Szefowa skrajnie antypracowniczej partii domaga się szacunku od związków zawodowych

0
0
0
/

Ostatnio w związku z obchodami 35 rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych, premier Ewa Kopacz wręcz codziennie ubolewa nad brakiem zaproszenia dla niej na te uroczystości. Codziennie atakuje również przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Piotra Dudę sugerując mu zaangażowanie polityczne i współpracę tylko z jedną partią tzn. Prawem i Sprawiedliwością.


Zaproszenie na uroczystości w Gdańsku „Solidarność” wystosowała do prezydenta Andrzeja Dudy, marszałek Sejmu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, marszałka Senatu Bogdana Borusewicza (oboje z Platformy) a rzeczywiście nie zaprosiła premier i jednocześnie przewodniczącej Platformy Ewy Kopacz.


Jak sądzę jedynym powodem braku tego zaproszenia były skrajne antypracownicze posunięcia najpierw rządu Tuska, a później także rządu Ewy Kopacz i ostentacyjnie okazywanie lekceważenia związkowcom zresztą nie tylko „Solidarności”.

 

Przypomnijmy tylko, że podczas debaty nad wnioskiem „Solidarności” o referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego na wiosnę 2012 roku ówczesna marszałek Kopacz, nie wpuściła przedstawicieli Związku nawet na sejmową galerię.

 

Podczas tej debaty ówczesny premier Donald Tusk nazwał przewodniczącego Solidarności Piotra Dudę pętakiem, obrażając także w ten sposób ponad 2 mln ludzi, którzy złożyli podpisy pod tym wnioskiem.

 

Przed Sejmem kilkanaście tysięcy protestujących związkowców, transmisja obrad sejmu na telebimach i obrażany przez Tuska ich przewodniczący. Na co liczył premier, na wywołanie burd ulicznych, ale na własne oczy widziałem jak zdenerwowany Duda dzwonił z sali sejmowej do swoich kolegów na ulicy i prosił o spokój, twierdząc że nic się nie stało.

 

Wtedy związkowcy popsuli premierowi, jak się wydaje wcześniej napisany scenariusz o burdach na ulicach wywołanych przez „rozbrykanych” związkowców, których prawa trzeba po prostu ograniczyć.

 

Przystąpiono do tego w 2013 roku kiedy wszystkie centrale związkowe ogłosiły przystąpienie do wspólnych protestów w sprawie antypracowniczych posunięć rządu ówczesnego premiera Donalda Tuska.

 

Była to inicjatywa środowiska Platformy (senator Libicki), wyraźnego ograniczenia praw związkowych, między innymi nie finansowania etatów związkowych w przedsiębiorstwach w koszty firmy, nie pobierania przez pracodawcę składek związkowych, pozbawienia związków siedzib na terenie zakładów pracy.

 

Nie uzyskała ona oficjalnego wsparcia klubu parlamentarnego Platformy obawiającego się otwartego konfliktu ze związkami zawodowymi ale ta partia specjalnie się od tych pomysłów nie odżegnuje.

 

Przypomnijmy także, że rząd i posłowie Platformy w 2013 roku, wyraźnie chcieli ratować podupadającą gospodarkę kosztem ograniczania praw pracowniczych i o ile rządowy projekt ustawy odwoływał się jeszcze do zgody związków zawodowych w przedsiębiorstwie (albo innej reprezentacji pracowniczej), na niekorzystne dla pracowników rozwiązania, to projekt poselski, nie zawierał już żadnych ograniczeń, wychodzenie z kryzysu miało się odbywać kosztem pracowników.

 

W projekcie rządowym, chodziło głównie o wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy do 12 miesięcy i wprowadzenie możliwości stosowania tzw. ruchomego czasu pracy ale jednak jak już wspominałem za zgodą związków zawodowych albo innej reprezentacji pracowniczej w przedsiębiorstwie (choć w warunkach rynku pracodawcy może on ją mieć niejako od ręki).

 

Posłowie Platformy poszli daleko dalej, proponując wprowadzenie nowej definicji doby pracowniczej, wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy do 12 miesięcy, wprowadzenia przerywanego czasu pracy, obniżenia i to znacznie stawek za pracę w godzinach nadliczbowych (odpowiednio ze 100% do 80% i z 50% do 30%) i określonego rekompensowania pracy w dzień wolny, wszystko to jednak jednostronną decyzją pracodawcy jeżeli tylko stwierdzi pogorszenie warunków gospodarowania (a więc w zasadzie na każde żądanie pracodawcy).

 

Ostatecznie koalicja Platformy i PSL uchwaliła wtedy projekt oparty o przedłożenie rządowe, tyle tylko, że według wyliczeń ekspertów Solidarności, wprowadzenie go w życie oznacza, że do kieszeni pracowników nie wpłynie około 8 mld zł rocznie z tytułu pracy w nadgodzinach, a to oznacza także zmniejszenie rozmiarów wydatków konsumpcyjnych o taką właśnie kwotę.

 

Jeżeli po tym wszystkim szefowa Platformy domaga się współpracy i szacunku od związków zawodowych, to oznacza że jest kompletnie oderwana od rzeczywistości i nie rozumie skutków antypracowniczych działań 8-letnich rządów Platformy i PSL.

 

Dr Zbigniew Kuźmiuk

 

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną