeszcze pomaszerować na południe i bronić przed ukraińskimi bandami Polaków w Małopolsce Wschodniej, ale niestety podjęto złą decyzję o jej rozwiązaniu. Oznaczało to, że ludność województw południowo-wschodnich została zdana praktycznie sama na siebie. Kiedy Polacy zwrócili się do władz niemieckich o ochronę, o broń do obrony, to usłyszeli, że ją dostaną, ale w zamian muszą iść z nimi bić Rosjan. W jakiej strasznej stanęli sytuacji? Nie mogli przecież odwrócić sojuszy.

 
Ukraińcy nie mieli takich dylematów. Wysłali 80 tys. swoich ochotników do formacji SS Galizien a Andrzej Szeptycki im błogosławił. No cóż… Niemcy, którzy jak wskazują dokumenty byli nawet początkowo skłonni ochraniać ludność polską, w nagrodę dali Ukraińcom wolną rękę w kwestii dalszego mordowania Polaków w Małopolsce Wschodniej i jeszcze ich dozbroili. Tu mamy odpowiedź.


P.S.: Czy AK podejmowała jakieś działania odwetowe?


L.K.: Były takie przypadki, ale, jak wspominałam wcześniej, nie było ich dużo i z reguły akcje te wiązały się bezpośrednio z próbami neutralizowania banderowskich baz wypadowych lub miejscami, których mieszkańcy (co ustalił wywiad) wymordowali wcześniej jakąś polska wieś. Najwięcej takich przypadków było w okolicach dużych miast, głównie Lwowa. Czasem odwetów- pacyfikacji dokonywały oddziały niemieckie, czy węgierskie, które szły ewakuować Polaków po napadach – i widziały te okropności. Wiemy z dokumentów i raportów, że oddziały OUN – UPA rozsmakowane w łatwych zwycięstwach nad kobietami i dziećmi zabijanymi na progach swych chat, w zetknięciu się z prawdziwym oporem czy regularnym wojskiem rejterowały. Okazało się, że tam gdzie doszło do odwetów, ilość napadów wyraźnie spadła. Jest to dowód, ze argument siły był decydujący i gdybyśmy nią dysponowali ochronilibyśmy tysiące naszych obywateli przed męczeńską śmiercią. Nieprawdopodobnym nadużyciem jest te bardzo ograniczone formy oporu stawiać na równi z ludobójstwem OUN – UPA!


P.S.: Jak Pani ocenia, w świetle swoich badań, „Operację Wisła”? Jest to często też wykorzystywane, jako taka forma represji na ludności ukraińskiej?


L.K.: Decyzja o tym, żeby odseparować Polaków od Ukraińców po tym wszystkim, co się stało w latach 1943 i 1944 roku, była moim zdaniem trafna. Już przed wojną pojawiały się pomysły rozdzielenia ludności np. na linii Złotej Lipy, więc ta idea nie była zupełnie abstrakcyjną. Jest faktem, że akcja „Wisła” przerwała przelew krwi na tych ziemiach, a pozbycie się banderowców wraz z ich zapleczem, było jedynym sensownym zakończeniem konfliktu. Myślę, czy gdyby ci ludzie tam zostali, może dzisiaj mielibyśmy na Rzeszowszczyźnie podobny problem jak np. w Kosowie? Absolutnie nie zgadzam się więc z krytyką tej decyzji i zrzucania całej winy na „komunistów”. Jest to nadużycie. Ta akcja miała przyzwolenie społeczne, bo po wojnie synonimem Ukraińca był krwawy „rezun”, pomocnik Niemców, pastwiący się nad swoimi polskimi ofiarami. Generalnie nie było, żadnego współczucia dla Ukraińców, była głownie nienawiść i poczucie krzywdy.


Mamy za to dzisiaj zupełne odwrócenie i pomieszanie pojęć. Syn człowieka skazanego za zbrodnie na Polakach, członka UPA, przewodzi w polskim Sejmie komisji, która ma potępiać Operację Wisła jako „zbrodnię komunistyczną” i domaga się odszkodowań.


Czołowy autorytet z IPN (instytucji, która ma bronić polskiej racji stanu) pan Motyka prezentuje i uzasadnia ukraińskie racje. Słowem koniec świata! W Jaworznie, gdzie osadzono banderowców, w większości złapanych z bronią w ręku, z rękami umoczonymi w polskiej krwi stawia się im pomniki pamięci. Do dziś nie ma w Warszawie pomnika upamiętniającego ofiary ludobójstwa ukraińskiego na Kresach.


P.S.: Mówiąc językiem dzisiejszym, robi się z banderowców, tzw. „żołnierzy wyklętych?”


L.K.: Tak! Z katów robi się ofiary. Mało tego, od kilku lat wykorzystuje się to, że formuła ludobójstwa, która wyklucza przedawnienie, nie padła oficjalnie – umarza się więc sprawy. Mamy w publikacjach np. wykazy ludzi pomordowanych, a w IPN jest umorzenie sprawy z powodu nie wykrycia sprawców. Takich rzeczy nie można robić w momencie, kiedy badania nie są ukończone.


P.S.: Nie chcę usprawiedliwiać Ukraińców, ale czy to nie jest trochę tak, że oni jako młode państwo, nie młody naród, który się jakoś tam formował, ale jako państwo, nie mają się odwołać do jakiś wzorców państwowotwórczych w swojej historii?


L.K.: Dobrze, tylko budowanie swego etosu na banderowcach zbrodniarzach czy ss-manach, to chyba nie jest najlepsza droga. Widziałam we Lwowie akcję propagandową „oni bronili Ukrainy” czy na każdej ulicy podświetlane bilbordy z emblematami SS Galizien. Są postulaty „Sława żołnierzom z SS Galizien ”. Gdzie w Europie żołnierze formacji SS – są wzorem do naśladowania przez społeczeństwo? To chore. Jest wiele państw w Europie, które miały wspólne tradycje z innymi krajami. Nie można budować tylko przez negację tych związków, wypieranie. To nasze wspólne dziedzictwo, a dzisiejsze planowe niszczenie śladów polskości w dawnych województwach kresowych jest tylko gwałtem na historii tych ziem. Przez 600 lat była tam Rzeczpospolita i można sobie to tak…wytrzeć z pamięci?


P.S.: Ale to chyba chodzi o zachodnią Ukrainę prawda? Bo ta wschodnia jej część jest raczej przeciwna takim „bohaterom”?


L.K.: No właśnie i tu się pan myli, otóż nie do końca! W tej chwili mamy taką sytuację, że i we wschodniej części zaraza banderyzmu zaczęła się szerzyć. Dr. Krzysztof Łada- badacz z Australii napisał ciekawy artykuł pod znamiennym tytułem: „Wszczepianie żywej bakterii w ciało narodu”. Owa bakteria to ideologia OUN- UPA. W tej chwili zaczyn tego skrajnego nacjonalizmu jest wszczepiany na całej Ukrainie. Spełnia się marzenie Bandery oraz ideologów OUN –poprzez propagowanie kultu Bandery i pozostałych nacjonalistów wśród młodych i sukcesom agresywnej „Swobody”, oni już przeniknęli na wschód Ukrainy. To jest rzecz porażająca. Wschodnia część Ukrainy jest biedna. Pozostaje mentalnie jeszcze w stanie „homo sovieticus”. Zamiast prawdziwej demokracji dochodzi do prostej podmiany komunizmu na faszyzm. Takie procesy są szybkie i bardzo niebezpieczne.


P.S.: Czyli tendencja w państwie ukraińskim jest niestety taka, że promowany jest nacjonalizm ukraiński?


L.K.: Dokładnie tak to wygląda. To jest czytelna przyszłość, bo w „Swobodzie” dominują ludzie młodzi. Młodzi fanatycy. Są już w Dniepropietrowsku i Odessie, nie mówiąc o pozostałych miastach. Znajdują dzięki swoim radykalnym hasłom coraz więcej zwolenników. Na Ukrainie głośno mówi się nawet o tym, że w następnych wyborach prezydenckich będzie kandydował i to z dużymi szansami na zwycięstwo pan Tiahnybok- jeden ze wschodzących przywódców nacjonalistycznych z partii „Swoboda”.


Kiedy prześledzimy jego wypowiedzi na różnych portalach internetowych, to Polska i Europa powinna zadrżeć. Hasła ksenofobiczne, domaganie się rewizji granic – z Polską też, żądanie broni jądrowej. Według danych napływających z Ukrainy, „Swoboda” ma już ponad 30% poparcia i jej akcje stale idą w górę. Wiemy, że nie jest to tez jedyna partia odwołująca się do dziedzictwa banderowskiego. Ich zwolennikami podkreślam– są ludzie młodzi lub bardzo młodzi. Odnoszę wrażenie, że problem jest w Polsce ignorowany, a on narasta.


Jest za to „oswajanie banderyzmu” realizowane przez polityków i zwolenników Związku Ukraińców w Polsce i ich sympatyków wśród niektórych naukowców, publicystów- głównie związanych z Gazetą Wyborczą. Przypominanie o zagładzie kresowych Polaków jest passe, nazywa się je „rozdrapywaniem ran”. Trudno zrozumieć tylko, dlaczego nie nazywa się tak promocji związanej z upamiętnieniami zagłady Żydów.
 

P.S.: Była taka inicjatywa jakiś czas temu- „kolarski rajd Bandery”…


L.K.: Była to akcja w ramach tzw. „oswajania banderyzmu”. Wjadą sobie młodzi z symbolami ludzie i tyle. Ale to nie tak, to już ingerencja w naszą historię.

 

Bandera za swoją działalność terrorystyczną dostał w Polsce kilka wyroków śmierci. Był odpowiedzialny za zabójstwa i organizował zamachy. Przyzwolenie na taki „rajd” – to gwałt na pamięci własnego narodu, na jego honorze. Bóg strzegł, że do tego nie doszło. Ja wtedy byłam za granicą, ale dostawałam informacje, że starsi ludzie, których rodziny wymordowali banderowcy, planowali się tej młodzieży rzucać pod koła, że po ich trupach gloryfikatorzy oprawcy Polaków wjadą do naszego kraju.

 

Trzeba też pamiętać o szerzącym się rewizjonizmie nacjonalistów np. o wiecu zorganizowanym przez ukraińskich szowinistów w Korczowej pod hasłami odzyskania 19 powiatów dzisiejszej Polski – które oni uważają za część „Wielkiej Ukrainy”. Wiecowi przewodził syn Romana Szuchwycza- kata Polaków, który nakazywał Lachów w pień ciąć… Niestety informacje o wybrykach neobanderowców niestety nie przebijają się w polskich mediach , są w jakiś sposób cenzurowane.
 

P.S.: Chciałem też Panią zapytać, dlaczego IPN, który niejako w nazwie swojej pełnej ma zapisane to, że jest instytutem do spraw walki i męczeństwa narodu polskiego, nie podejmuje tych tematów?


L.K.: Tzn. to są dwie instytucje: Instytut Pamięci Narodowej i pod nią jest Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu… Proszę o następne pytanie…


P.S.: Rozumiem, że jest to temat drażliwy.


L.K.: Bardzo, szczególnie w tej chwili, kiedy usiłujemy nakłonić Instytut, by nie podejmował pewnych działań, które w kontekście obchodów 70. rocznicy ludobójstwa polskiej ludności dokonanego przez OUN-UPA wyglądają na drwienie z ofiar.


P.S.: A jak historycy ukraińscy ustosunkowują się do Pani badań? Bo przecież historia jako nauka opiera się na faktach, więc trudno, żeby historyk z faktami polemizował?


L.K.: Prawda wygląda tak, że z inicjatywy strony polskiej, konkretnie kombatantów 27. Dywizji Wołyńskiej historycy dochodziło do spotkań badaczy pod hasłem. „Polska – Ukraina; trudne pytania”.


Pomysł był dobry, choć od początku mieliśmy do czynienia z relatywizowaniem pewnych faktów. Dzisiaj Ukraińcy niesieni duchem odrodzonego nacjonalizmu spotkania te zerwali. Trwa festiwal wybielania banderyzmu.


Natomiast jeśli chodzi o stronę polską, to żadna placówka naukowa w sposób pełny i zorganizowany nie podjęła się badań dotyczących tego tematu. Są jedynie ustalenia wycinkowe. Jak w piosence Skaldów- nie o to chodzi , by złapać króliczka, ale by gonić go… Największe osiągnięcia badawcze w tym temacie mają dzisiaj prywatni ludzie lub stowarzyszenia kresowe.


Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, ma osiągnięcia na tym polu, ale działała za wolno, pozwolono by świadkowie wymierali. Ponadto z ustaleń prokuratorów, nikt nie korzysta. Prokuratorzy przygotowali prawną wykładnię kwalifikacji tej zbrodni jako zbrodni przeciwko ludzkości, a oficjalnych dokumentach Prezydent używa sformułowania o „znamionach ludobójstwa”. Pomocnicy zbrodniarzy tę koniunkturę wykorzystują. Sprawy dotyczące kresowych rzezi IPN w Rzeszowie i Wrocławiu się umarza. Ukraińskich morderców polskiej ludności zamienia się w „represjonowanych przez władze komunistyczne”. Brakuje tylko tego jeszcze, ale to może się stać, że podatnicy będą wypłacać im renty i odszkodowania. To woła o pomstę do nieba. Tak nie powinno być! Ważne jest tez to, by polskie uczelnie podjęły się kompleksowo, a nie jak dotychczas wyrywkowo i niechętnie, badania tych trudnych tematów.


P.S.: Czy to jest zmowa milczenia? Czy taka odgórna polityka, żeby te kwestie jakoś przekłamywać? Mówię tu o stronie ukraińskiej?


L.K.: Nie; jeżeli chodzi o stronę ukraińską to w tych sprawach obowiązujące zasada „ratuj się, kto może”. Wyobraźcie sobie państwo sytuację, w której są niepodważalne dowody na dokonanie jednej z największych, najokrutniejszych i najobrzydliwszych masowych zbrodni w Europie. Ukraińcy są tu zmuszeni zaciemniać, kluczyć, przerzucać odpowiedzialność na innych, czyli zrobić wszystko, by to odium z siebie zdjąć.


Co innego strona polska. Powinna postawić sprawę jasno i dochodzić prawdy, żądać napiętnowania sprawców, ich wyraźnego nazwania i oczekiwać moralnego, a nawet finansowego zadośćuczynienia. Dlaczego tego nie robimy? Dlaczego tacy polscy badacze jak Motyka, Wnuk, Hryciuk, Pisuliński, Drozd, Misiło, Mokry i wielu innych im podobnych, uchodzących wobec władz i mediów za „autorytety” w kwestiach ukraińskich, robią wszystko, by zaniżać liczbę polskich ofiar ludobójstwa, by kręcić, zaciemniać, relatywizować, ukrywać prawdę, ba udowadniać, że „Polacy nie byli lepsi”.


Wydaje się oczywistym, że polski naukowiec nie będzie tłumaczyć sprawców takich strasznych przestępstw, to nie jego zadanie. A jednak to się dzieje, adwokaci morderców są w Polsce na każdym kroku. I cóż z tego, że takie postępowanie jest niemoralne i nieuczciwe wobec pokrzywdzonych. Przyczyna jest prosta, zdecydowana większość z tych „niekwestionowanych autorytetów” ma ukraińskie korzenie lub jest zaangażowana w pilnowanie ukraińskich interesów. Nie mają ochoty pochylać się nad polskimi ofiarami…


P.S.: Mówiąc brutalne, boją się jakiś potencjalnych roszczeń finansowych ze strony ofiar? Odszkodowań, które państwo ukraińskie będzie musiało spłacić?


L.K.: Oni się w ogóle boją jakiejkolwiek odpowiedzialności. Przecież tego rodzaju zbrodnia, to jest hańba na pokolenia! Która pada na cały naród. Ja nie mam żalu do nich, ale do nas, do naszych naukowców, do naszych władz. Przecież oni nie mogą grać przeciwko sobie, ale to my powinniśmy ich przygwoździć naszymi badaniami i ustaleniami.


P.S.: Dlaczego strona polska nie podejmuje tego tematu? Przecież, używając pewnej analogii, naród żydowski czy państwo Izrael, wzięło pamięć o holocauście na swoje sztandary?

 

L.K.: Prawda przegrywa z tą wielką polityką. Mamy się nie kłócić z Ukraińcami, bo taka jest wola wielkich, z którymi związały się kolejne polskie władze. Stanęliśmy po stronie Ameryki, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Mamy się opowiedzieć przeciwko Rosjanom będąc w obozie NATO– wskim, w związku z powyższym jest nakaz przemilczania prawdy. Niestety Ukraińcy korzystając z tej koniunktury odbudowali banderowskie struktury, odrodzili jeden z najstraszniejszych nacjonalizmów, jaki kiedykolwiek istniał.

 
P.S.: W świetle tego, co Pani powiedziała do tej pory jest to niezrozumiałe, dlaczego państwo tzw. komunistyczne czy PRL, nie podejmowało tej tematyki? Skoro Armia Czerwona wyzwalała tamte tereny czy ratowała życie tej ludności, no to aż by się prosiło, żeby ten temat w tamtym okresie poruszyć?


L.K.: On dla każdej ze stron i w każdym okresie był tematem niewygodnym. Już wcześniej wspominałam, że ruszenie tych spraw przez komunistów oznaczałoby przywołanie sprawy Katynia, deportacji łagrów….Na to nie mogli sobie Rosjanie pozwolić, na żadną dyskusję na temat polskich województw wschodnich, zmian terytorialnych, martyrologii Polaków. To byłoby otwarcie puszki Pandory. Ale zupełnie inaczej po roku 1989.
 

Tu mogliśmy rozpocząć z Ukrainą od początku. Po męsku załatwiając sprawy, bez lęku i z odpowiedzialnością. Brakło widać wyobraźni, chęci, odwagi. Zapomniano, że jak powiedział Churchill: „pod szubienicą trawa na wyrośnie”.


Dlatego mamy problem i my Polacy, których po raz kolejny władze zignorowały, nie uszanowały, ale mają i Ukraińcy, bo ta kainowa zbrodnia, tak wypierana, zostawiła jednak ziarno destrukcji w duszach, pozwala teraz neobanderowcom dalej psuć Ukraińców, skłócać ich wewnętrznie, manipulować nimi.
 

P.S.: Jaką Pani widzi przyszłość dla tych swoich badań? Czy ten temat przebije się do opinii publicznej, czy dalej będzie traktowany po macoszemu?


L.K.: Mamy w tym roku 70. rocznicę rozpoczęcia ludobójstwa Polaków. Przyjęliśmy jako symbol datę 11 lipca, bo w ten dzień Piotra i Pawła 1943 roku równocześnie sto polskich wsi na Wołyniu zostało zaatakowanych i wymordowanych przez Ukraińców, to strasznie krwawy dzień. Dlatego właśnie 11. lipca wśród środowisk wywodzących się z wszystkich kresowych województw stał symbolem martyrologii związanej z tym ludobójstwem. Przygotowujemy w Warszawie marsz pamięci; najpierw o godzinie 12.00 ma się odbyć Msza Święta żałobna za ofiary mordów w kościele przy placu Trzech Krzyży, a potem przemarsz przez Warszawę. Jeżeli się uda, rodziny zostaną zaproszone na koncert, gdzie wykonane będzie Oratorium Wołyńskie Krzesimira Dębskiego – naszego wspaniałego artysty, którego rodzina została dotknięta ludobójstwem. Jego własny ojciec został ciężko ranny podczas ataku na kościół w Kisielinie. Przyjadą rodziny kresowe z różnych stron Polski od Zamościa po Dolny Śląsk, Ziemię Lubuską, spod Olsztyna. To będzie taki sprawdzian dla naszych władz, ale i rodaków.


Zaangażowanie w obchody, oddanie hołdu pomordowanym, pochylenie się nad tą tragedią, to będzie odpowiedź! Jeżeli to się stanie, jeżeli władze tym razem staną na wysokości zadania, to będzie bardzo dobry sygnał. Polacy może w końcu poczują opiekę własnego państwa. Kto uszanuje nasze państwo, jeżeli ono samo nie uszanuje własnych skrzywdzonych obywateli?


P.S.: Mam do Pani jeszcze takie pytanie na koniec, bo nasz portal porusza też tematykę demografii; wiem, że historyk nie powinien pytać o to, co by było gdyby, ale postawmy to pytanie: co by było, gdyby nie doszło do tego ludobójstwa? Czy można tutaj doszukiwać się genezy tego, co mamy dziś, tzn. ogromnego kryzysu demograficznego?


L.K.: Druga wojna światowa zadała Polsce cios, z którego tak naprawdę nie podniosła się do dziś. Populacja została nie tylko zredukowana ilościowo, ale i jakościowo. Wołyniacy- przypomina mi się jeden z raportów RGO- gdzie ze zgrozą wizytujący obóz w Bakończycach polski przedstawiciel badał, w jakich warunkach wegetują owi ludzie. Pisał, że to ni

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną