Co każdy antyklerykał powinien wiedzieć...

0
0
0
/

Toczy się batalia o istnienie lekcji religii w szkołach, oraz sposobach jej finansowania. Warto w tym zgiełku zdać sobie sprawę z tego, że rzeczywistość jest kompletnie inna, niż ta pokazywana przez lewicowe media.

 

 

Po raz kolejny pojawił się w debacie publicznej temat, który – jakby się wydawało – został już wielokrotnie wcześniej wyczerpany. Co najśmieszniejsze, znowu odpowiadają za to środowiska, które wypominają Kościołowi „wywalanie pieniędzy na powtarzanie ciągle tych samych rzeczy” i które liczą każdą złotówkę, jaka przepływa przez ręce lokalnych proboszczów. Rzekomo demokratyczne środowiska, odpowiedzialne za ostrą krytykę Kościoła, w sposób totalnie pozbawiony dobrego smaku i uszanowania woli większości powielają i wyolbrzymiają problem (?) uczenia w szkołach religii. Stosują, jak wcześniej Palikot z Ryfińskim, te same hasła propagandowe: bo państwa na to nie stać; dlaczego niewierzący mają łożyć pieniądze na nauczanie religii; szkoła to nie miejsce dla wymyślonych przyjaciół. Podobnego zdania, o zgrozo, jest wielu letnich katolików i rzekomo wierzących w Chrystusa. W niniejszym tekście chciałbym ostatecznie zakończyć bezrozumną debatę, pełną emocji, subiektywnych odczuć i propagandy.

 

Na pierwszy ogień pozwolę sobie wziąć najbardziej obłudny argument, mówiący o tym, że „państwa polskiego nie stać na lekcje religii”.

 

Zastanówmy się dokładnie, co oznacza owe stwierdzenie – wynika z niego teza, że państwo polskie to jakiś oddzielny, niezależny od społeczeństwa byt, który ma swoje własne pieniądze. Jest to oczywiste kłamstwo – taki wniosek raczej nie nastręcza problemów ludziom, którzy żywo interesują się polityką. Otóż fundusze, którymi dysponuje państwo, to w znakomitej większości suma wszystkich podatków, jakie odciąga ten właśnie rząd od swoich obywateli. Wlicza się tu wszystko: podatek dochodowy (de facto – kara za pracę), podatek od nieruchomości, VAT i wszystkie te podatki, które skutecznie odciążają nasze portfele.

 

Nasze, bo w tych warunkach mówimy o nas, Polakach i Polkach. Każdy Polak jest obciążony podatkami, a to zaś oznacza, że księża, katolicy świeccy, zakony męskie i żeńskie płacą takie same podatki, jak każdy inny człowiek w społeczeństwie, niezależnie od tego, czy jest ciemnoskóry, upaja się ewolucją małp, wierzy w Buddę, czy uprawia magię. I tutaj bardzo ważna kwestia: skoro wszyscy, także i katolicy, płacą podatki to co daje jakiemukolwiek lewicowcowi prawo do uważania, że Kościół cokolwiek sobie przywłaszcza?

 

Skarb Państwa, drodzy ateiści, należy także i do katolików, a więc do członków Kościoła, jego świeckiej części. Skoro więc zdeklarowanych katolików jest w Polsce około 90% - tak, wiem, że nie zawsze idzie to w parze z frekwencją na Mszach – to oznacza, że mówimy tu o kilkudziesięciu milionach ludzi, którzy, przynależąc do Kościoła rzymsko-katolickiego, odprowadzają podatki. Idąc nawet tokiem rozumowania lewicowców, bez wiedzy opierających się na stereotypach, jakoby w społeczeństwie było tylko 50% wierzących naprawdę i gorąco… mamy wciąż do czynienia z ponad 15 milionami wierzących. A tymczasem, jak się dowiadujemy z Gazety Wyborczej, obywatelski projekt

„Świecka szkoła” zebrał 150 tysięcy głosów , co oznacza, że – wedle tego jakże obiektywnego medium – jest to jednoznaczny głos obywateli.

 

Zwróćmy uwagę na dwa istotne fakty: w marcu 2015 roku uprawnionych do głosowania było (w zaokrągleniu) 30 511 135 osób. 150 tysięcy stanowi około 0,492 % wszystkich uprawnionych do głosowania, co nie przeszkadza Wyborczej nazywać tego przedsięwzięcia „głosem obywateli” (sic!). Wedle różnych danych, w Polsce jest od 3 – 9% ateistów. Oznacza to, że nawet wśród, jakby się wydawało, „swoich”, ilość zebranych głosów nie powala na kolana. Śruba dokręcona, ale to nie wszystko w tym temacie, więc proszę o skupienie.

 

Jeśli chcemy podejść do sprawy tak, jak lewica, czyli próbować oddzielać wiernych katolików od ludzi niewierzących i na tej podstawie definiować, co będzie skarbem państwa (czy też, jak kto woli, „zrzutą na działanie państwa”), to w bardzo szybkim rozrachunku wyszłoby, że to państwo powinno oddawać pieniądze Kościołowi, rozumianemu, jako nie tylko wspólnota wiernych, ale i instytucja! Spróbujmy poprzeć to faktami: „Zakonnicy prowadzą 22 szkoły podstawowe, 47 gimnazjów oraz 46 liceów i 11 szkół zawodowych. Posiadają także 10 przedszkoli i 39 burs i internatów dla młodzieży szkolnej”.

 

Jest to fragment zestawienia statystycznego, opracowanego przez Konferencję Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w 2013 roku, znajdującego się na oficjalnej stronie Episkopatu. Ukazuje on w pewnym stopniu zasięg działalności Kościoła na rzecz rozwoju młodzieży. Jak czytamy dalej: „Niektóre zakony męskie zostały powołane do istnienia, by opiekować się chorymi, inne mają to jako jeden z ważnych elementów swego charyzmatu. Obecnie posiadają one w Polsce 6 szpitali, 14 hospicjów, 34 domy opieki społecznej, 12 aptek, 11 ośrodków ziołolecznictwa oraz 57 poradni psychologiczno-pedagogicznych. Ważną częścią posługi zakonów męskich jest opieka nad osobami uzależnionymi lub wykluczonymi społecznie.

 

Dla tego celu zakony męskie prowadzą: 25 ośrodków terapii dla osób uzależnionych; 20 ośrodków rehabilitacyjno-wychowawczych i szkół specjalnych; 7 hosteli dla osób uzależnionych; 11 schronisk i noclegowni dla bezdomnych; 39 kuchni dla bezdomnych i ubogich. Pomoc rodzinie, szczególnie rodzinom ubogim i wielodzietnym to kolejny rys posługi charytatywnej zakonów męskich. Prowadzą one: 139 świetlic dla dzieci ubogich i z rodzin zagrożonych; 85 ośrodków pomocy rodzinie oraz 20 warsztatów terapii zajęciowej dla niepełnosprawnych.

 

Przy domach zakonnych działa 290 zespołów charytatywnych, skupiających osoby świeckie, służące pomocą rodzinom ubogim i potrzebującym.” Widzimy po samym tym wycinku wyraźnie – mówimy wszak jeno o męskich zakonach, a nie przyparafialnych jadłodajniach, domach samotnych matek, czy oknach życia etc. - że istnienie Kościoła w Polsce nie zamyka się jeno do „pobierania” przez katechetów pieniędzy za prowadzenie lekcji religii.

 

O tym jednak, dziwnym zrządzeniem losu, lewicowi publicyści i zbierający podpisy nie chcą informować społeczeństwa. Nie chcą również informować, że każdy proboszcz musi odprowadzać tzw. „podatek od dusz w parafii”, czyli płaci nie tylko za wiernych, ale i za zagorzałych antyklerykałów. Tak, drodzy Państwo, za Panów takich, jak Urban, Michnik, Lis, Hartman też jakiś proboszcz musi odprowadzać podatki. A czy widzieliście, by jakikolwiek katol składał w Sejmie projekty ustaw o zmianę tego stanu rzeczy? I to niby nam zależy tylko na pieniądzach?

 

Ale spokojnie, to stety-niestety nie koniec tego tekstu. Pozostał jeden, chyba najbardziej irytujący swoim chamstwem „argument”, używany przez „obrońców różnorodności”. Pomimo pójścia na ugodę i wprowadzenia lekcji etyki dla uczniów z rodzin niewierzących, wciąż nie ustają ataki na lekcje religii. Atakujący używają ciosów poniżej pasa, niemających nic wspólnego z próbą rzetelnej krytyki – co daje ateistom antyklerykalnym prawo do mówienia, że nauczanie religii nie ma sensu, gdyż są to bajki dla dzieci?

 

Używanie tego typu argumentu w próbie podjęcia racjonalnej debaty o sposobie finansowania religii w szkołach uważam za skrajnie nieodpowiednie. Przede wszystkim dlatego, że uznawanie religii za „bajkę” jest tylko i wyłącznie subiektywnym przekonaniem ateistów, z którym wierzący mają pełne prawo się nie zgadzać.

 

Zwróćmy uwagę na fakt, że żaden obrońca nauczania religii w szkołach nie używa argumentów, w stylu „bo Bóg jest Jeden”, tylko próbuje przytaczać plusy jej nauczania z czysto technicznego punktu widzenia. Wszak wiedza o religii dominującej od milenium na terenie tego kraju – i wciąż mającej duży wpływ na życie narodu polskiego – jest, co tu dużo mówić, więcej, niż przydatna. Miałem wielu znajomych, którzy, pomimo swej niewiary, regularnie uczęszczali na lekcje religii – ot, po to, by posłuchać, czasem się z czymś nie zgodzić i dopytać.

 

Tymczasem, jak jakąś mantrę, środowiska antyklerykalne używają argumentów subiektywnych i lżą ostentacyjnie na wizji religię, jako taką. Jeśli to ma być ta „racjonalna debata” to warto zastanowić się nad stanem racjonalizmu w Polsce. Czyjaś niewiara nie usprawiedliwia braku szacunku do cudzych wierzeń. Z jakiegoś powodu pokutują wśród ludności bardzo dziwne stereotypy, odnośnie Kościoła – stereotypy, na których swoich czytelników i elektorat zbierają środowiska antyklerykalne. A przecież w XXI wieku każdy ma dostęp do podstawowych statystyk, zaś wiele kwestii wymaga po prostu szerszej analizy – nie zaś emocjonalnego podchodzenia do tematu. Kierowanie się uprzedzeniami, drodzy ateiści, to domena właśnie antyklerykałów, z definicji walczących z Kościołem.

 

Podsumowując niezbyt krótki tekst, ośmielam się stwierdzić, że zarzuty kierowane w stronę Kościoła w sprawie nauczania religii w szkołach wypływają, w najlepszym przypadku, z ignorancji i uprzedzeń. W najgorszym – z wrednej próby przepchnięcia postulatów lewicowych, poprzez dyskredytację jedynej ostoi normalności w tym targanym szumem poprawności politycznej świecie.

 

Maciej Kałek

 

WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną