Julia M. Jaskólska: Najweselszy barak?

0
0
0
/

- Wiek katów komunistycznych ani na Węgrzech, ani w Rumunii nie ma znaczenia. Biszku ma dziś 92 lata, Visinescu 87 lat, a Ficior 85 lat, z tego samego pokolenia są też strażnicy gułagów. U nas czerwoni oprawcy, którzy wydawali rozkazy strzelania do bezbronnych cywilów, protestujących przeciwko komunistom, drwią z wymiaru sprawiedliwości, a rozprawy ze względu na podeszły wiek oskarżonych odraczane są w nieskończoność - pisze Julia M. Jaskólska.

 

W Polce w wyniku polityki „grubej kreski” i ustaleń okrągłego stołu możemy zapomnieć o postawieniu przed sądem partyjnych decydentów, odpowiadających chociażby za śmierć robotników Wybrzeża w grudniu 1970 roku, czy górników w kopalni „Wujek” z grudnia 1981.


Inaczej wygląda to na Węgrzech, gdzie dzięki rozwiązaniom prawnym wprowadzonym w 2011 roku przez rząd Victora Orbana, na mocy których przestępstwa wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości uznane zostały za nieulegające przedawnieniu, możliwe stało się osądzenie m.in. przedstawicieli władz komunistycznych, którzy w 1956 roku pomagali wojskom ZSRR krwawo stłumić powstanie na Węgrzech.


16 października br. prokuratura postawiła Beli Biszku, byłemu szefowi MSW w promoskiewskim rządzie Janosa Kadara, zarzuty popełnienia zbrodni wojennych w związku z represjami wobec cywilów. Biszku osobiście nadzorował działania Rady Wojskowej, która wydała rozkaz strzelania do ludności cywilnej podczas protestów w Budapeszcie oraz w mieście Salgotarjan w grudniu 1956 roku w wyniku czego zginęło 49 osób. Miał też ingerować w procesy uczestników powstania, domagając się dla nich surowszych kar, z karą śmierci włącznie.


Ze zbrodniami komunistycznymi rozprawia się także Rumunia, w której w czasach komunizmu spośród 617 tysięcy więźniów politycznych 120 tysięcy zmarło w gułagach. Na początku września 2013 roku prokuratura postawiła zarzut ludobójstwa Alexandru Visinescu, byłemu naczelnikowi więzienia Ramnicu Sarat w latach 1953-1963, w którym przetrzymywano i torturowano rumuńską elitę sprzed czasów komunistycznych oraz intelektualistów. Jest to pierwsze oskarżenie tego typu po 1989 roku i straceniu Nicolae Ceauşescu i jego żony Eleny.


Zarzuty zostaną prawdopodobnie postawione także Ionowi Ficiorowi, byłemu naczelnikowi obozu pracy Periprava, który odpowiedzialny jest za śmierć 103 więźniów. Zwrócił się o to do prokuratury Instytut Badania Zbrodni Komunizmu. Wcześniej, latem tego roku, wszczęto też śledztwo przeciwko 35 strażnikom komunistycznych gułagów Rumunii, którzy, jak informował Reuters, mieli torturować więźniów, podczas przesłuchań bić ich po piętach i przypalać papierosami.


Co ciekawe wiek katów komunistycznych ani na Węgrzech, ani w Rumunii nie ma znaczenia. Biszku ma dziś 92 lata, Visinescu 87 lat, a Ficior 85 lat, z tego samego pokolenia są też strażnicy gułagów. U nas czerwoni oprawcy, którzy wydawali rozkazy strzelania do bezbronnych cywilów, protestujących przeciwko komunistom, drwią z wymiaru sprawiedliwości, a rozprawy ze względu na podeszły wiek oskarżonych odraczane są w nieskończoność.


W czasach komuny PRL nazywany był najweselszym barakiem bloku sowieckiego. Dziś poniekąd też jesteśmy najweselszym barakiem spośród byłych demoludów tyle tylko, że dla wybranych. O ile bowiem państwa podporządkowane wcześniej Moskwie zdążyły się już uporać, bądź właśnie to robią, ze swoim wstydliwą przeszłością i osądzają funkcjonariuszy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, to w Polsce zabawa trwa w najlepsze i są oni uznawani za „ludzi honoru”, w kraju straszą różne pomniki wdzięczności Armii Czerwonej, a byli esbecy kwestionują w sądach ustawę dezubekizacyjną z 2009 roku obniżającą im wysokie resortowe emerytury.


Gdy jednak w Czechach wprowadzano opcję zerową i odbudowywano od nowa służby specjalne, a potem ujawniono w internecie na stronie tamtejszego MSW nazwiska tajnych współpracowników komunistycznej Státnoj Bezpečnosti (StB), gdy w Niemczech otwierano archiwa STASI, to nad Wisłą teczki bezkarnie palono, agentura czuła się bezpiecznie, a generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka Michnik namaścił na ludzi honoru.


Nie robi więc już najmniejszego wrażenia upamiętnienie popiersiem na dziedzińcu ministerstwa spraw wewnętrznych niedawno zmarłego Krzysztofa Kozłowskiego, szefa tego resortu w „pierwszym niekomunistycznym rządzie” Tadeusza Mazowieckiego, w którym główną rolę odgrywał m.in. Czesław Kiszczak. Kozłowski jako właściwy człowiek na właściwym miejscu, a wiec przeciwnik lustracji i dekomunizacji, po prostu jest bohaterem na miarę potrzeb i aspiracji III RP, więc szybko doczekał się uhonorowania.


Zygmunt Bauman, który w stalinowskim Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego likwidował członków powojennego podziemia niepodległościowego, odbiera na uczelniach doktoraty honoris causa, bierze udział w organizowanej przez „Gazetę Wyborczą” debacie o „brunatnej Polsce”, czyli o odradzaniu się faszyzmu w wyniku działań „skrajnej prawicy”, a osoby protestujące przeciwko jego obecności w życiu publicznym i trzymające w rękach zdjęcia ofiar stalinizmu są zatrzymywane przez policję.


Czy coś takiego byłoby możliwe, dajmy na to, we współczesnych Niemczech? Czy ktoś kto miałby na swoim koncie wzorcową wręcz działalność w hitlerowskim aparacie ucisku bądź aparacie politycznym mógłby zostać tak uhonorowany jak zasłużony dla władzy stalinowskiej Bauman? Pewnie że nie, ale różnica jest taka, że nasi zachodni sąsiedzi mieli po 1945 roku denazyfikację i szybko rozprawili się po Jesieni Ludów z 1989 roku z komunistyczną agenturą, podczas gdy u nas nigdy nie dokonała się procentowa nawet dekomunizacja, a lustracja w porównaniu np. z Czechami przyprawia o pusty śmiech.


Julia M. Jaskólska

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną