Przychodzi policja do poszukiwacza, redaktora Prawy.pl

0
0
0
/

6:20. Świta… Dziewięciu policjantów stoi pod moimi drzwiami z nakazem przeszukania. I to nie byle jakich… Wysłano do mnie funkcjonariuszy z Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. 

 

Jakby było mało, kilka dni później dostałem wezwanie na policję po zupełnie innym donosie i w innej sprawie (podkręconej przez Generalnego Konserwatora Zabytków, tego już wywalonego; w czym miałem malutki udział ogłaszając w mediach jego głupie oświadczenia potwierdzające istnienie pod Wałbrzychem „złotego pociągu”). Zachciało mi się krytykować władze to mam… Bez wątpienia jedna i druga czynność policyjna dotyczyła mojej duszy, czyli tego, co wpisuje się w moją pasję - poszukiwanie skarbów, także tych malutkich, ale będących jakąś dla mnie ważną historią zaklętą w dziwnych czasami przedmiotach. 

 

A było to tak... 3 listopada 2015 r., 6:20 puk puk do drzwi. Dlaczego 6.20 a nie książkowa 6.00? Dzwonek nie działa, a pies owszem więc abordaż nastąpił przez podwórko rodziców. Przez oszklone drzwi wygląda zbudzona żona. Budzi mnie i tylko brakowało w sumie tekstu z "Misia": "Stasiek, milicja do ciebie!." Otwieram. Oglądam nakaz. Wpuszczam. Odpowiadam negatywnie na pytanie o posiadanie przedmiotów zakazanych prawem, a zwłaszcza broni i amunicji. Próbuję się ubrać. Zawsze ktoś chodzi koło mnie, albo mojej żony. Budzi się moja 8-letnia niepełnosprawna córeczka. Przed czynnościami informuję, że będę je dokumentował i fotografował. Policjanci nie wyrażają zgody dodając, że są funkcjonariuszami wydziału zabójstw, zajmują się poważnymi sprawami i ujawnienie ich wizerunku mogłoby nie być właściwie… Odpowiadam, że wypełniają czynności publiczne, nie są funkcjonariuszami pod przykryciem; ja z kolei jestem dziennikarzem, opisuję od lat sprawy dotyczące nękania pasjonatów historii i właśnie w tej chwili realizuję temat spełniając dziennikarską funkcje kontrolną względem państwa. Kazano mi się wylegitymować. Podstemplowana legitka z napisem PRESS załatwiła sprawę zdjęć. W formie prośby policjanci poprosili, żebym przy publikacji zakrył im przynajmniej twarze… Dla jasności, nie mam takiego obowiązku. Warto znać swoje prawa. Zwłaszcza, jeśli jest się poszukiwaczem skarbów korzystającym z wykrywacza metali.


Przeszukanie polegało na przejrzeniu półek, skrytek, zakamarków, ciuchów, łącznie z zabawkami dziecięcymi itd. Nie przeszukiwał tylko jeden z policjantów, który był zafascynowany zbiorem carskich licznych znaków i pytał zwłaszcza o dość rzadką „blaszkę”; moździerzy ciężkich. Poszukiwacz, oczywiście. A jakże. Zresztą doskonały specjalista i miły facet. Na biurku postawiłem teczkę z dokumentacją zawierająca potwierdzenia konserwatorskie na opracowywanie szeregu zabytków przez okres trzech lat, depozyty muzealne, kwity na czynności konserwatorskie przy zabytkach, wyciągając dodatkowo kolekcję prywatną i zaczynając od rodowych dzieł sztuki. Panowie nie byli zainteresowani oglądaniem tego typu spraw i z miejsca wypalili: „Broń i niewypały, tego szukamy”. Zabieramy się więc za garaż, podwórko. Prowadzę funkcjonariuszy w militarne miejsce z łuskami czołgowymi, kawałkami pancerzy czołgów, wydmuszkami pocisków, granatów itd. Wszystko bez zapalników, ładunku itd. Fakt, panowie nie byli laikami. Gdyby taki się trafił padłby na ziemię na widok pustej miny. Ci zapytali jedynie jak osiągam efekt tak fachowej konserwacji: autoliza czy elektroliza? Autoliza… Miło, że przynajmniej nie musiałem tłumaczyć różnicy pomiędzy legalnym pepancem bez zapału od odłamkowego syfu. Fachowcy nie muszą nawet dotykać tego typu przedmiotów by wiedzieć co jest legalne i bezpieczne, a trafili mi się doskonali specjaliści. Zresztą, lata na Kole robią swoje…


Próbowałem potwierdzić informacje, że donos na mnie trafił od pewnego muzealnika. Uśmiechnęli się i stwierdzili, że nie potwierdzą. Ale korzystając z moich źródeł dziennikarskich swoje udało mi się ustalić. Może kiedyś będę mógł to opisać. Porozmawialiśmy więc o złotym pociągu, bowiem stwierdzili, że ciekawe rzeczy mówiłem w mediach (mówiłem, że Generalny Konserwator Zabytków powinien zapaść się pod ziemią ze wstydu za idiotyzmy, które paplał na konferencji o rzekomym odkryciu „złotego pociągu”). Wypaliliśmy kilka papierosów. Podpisałem protokół potwierdzający, że przeszukanie nie ujawniło żadnych rzeczy zakazanych prawem, zażądałem prokuratorskiego potwierdzenia wydania nakazu przeszukania (na piśmie), o dziwo odebrałem gratulacje, że działam legalnie (decyzje konserwatorskie), robię coś ponadto (Archeolog.pl, Odkrywca, Zakazana Historia itd.) i dostałem radę by założyć muzeum (nie wiedzieli, że właśnie oczekiwałem na stosowną decyzję ministra kultury w tej sprawie, ale jeszcze jej nie miałem…). Rozstaliśmy się w miłej atmosferze. No jasne, mi było miło, zresztą komu nie byłoby miło skoro już jest po i wie, że jakaś pusta skorodowana łuska z I wojny bez pocisku i bez prochu, ale z niezbitą spłonką nie wpadła mu przypadkiem 7 lat temu między szpary w podłodze??? A taki detal poszukiwacza może kosztować jakieś 2 lata w zawiasach! Drugi taki „numer” i bezwzględne kraty…


Ale na tym nie koniec! Kilka dni później, dociera do mnie informacja, że Generalny Konserwator Zabytków przyjął na mnie donos (znowu anonim), że tym razem próbowałem ukraść słynnego maszkarona spod Spichlerza Zbożowego nad Narwią, vis-a-vis Twierdzy Modlin. Do donosu dołączono screeny z Facebooka, gdzie widać jak poszukiwacze pływają łodzią WODR ze strażą pożarną po Narwi i sonaruja dno oraz jak wyciągają przepiękny zabytek, stalowy maszkaron w kształcie antycznego hełmu ze smokiem spadającym z góry na dół w impecie. Cudo pokazywane w TVN itd. Panie policjantki w Nowym Dworze Mazowieckim miały nieco ubawu czytając mi donos i smokach, ale stwierdziły, że muszą czynności przeprowadzić, wszak ktoś napisał, że wraz z grupą poszukiwaczy (a w donosie wyraźnie stało napisane, że z powodu suszy poszukiwacze w całej Polsce okradają Skarb Państwa z cennych zabytków) szabrowałem w Modlinie. Pierwsze pytanie miłych i ładnych pań policjantek: no to gdzie jest ten maszkaron? – Konserwator zabytków go zabezpieczył i chwali się nim na swojej stronie internetowej pisząc przy okazji o naszej legalnej inicjatywie – odpowiadam. Właściwie w tym miejscu można było zakończyć przesłuchanie, ale, że znowu był passus w donosie o broni i amunicji plus zdjęcie strażaka jak wyciąga coś na linie z wody należało wytłumaczyć paniom, że tak właśnie działa sonar, że wisi na linie i stąd lina w wodzie... sonar zadysponował legalnie komendant straży pożarnej, WODR udostępnił łodzie, właściciel terenu zezwolił wejść na teren spichlerza, wszystkie tajne zdjęcia z donosu już wcześniej zdążyłem opublikować w mediach (zwłaszcza w miesięczniku „Odkrywca”). I tyle co do donosu numer dwa.


Sprawa trafiła już zapewne do umorzenia na etapie wyjaśniającym, a ja odpękałem w korkach pół dnia w samochodzie. Wszystko z tego powodu, że poprowadziłem piękne akcje pod Twierdzą Modlin, przekazałem konserwatorowi cudowny zabytek, poprzez media tysiące polaków obejrzało podwodne zdjęcia statków na dnie Narwi, a wszystko to bez dotacji, kasy, z pasji z serca pasjonatów, którzy do pomocy przyjechali także z Łodzi! I dlatego tuż po tym w Radio Zet mówiłem, że mam słuchy, że ludziom z branży zabytkowej się to bardzo nie podoba, bo takie działania psują rynek. Chciałbym to wyraźnie podkreślić, poszukiwacze nie są mile widziani nie tylko dlatego, jak mówią często naukowcy, że nie potrafią dokumentować znalezisk, ale dlatego, że dzięki nim świat żyje historią, archeologią, zabytkami, bo są wolnymi ludźmi, bo mają wyjątkowe odkrycia, bo zarażają swoja pasja innych i robią coś za darmo a przy tym obnażają nieudolność tzw. ekspertów od pierdzenia w stołek; cenionych specjalistów od wyszukiwania dotacji w Internecie na dęte programy, gdzie chodzi głównie o umiejętne rozpisanie środków…


Czy można to wszystko wiązać z tymi donosami, policją itd. i wpisywać w ciąg ataków na poszukiwaczy w kraju? Nie wiem. Niech każdy myśli co chce. Ja z takich zadym wychodzę bez szwanku i wzmocniony, ale wiem, że gdybym nie miał tej wiedzy, tych przyjaciół, tych umiejętności, które posiadam tylko byłbym prostym chłopcem z kilkoma monetkami z XIX wieku w kieszeni i wykrywaczem metali w garści, to pewnie już czekałbym na termin rozprawy sądowej… Dlatego apeluje do poszukiwaczy, czytajcie ustawę o zabytkach, domagajcie się, by traktowano Was jak obywateli a nie trędowatych. Chodźcie z podniesiona głową. Nie oczekujcie podziękowań, by nie poczuć zawodu. Współpracujcie z archeologami i konserwatorami, bo wbrew utartym mitom, coraz więcej tam wspaniałych ludzi, a czasy policyjnych łapanek takich jakie wciąż mają miejsce w województwie łódzkim powoli przemija. Jeśli to niemożliwe, wymagajcie od nich tego, co gwarantuje Wam prawo; odwołujcie się do ministra kultury, a jeśli trzeba do Strasburga (że przypomnę tu wygraną w Strasurgu sprawę poszukiwacza, członka „Exploratorzy.pl”, kombatanta, majora Nowakowskiego, któremu policja bezprawnie odebrała zabytki militarne traktując inwalidę wojennego jak groźnego bandytę).


Moje policyjne przypadki miały miejsce w listopadzie, a w grudniu miałem zaszczyt reprezentować poszukiwaczy podczas konferencji w Zielonej Górze pt. „Archeolog-Poszukiwacz, możliwości współpracy” (patronat nad wydarzeniem objął minister kultury) po dniu debaty, którą współprowadziłem razem z wiceprezesem Stowarzyszenia Naukowego Archeologów Polskich; miałem przyjemność przedstawić prelekcję o naszej sytuacji podczas drugiego dnia konferencyjnego. Kiedy przedstawiciel Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z radomskiej delegatury (zresztą miły i fachowy archeolog) zaczął swoje wystąpienie od słów, że nie do końca rozumie wzdychania i pretensje poszukiwaczy, miałem możliwość pokazania mojej dokumentacji z przeszukania itd. i stwierdzenia, że dziewięciu rosłych facetów, którzy wchodzą do domu o świcie, gdzie śpi nie spodziewające się takiej sytuacji niepełnosprawne dziecko, tylko dlatego, że w Polsce wciąż poluje się na pasjonatów, a autorzy gigantycznych w skali kraju wałków na nadzorach archeologicznych czy osoby odpowiedzialne za znikanie zabytków z muzeów śmieją się nam w twarz, to nie jest sytuacja normalna! I czy ma to jakiś związek z tym, że zawsze byliśmy pierwsi do obnażania chorego systemu ochrony zabytków w Polsce? Tego nieróbstwa, indolencji, pielęgnowanej z pietyzmem ściemy, że coś się dzieje w polskiej archeologii itd.? Ja w to nie wierzę. Wiem też, że środowisko poszukiwaczy potrzebuje oczyszczenia. Ale to nigdy nie będzie możliwe, jeśli będziemy pałowani jak leci…


Jedno za to wiem już bezapelacyjnie. Pewne betonowe pokolenie umarło. I umrą ostatni przedstawiciele myślenia rodem z PRL. I dlatego w 2016 rok wchodzę z optymizmem i miłością do bliźniego (poszukiwacza, archeologa, konserwatora zabytków); z wiarą, że po odstrzeleniu różnych donosicieli narodzi się nowy ruch ludzi myślących, nie zawistnych, otwartych i z nadzieją, że Ty będziesz wówczas moim Przyjacielem…


Robert Wit Wyrostkiewicz
Dziennikarz Prawy.pl
Redaktor Naczelny Serwisu Archeolog.pl
Wiceprzewodniczący Oddziału Warszawskiego Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy
Prezes Mazowieckiego Stowarzyszenia Historycznego „Exploratorzy.pl”
Współzałożyciel Komitetu Zachowania Reduty Ordona
Poszukiwacz skarbów!
Wyrostkiewicz@archeolog.pl

Fot. M. Marek

 

WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

 

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną